SN rozpatruje protesty wyborcze. Komitet Trzaskowskiego liczy, że nawet jeśli nie podważy wyniku, to napiętnuje stronniczość TVP czy zaangażowanie rządu w kampanię.
Do piątku do SN trafiło ponad 2 tys. protestów wyborczych, a w tym tygodniu mogą dojść kolejne. Na bieżąco są one segregowane, ale pierwsze z nich zaczęły już być rozpoznawane przez trzyosobowe składy sędziowskie. – Zdecydowana większość protestów spośród zarejestrowanych została wniesiona przez pojedynczych wyborców, jednak korzystali oni bardzo często ze wzorów znalezionych w internecie – wyjaśnia rzecznik sądu Aleksander Stępkowski. Najpierw poszczególnymi protestami zajmą się trzyosobowe składy sędziów z Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Po czym izba jako całość wyda uchwałę o ważności wyborów. Ma na to czas do 3 sierpnia.
– Sąd ocenia, czy doszło do naruszenia przepisów prawa wyborczego albo przestępstwa przeciwko wyborom. Jeśli uzna, że do takiego zdarzenia doszło, to ocenia, na ile wpłynęło to na wyniki wyborów. Dlatego nie wystarczy samo stwierdzenie, że naruszenie prawa miało miejsce, ale sąd musi jednocześnie uznać, że ten delikt wypaczył wynik wyborów – podkreśla konstytucjonalista dr hab. Jacek Zaleśny.
W większości protesty są oparte na wzorach pism zamieszczanych w internecie. Takie specjalne strony uruchomiła m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Platforma Obywatelska. Komitet wyborczy Rafała Trzaskowskiego złożył własny protest, który kumuluje zarzuty, jakie pod adresem wyborów pojawiają się w mediach i dyskusji publicznej. – Liczymy na unieważnienie i ponowne przeprowadzenie tych wyborów, które były nieuczciwe. Nie mogliśmy przewidzieć, że TVP będzie aż tak nieuczciwa – mówi Robert Kropiwnicki z PO.
Pierwszy generalny zarzut dotyczy wyznaczenia terminu wyborów w trybie pozakonstytucyjnym. Formalnie chodzi o: „naruszenie art. 128 ust. 2 Konstytucji RP, poprzez wyznaczenie terminów wyborów prezydenckich na dzień 28 czerwca 2020 r. bez podstawy prawnej, podczas gdy wybory Prezydenta Rzeczypospolitej zarządza Marszałek Sejmu na dzień przypadający nie wcześniej niż na 100 dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego Prezydenta Rzeczypospolitej, a w razie opróżnienia urzędu Prezydenta Rzeczypospolitej – nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów”. Taki zarzut był formułowany wcześniej przez część prawników m.in. dr hab. Ryszarda Piotrowskiego. Jego zdaniem wybory niezgodne z konstytucją nie mogą być uznane za ważne. Na niekorzyść PO przemawia jednak to, że ugrupowanie wystawiło kandydata i prowadziło kampanię, nie kwestionując wyborów. – Propagandowo to osłabia podstawy protestu, ale prawnie nie – podkreśla Piotrowski. PiS podchodzi do tej skargi spokojnie. – Niekonstytucyjny tryb mógłby być zarzutem dużego kalibru, ale sąd – jak myślę – będzie brał pod uwagę cały kontekst, czyli sytuację epidemiczną i powody, dla których do wyborów nie doszło w maju. Warto też zauważyć, że możliwość przeprowadzenia wyborów w innym terminie, po nieudanych wyborach majowych, usankcjonowała PKW – mówi Radosław Fogiel z PiS.
