Wbrew pozorom nie wszyscy żyli w mijających tygodniach wyborami prezydenckimi.
Całkiem pokaźna grupa przynajmniej w równym stopniu interesowała się pumą, a dokładniej tym, co szybko nazwano „polowaniem na pumę”, albo jeszcze dosadniej „na człowieka z pumą”.
Lekki lub histeryczny ton – bo w oba uderzano – jest w tej sprawie nie na miejscu. Dotyczyła ona człowieka, który po wysłuchaniu trzech wyroków w sprawie nielegalnego wejścia w posiadanie groźnego zwierzęcia i prezentowania go w sposób niezgodny z przepisami zmienił miejsce pobytu, by nie pozwolić na odebranie sobie rzeczonej pumy.
Gdyż ją kocha (co rozczuliło wielu użytkowników portali społecznościowych).
W rzeczywistości sprawa jest i prosta, i niełatwa. Paradoks? Niezupełnie. Z jednej strony jest niepoddanie się prawomocnemu wyrokowi, do czego nie wolno dopuszczać, bo to kpina z prawa. Z drugiej wniosek na przyszłość (to ta trudniejsza część).
W Polsce zwierzęta niebezpieczne mogą mieć właściciele ogrodów zoologicznych i cyrków, placówki badawcze i ośrodki rehabilitacji (art. 73 ust. 2 ustawy o ochronie przyrody). A że można zarejestrować działalność gospodarczą polegającą na prowadzeniu dwóch pierwszych, każdy sobie może niebezpieczne zwierzę kupić, o ile (fikcyjną jak w przypadku Kamila S.) działalność zgłosi. I to przede wszystkim należy zmienić, żeby nie ganiać na oczach mediów za pumami.