Nie wiem, czy celowo, czy przez przypadek, ale jednym z tematów kampanii wyborczej stała się opłata reprograficzna od smartfonów. Po medialnych doniesieniach o tym, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pracuje nad propozycją wprowadzenia takiej opłaty, do sprawy odniósł się prezydent Andrzej Duda, stwierdzając na Twitterze, że byłoby to „niesprawiedliwe i konstytucyjnie wadliwe”.
Wicepremier i minister kultury Piotr Gliński oświadczył na to, że tweet prezydenta dotyczył „podatku od smartfonów”, a takiego podatku nikt nigdy nie zamierzał wprowadzać, bo podatki płaci się na rzecz państwa. Rzecznik rządu Piotr Müller zaznaczył z kolei, że zapowiedź prezydenckiego weta zamyka temat, zapominając prawdopodobnie, że o obciążeniu opłatą reprograficzną decyduje rozporządzenie MKiDN, a nie ustawa. Z szumu medialnego wokół tej sprawy trudno już cokolwiek zrozumieć. Spróbujmy więc uporządkować podstawowe fakty.
Zacznijmy od początku. Opłata reprograficzna (tak naprawdę to opłata od urządzeń reprograficznych i czystych nośników, ale pozostańmy przy potoczonej nazwie) to rekompensata dla twórców za to, że możemy sobie przegrać z radia na kasetę magnetofonową (tak, tak, wciąż taki nośnik widnieje w wykazie) lub dysk CD swoją ulubioną piosenkę, przegrać MP3 lub skserować książkę. To rekompensata za dozwolony użytek. W ramach niego mamy prawo nie tylko przegrać dla siebie płytę CD, ale także dać ją bliskiemu znajomemu. Z dużym prawdopodobieństwem można zakładać, że wówczas nie kupi on już tej płyty, co oczywiście pomniejsza zysk artystów. Właśnie po to, żeby nie byli stratni, wymyślono opłatę reprograficzną. Jest ona wliczana w cenę takich urządzeń jak nagrywarki CD, odtwarzacze MP3, dyski komputerowe czy kserokopiarki, jak również nośników, jak czyste płyty CD-R, karty pamięci czy papier kserograficzny. Maksymalna opłata wynosi 3 proc. ceny. Producenci i importerzy przekazują ją organizacjom zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, a te dzielą je między twórców.
Przy okazji warto sprostować jeszcze jedną nieprawdę – opłata reprograficzna jest czasem nazywana „podatkiem od piractwa”. Trudno o bardziej mylne określenie. Nie może być żadnego „podatku od piractwa”, bo ono po prostu jest nielegalne. Powtórzmy – opłata reprograficzna to rekompensata za dozwolony użytek osobisty, czyli to, na co pozwala nam prawo.
Tu docieramy do istoty problemu – do czego służy nam smartfon? Jeśli do kopiowania plików MP3 (muzyka), MP4 (filmy) czy EPUB, oczywiście z legalnych źródeł, to wówczas rzeczywiście powinien zostać objęty opłatą reprograficzną. I tak pewnie było jeszcze kilka lat temu. Od tego czasu sporo się jednak zmieniło. Nie wiem, jak inni, ja słucham muzyki i oglądam filmy z serwisów streamingowych, co nie podlega pod dozwolony użytek, a tym samym również opłatę reprograficzną. Serwisy te rozliczają się bowiem same z twórcami. Owszem, zdarzy mi się zrobić zdjęcia kilku stron książki, choć częściej pewnie dokumentom, które są mi potrzebne w pracy zawodowej. Pozostańmy jednak przy książkach – bo tu rzeczywiście mamy do czynienia z wykorzystaniem smartfonu do dozwolonego użytku osobistego. Czy ten, bardzo jednak okazjonalny użytek, uzasadnia objęcie wszystkich telefonów dodatkową opłatą? Mam co do tego duże wątpliwości. Przed rozpoczęciem dyskusji na ten temat proponowałbym jednak przeprowadzenie gruntownych badań, które pokazałyby, w jaki sposób Polacy korzystają ze smartfonów. Tylko wtedy będziemy wiedzieć, o czym tak naprawdę rozmawiamy.