- Nie opłaca się wnosić pozwu, aby po dwóch miesiącach dowiedzieć się, że sprawa nie nadaje się do elektronicznego postępowania upominawczego i trzeba wnosić ją od nowa w tradycyjnej formie - mówi Łukasz Bardeli, adwokat.
Co zmieniło się od marca 2020 r. w elektronicznym postępowaniu upominawczym, że przestał pan korzystać z tej procedury?
Moje doświadczenia i kolegów adwokatów są takie, że jeszcze półtora czy dwa lata temu nakaz zapłaty w EPU był wydawany po około miesiącu, a referendarz opierał się na powołanych dowodach. Nagle zaobserwowaliśmy znaczne wydłużenie terminów. Na samo zajęcie się przez sąd sprawą trzeba czekać 2 miesiące i kilka dni. A jak sąd wydał nakaz – przez kolejne 2 miesiące od uprawomocnienia nadawana była klauzula wykonalności, co już samo w sobie nie było konkurencyjne względem terminów oferowanych przez sądy tradycyjne, które w czasie lockdownu wygrzebały się z zaległości w wydawania nakazów na posiedzeniach bez udziału stron. Wydłużenie nastąpiło albo tuż przed lockdownem, albo w trakcie.
Po drugie, powodem umorzenia zaczyna być często „potrzeba przeprowadzenia dalszego postępowania dowodowego na podstawie dołączonych do pozwu dowodów, celem weryfikacji twierdzeń stron postępowania”. To przeczy zasadzie elektronicznego postępowania upominawczego, bo jeśli strona reprezentowana przez adwokata lub radcę prawnego opisuje zawartość dokumentów, na które się powołuje, to sąd powinien dawać jej wiarę co do ich treści, a badać tylko zasadność powództwa. Co ciekawe, w tych umorzonych sprawach, które skierowałem ponownie do właściwych miejscowo sądów rejonowych, nakazy zapłaty w postępowaniu upominawczym były wydawane, co oznacza, że była możliwość wydania ich w EPU.
Po nowelizacji w listopadzie 2019 r. wzrosły opłaty w tradycyjnym postępowaniu upominawczym przez brak zwrotu 3/4 opłaty przez sąd. Sprawiło to, że EPU stało się atrakcyjne pod względem dużo niższej opłaty sądowej w wysokości 1,25 proc. dochodzonej kwoty, względem 5 proc. przez sądami właściwymi miejscowo. To cztery razy taniej. Wszystkie te okoliczności prowadzą do wniosku, że przy naprawdę dużych kwotach, gdy jednocześnie strona pozwana nie kwestionuje oczywistego zobowiązania, np. z faktury, zasadne jest skierowanie sprawy do EPU. Jednak nowelizacja wprowadziła także inną regułę. Przed listopadem 2019 r. sąd elektroniczny, gdy nie mógł wydać nakazu, automatycznie przekazywał sprawę do właściwego sądu, który nadawał jej dalszy bieg. Teraz zaś to strona musi sama wnieść powództwo ponownie do właściwego sądu w terminie 3 miesięcy, aby odzyskać koszty opłaty sądowej w EPU.
Czyli nie opłaca się wnosić sprawy do EPU, bo i tak umorzą, i trzeba będzie wnosić do właściwego sądu rejonowego. Lepiej więc od razu wnieść do SR, dobrze rozumiem?
Tak, poza wyżej opisaną sytuacją, gdy mamy dochodzoną znaczną kwotę, co przekłada się też na dużą opłatę sądową, a sytuacja jest jasna, bo np. wystawiono fakturę, którą druga strona zaksięgowała, zatem nie może zaprzeczać, że ją przyjęła. Czekanie na nakaz i klauzulę w EPU trwa dłużej niż w sądach tradycyjnych, a przy jakimkolwiek problemie, jak sprzeciw lub ocena referendarza, że „sprawa wymaga przeprowadzenia postępowania dowodowego”, tylko wydłuża niepotrzebnie odzyskanie należności. Mija się to z celem postępowania elektronicznego, które miało być właśnie szybsze, prostsze oraz odciążać sądy rejonowe właściwe miejscowo. Dodam, że na skutek takich umorzeń statystycznie postępowania trwają krócej z uwagi na podzielenie postępowania na dwie części, ale wydłuża się stronie czas związany z zaspokojeniem wierzytelności. Sama idea EPU jest jednak najbardziej słuszna. Miało to odciążyć sądy tradycyjne z błahych spraw związanych z oczywistą zapłatą z dokumentu (faktury, czynsz, wynagrodzenie itp.). W takich sprawach pozwanemu nie opłacało się kwestionować roszczenia, bo tylko zwiększyłby sobie koszty sądowe, a powód był zadowolony, bo mniejsze kwoty inwestował w celu uzyskania tytułu wykonawczego.
Myśli pan, że przyczyną tej zmiany jest pandemia czy raczej nowelizacja, o której pan wspomniał?
Myślę, że jedno i drugie. Zarówno pandemia przez brak potrzeby udania się na pocztę, jak i nowelizacja w zakresie wspomnianych wcześniej opłat sądowych mogły zachęcić do składania pozwów w EPU, co przyczyniło się do większego obłożenia sądu i wydłużenia czasu postępowania. Sąd elektroniczny zaczął znacznie bardziej restrykcyjnie, a nawet powiedziałbym podejrzliwie oceniać dowody z dokumentów, na które powołuje się powód. Nie opłaca się wnosić pozwu, aby po dwóch miesiącach dowiedzieć się, że sprawa nie nadaje się do elektronicznego postępowania upominawczego i trzeba wnosić ją od nowa do tradycyjnego sądu. Potem okazuje się, że po takim umorzeniu sąd właściwy miejscowo wydaje bez problemu nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym, a statystyka trwania postępowania z uwagi na podzielenie go na dwie części ulega poprawie.
Czyli problemem jest właśnie ta zmiana podejścia sądu elektronicznego do dokumentów przedstawianych przez powoda?
To też. Nie kwestionuję oczywiście, że niektóre umorzenia są zasadne. Przecież nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym niekoniecznie musi być wydany. I owszem, na początku funkcjonującego od 2010 r. EPU zdarzały się też pewne nadużycia – różnego rodzaju fundusze skupujące długi kierowały do EPU przedawnione roszczenia. Ale to ukrócono, wprowadzając regulacje, że do EPU można kierować tylko roszczenie, które stało się wymagalne w ciągu ostatnich trzech lat. Ale jeśli czytam w postanowieniu o umorzeniu, że „w niniejszej sprawie zachodzi potrzeba przeprowadzenia dalszego postępowania dowodowego na podstawie dołączonych do pozwu dokumentów,” to mija się to z ideą postępowania elektronicznego. Ta idea zakłada, że jeśli referendarz nie ma wątpliwości co do treści dokumentów i pozew jest dla niego dobrze umotywowany prawnie i co do okoliczności faktycznych, to sąd taki nakaz wydaje. Pamiętajmy, że nakaz to „wyrok na próbę”. Strona pozwana ma prawo kwestionować, czy dokumenty są rzetelnie przedstawione i do tego wystarczy wnieść sprzeciw w ciągu 2 tygodni od odebrania nakazu z odpisem pozwu, a wtedy sprawa toczy się w I instancji w trybie tradycyjnym.