PO zwraca także uwagę na kwestię zaangażowania w kampanię TVP, a także maksymalne wykorzystanie rządu. – To był zorganizowany przemysł manipulacji. TVP złamała ustawę, przekaz był stronniczy. Z kolei jeśli minister Ardanowski wysyła do 1,3 mln ubezpieczonych w KRUS pismo ukazujące Andrzeja Dudę jako obrońcę wsi, to jest to nielegalne finansowanie kampanii wyborczej. Tym samym były rzekome czeki od Andrzeja Dudy z pieniędzmi dla samorządów, z którymi jeździł premier – mówi Katarzyna Lubnauer z klubu KO. Zdaniem Ryszarda Piotrowskiego SN powinien to wziąć pod uwagę, decydując w sprawie ważności wyborów. – Na początku kampanii nie było oczywiste, że będzie przebiegała z naruszeniem równości. Nie było oczywiste, że media publiczne będą jednostronne i nie było do przewidzenia, że rząd tak się zaangażuje w kampanię wyborczą. To narusza równość wyborów. Rząd, który aktywnie wspiera jednego kandydata, korzystając ze środków i zasobów, jakie ma do dyspozycji, stwarza oczywistą nierówność – podkreśla konstytucjonalista.
Ale SN, orzekając w tej sprawie, musi zdecydować nie tylko, czy doszło do naruszenia prawa, lecz także, czy miało to wpływ na wynik wyborów. Sceptyczny co do tego jest konstytucjonalista dr hab. Jacek Zaleśny. – Sąd oceni, czy to zdarzenie sprawiło, że wyborcy głosowali inaczej, czyli trzeba wykazać, że naruszenie prawa wpłynęło w sposób dezinformacyjny na świadomość wyborcy. To mało prawdopodobne, bo dla dużych grup wyborców jest rzeczą znaną, że telewizja publiczna w dużej mierze pokazuje rządowy punkt widzenia – mówi konstytucjonalista. Przypomina, że pewnym precedensem jest orzeczenie z 1995 r. w sprawie ważności wyboru Aleksandra Kwaśniewskiego, który podał w dokumentach wykształcenie wyższe, mimo że nie miał ukończonych studiów. SN przy głosach odrębnych stwierdził, że choć jako kandydat wprowadził wyborców w błąd, to nie wpłynęło to na wynik głosowania.
Najwięcej protestów dotyczy jednak nie działania na grupy wyborców, ale pojedynczych przypadków, zwłaszcza dotyczących głosowania korespondencyjnego czy za granicą. Chodzi np. o niedopisanie do spisu wyborców, niedostarczenie pakietów wyborczych w ogóle lub w terminie, zdekompletowanie pakietów czy brak pieczęci na karcie do głosowania. W tych przypadkach zapewne może być najwięcej orzeczeń pozytywnych dla protestujących. PO podnosi kwestię jednej z komisji w Olsztynie, której członek miał dostawiać dodatkowy znak “x” na kartach z głosami na kandydata PO, przez co stały się one nieważne.
Kaczyński zapowiada rekonstrukcję
Prezes PiS we wczorajszym wywiadzie dla Radiowej Jedynki mówił, że nie spodziewa się, by Sąd Najwyższy zakwestionował ważność wyborów. Jednocześnie wyraził oczekiwanie, że SN oceni to, że przed 10 maja część samorządów odmówiła wydania spisu wyborców.
– Dla mnie nie tyle sama sentencja Sądu Najwyższego, ile uzasadnienie powinno zawierać jasną ocenę prawną działań samorządów, a ona może być wyłącznie oceną bardzo surową – powiedział lider PiS. Te słowa można odbierać jako zapowiedź twardszej polityki obozu rządzącego względem władz lokalnych. W PiS cały czas dominuje pogląd, że bunt włodarzy przeciwko wydaniu poczcie spisów wyborczych (co przyczyniło się do zablokowania majowych wyborów) był przejawem „wypowiedzenia posłuszeństwa”.
Lider PiS potwierdził to, co pisaliśmy w DGP, że po wakacjach dojdzie do rekonstrukcji rządu. – Na pewno będą zmiany personalne, ale nie chodzi o premiera. O nazwiskach nie będę mówił – podkreślał lider PiS. Mają to być nie tylko korekty personalne, lecz także strukturalne i mają usprawnić wewnętrzny proces decyzyjny. Jarosław Kaczyński zapowiedział też, że zmiany na polskim rynku medialnym uda się przeprowadzić „dużo, dużo szybciej niż do końca kadencji”.
ShutterStock