NGO nie jest ładną nazwą, bo ani polska, ani zrozumiała dla większości Polaków. Nie jest jednak wcale oczywiste, jak mówić inaczej o tych organizacjach – przymiotnik „pozarządowe” nie podoba się wszystkim, bo „poza rządem” jest w zasadzie większość aktywności, prawda?
Gospodarka jest w większości prywatna, ergo pozarządowa, życie prywatne jest z definicji prywatne (choć coraz mniej), a i postawy obywatelskie z rzadka tylko wyrażają się w ruchach bezpośrednio związanych z władzą (choć bywało, bywało; czasy BBWR czy PRON są już jednak szczęśliwie za nami). Przynajmniej część władzy chciałaby jednak, żeby – od biedy już tak je nazywajmy – organizacje pozarządowe jednak nie były tak całkiem od rządu niezależne. Oczywiście wyłącznie dla dobra Polaków, a nie np. polityki, którą władza uprawia. Bo według poglądu ministrów sprawiedliwości i środowiska, który wyrazili podczas prezentacji projektu o obowiązku ujawniania zagranicznych źródeł finansowania, Polacy mają troskę w sercu, ale grupa NGO wykorzystuje ją w celach biznesowych.
„Szanuję i wspieram te organizacje, które naprawdę dbają o naturę. Niestety są również takie, które wykorzystują troskę Polaków o środowisko i traktują protesty jako swego rodzaju model biznesowy. Pozyskują gigantyczne pieniądze z publicznych zbiórek, a potem tylko niewielką ich część przeznaczają na ochronę przyrody. Duża pula środków idzie za to na wynagrodzenia i «administrację» – rozwija minister środowiska Michał Woś w wywiadzie dla Magazynu DGP z 28 sierpnia 2020 r. Jak się ma do sprawy, czyli projektu zobowiązania organizacji do ujawniania zagranicznego finansowania, nie wiadomo. Z doświadczenia wiem, że publiczne zbiórki przeprowadzane w Polsce raczej nie polegają na nakłanianiu do wpłat zagranicznych podmiotów. O co więc chodzi? O to, że Polacy nie powinni wspierać tych fundacji czy stowarzyszeń, które dostają pieniądze także z zagranicy?
Drugi – przyznam, że mój ulubiony – wątek w tej wypowiedzi pana ministra Wosia odwołuje się do (jakże szlachetnego) przekonania, że działalność obywatelską powinny prowadzić zastępy Staś Bozowskich. Żeby coś zrobić – choćby dla środowiska – obywatele powinni zatrudnić się gdzieś, a po np. ośmiu godzinach pracy działać społecznie. Inna sprawa, że ośmiogodzinny dzień pracy dotyczy dziś w Polsce i innych krajach kapitalistycznych jednak przede wszystkim pracowników niższego szczebla. Menedżerowie pracują, kiedy trzeba, a najczęściej trzeba dłużej. Oczywiście nie twierdzę, że robotnik czy motornicza nie mają wystarczającej wiedzy i charyzmy, by pokierować organizacją społeczną, jednakowoż odnoszę wrażenie, że w naszym świecie liczy się profesjonalne zarządzanie, także w godz. 8–16. Rozwiązaniem jest właśnie zatrudnienie części działaczy, by nie musieli zarabiać gdzie indziej. Jasne, byłoby milej, gdyby porywy serca czy sumienia zmieniały świat, ale tak nie jest. Siłaczki nadają się na bohaterki nowel i na barykady, gdzie rzadziej lokuje się dzisiejsza aktywność NGO. Częściej polega na wydeptywaniu ścieżek do polityków, którzy mogą stanowić prawo, i urzędników, którzy wcielają je w życie. Im wszystkim byłoby łatwiej, gdyby naprzeciwko nich stawali tylko bladzi, zmęczeni harówą na etacie i wolontariatem aktywiści, ale czy byłoby to skuteczne?
Siłaczki w terenie nie muszą się jednak obawiać, ich projekt nie dotyczy. Ma objąć tylko te NGO, które uzyskują 156 tys. zł przychodu rocznie. Zagadka: czy to przypadek, że zazwyczaj takie przychody (a wraz z nimi możliwości działania) nie dotyczą prowadzonych stricte wolontariacko organizacji?
Zresztą nikt nie musi się obawiać. „Nikt nie będzie nikomu stawiał żadnych zarzutów o finansowanie z zagranicy. Projekt jest gwarancją prawa Polaków do informacji. Jawność jest częstym postulatem samych organizacji pozarządowych” – uspokaja pan minister.
Oddycham z ulgą. Nie chodzi o piętnowanie, pozbawianie grantów czy inne sposoby paraliżowania działalności NGO-sów, z którymi władzy nie po drodze. Skoro ministrom zależy tylko na tym, to spodziewam się niedługo kolejnych projektów ustaw, które będą zakładać pełną jawność życia publicznego. Na przykład przy podejmowaniu decyzji o kolejnych tarczach, uzasadnień postanowień o tymczasowym aresztowaniu czy wydatkowaniu publicznych pieniędzy bez przetargów, by (na razie) ograniczyć się do spraw najaktualniejszych. Panowie ministrowie, trzymam kciuki!