Sąd Najwyższy to twór nietypowy. Orzekają w nim wybitni prawnicy, przytłaczająca większość orzeczeń jest sensowna, a uzasadnienia starannie sporządzone. Gdyby większość sądów wyglądała tak jak SN, wymiar sprawiedliwości w Polsce byłby jednym z najlepszych na świecie, słowo daję. Te mądre głowy w prostych sprawach potrafią sobie jednak skomplikować życie i przy okazji narazić cały sąd na złe oceny.
Piszę to wszystko, bo kilka dni temu SN wydał uchwałę, w której stwierdził, że kryterium „służby na rzecz totalitarnego państwa” z tzw. ustawy dezubekizacyjnej powinno być oceniane na podstawie wszystkich okoliczności sprawy, w tym także na podstawie indywidualnych czynów i ich weryfikacji pod kątem naruszenia podstawowych praw i wolności człowieka (uchwała z 16 września 2020 r., sygn. akt III UZP 1/20). Innymi słowy SN wskazał, że nie wolno stosować odpowiedzialności zbiorowej przy pozbawianiu ludzi środków do życia, bo sam fakt przynależności do służb lub formacji za czasów PRL nie oznacza jeszcze, że ktoś był szują.
Sęk w tym, że sędziowskiemu składowi przewodniczył SSN Józef Iwulski, który w czasach PRL co najmniej kilka razy był w składach sędziowskich skazujących za działalność opozycyjną w stanie wojennym i „dosłużył się” stopnia kapitana w ówczesnym wojsku. Prokurator złożył wniosek o wyłączenie Iwulskiego ze składu rozpoznającego tę sprawę, ale wniosek przepadł.
Jestem 32-letnim chłopakiem, nie mam śmiałości oceniać decyzji sędziego Iwulskiego sprzed kilkudziesięciu lat. Łatwo jest wydawać wyroki dziś, z wygodnego fotela. Wiem za to, że przy wyłączaniu sędziów pod uwagę brane jest (powinno być) dobro wymiaru sprawiedliwości, czyli np. to, jak obecność danej osoby w składzie może być odbierana przez społeczeństwo. Dlatego sędziowie orzekający w sprawach frankowych, których żony reprezentują banki, składają wnioski o wyłączenie samych siebie.
Dlatego sędzia, który kupował kiełbasę w sklepie matki podsądnego, uznał, że lepiej, by orzekał ktoś inny. Ci sędziowie wiedzą, że wykonują swój zawód rzetelnie i uczciwie, ale rozumieją też, że czasem prawdzie trzeba pomóc się obronić i wątpliwości co do obiektywizmu sędziego nie sprzyjają poszanowaniu orzeczeń oraz ogólnemu odbiorowi wymiaru sprawiedliwości przez obywateli.
Szkoda, że tego podejścia zabrakło w Sądzie Najwyższym. Dokładnie ta sama uchwała wydana bez sędziego Iwulskiego jako przewodniczącego składu byłaby bez wątpienia lepiej odbierana przez wiele osób.