Fakt, że Sąd Najwyższy zaraz może zostać przejęty przez osobę blisko współpracującą z politykami, nie oznacza, że rzetelni sędziowie i naukowcy mogą pomijać brzmienie ustaw oraz wieloletniej praktyki. A to się niestety dzieje.
Ustalmy na wstępie: nie mam jakichkolwiek wątpliwości, że obóz Zjednoczonej Prawicy chce upolitycznić SN. I zgadzam się, że jest na dobrej drodze ku temu. Zarazem jednak warto postępować uczciwie intelektualnie.
Jak Państwo doskonale wiedzą, Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego usiłuje wybrać pięcioro kandydatów na I prezesa SN (wyboru jednego z przedstawionych kandydatów dokonuje prezydent). Idzie jak po grudzie, bo większość w zgromadzeniu mają tzw. starzy sędziowie, a zgromadzeniem kieruje przedstawiciel tzw. nowych sędziów.
Część „starych” sędziów uznała w ostatnich dniach, że każdy z piątki kandydatów przedstawionych prezydentowi musi uzyskać poparcie większości członków zgromadzenia.
„Organ ten (ZO SSN – red.) ma wybrać 5 kandydatów na I prezesa SN, gwarantując jednocześnie, by wysoki urząd sądowy nie stał się kolejnym łupem partyjnym. Osoby wskazane jako kandydaci na stanowisko I prezesa SN muszą się w związku z tym cieszyć poparciem większości sędziów, co ma gwarantować, że Prezydent nie uczyni I Prezesem osoby, którą wcześniej mianował w upolitycznionej procedurze na sędziego Sądu Najwyższego, a która nie ma zaufania sędziów” – stwierdził przedwczoraj SSN Włodzimierz Wróbel na łamach portalu Konstytucyjny.pl. Wyraził zresztą stanowisko co najmniej kilkorga „starych” sędziów. A pogląd ten szybko podchwycili niektórzy prawnicy, m.in. karnicy z UJ.
Gdyby rzeczywiście tak miała wyglądać procedura, bez poparcia „starych” sędziów nie można by przedłożyć prezydentowi ani jednej kandydatury sędziego „nowego”. Ergo – prezydent nie mógłby powołać osoby, którą zapewne będzie chciał powołać.
Kłopot w tym, że pogląd prezentowany przez SSN Wróbla nie wytrzymuje zderzenia ani z przepisami ustawy o SN, ani z praktyką, która wykształciła się w najważniejszym polskim sądzie.
Zacznijmy od ustawy. Zgodnie z art. 13 par. 6 ustawy o SN „kandydatami na stanowisko PPSN wybranymi przez ZO SSN są kandydaci, którzy uzyskali największą liczbę głosów”. Zgodnie z art. 13 par. 5 „każdy sędzia uczestniczący w głosowaniu może oddać tylko jeden głos”. Oczywistą intencją ustawodawcy było to, by do przedłożenia danej kandydatury prezydentowi nie było niezbędne poparcie większości sędziów i że przedstawia się pięć pierwszych kandydatur według liczby zebranych głosów. Ba, tzw. starzy sędziowie doskonale to wiedzieli od dawna. Sędzia Sądu Najwyższego Michał Laskowski, człowiek wielkiej wiedzy oraz równie wielkiej klasy, w wywiadzie dla portalu Wiadomo.co opublikowanym 11 października 2018 r. powiedział: „skoro każdy z głosujących ma jeden głos, to jak by nie liczyć, prawdopodobnie w tej piątce kandydatów znajdzie się ten, który będzie się panu prezydentowi »podobać«”. Rację ma SSN Laskowski, a nie SSN Wróbel.
Karnicy z UJ wskazują, że choćby uznać przepisy ustawy za jasne, to są niekonstytucyjne, bo ułatwiają niedemokratyczne przejęcie władzy w SN. Proszę mi wierzyć, od dawna – zanim to było modne – jestem zwolennikiem teorii rozproszonej kontroli konstytucyjności. Ale nigdy nie sądziłem, że jej ewolucja doprowadzi do tego, że kontrolę przeprowadzać będzie Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN, decydując o sposobie wyboru kandydatów na PPSN. Na tej zasadzie zaraz wbrew przepisom ustaw, a w ślad za własnym rozumieniem art. 2 konstytucji, decyzje będą podejmowały – toutes proportions gardées – zarządy wspólnot mieszkaniowych.
Kwestia kolejna – moim zdaniem istotna – jest taka, że od dawna, co najmniej podczas dwóch poprzednich zgromadzeń wybierających kandydatów na PPSN, założeniem było, że przedstawia się kandydatury osób z największą liczbą głosów i nie wymaga, by daną osobę popierała większość członków ZO SSN. Ba, w jednym ze stanowisk ZO SSN, już pod przewodnictwem prof. Małgorzaty Gersdorf, wskazano, że inny model byłby niewłaściwy, bo mógłby sparaliżować wybór PPSN w ogóle, gdyż nie można wykluczać wariantu, iż nie znajdzie się co najmniej dwójka (art. 183 ust. 3 konstytucji wymaga, by prezydentowi przedstawiono co najmniej dwie kandydatury) kandydatów, która uzyska poparcie większości.
Zgodnie z oczekiwaną teraz przez Włodzimierza Wróbla, części „starych” sędziów SN oraz niektórych ekspertów procedurą nie wybrano PPSN Małgorzaty Gersdorf; jej konkurent uzyskał dużo mniej głosów od niej (SN, mimo że spytałem, nie ujawnił ile dokładnie) i nikt nie przejmował się tym, czy popiera go większość, czy nie. Warto więc się zastanowić, czy walcząc o praworządność, należy również kwestionować sposób wyboru osoby, która dopiero co zakończyła kadencję i której działalność przez „starych” sędziów nie jest kwestionowana.
Krótko mówiąc, rozumiem obawy, że SN zostanie przejęty. Nie podoba mi się to. Ale choć jestem skromnym magistrem prawa, uważam, że nie można dopasowywać przepisów i procedur do potrzeby chwili, choćby konsekwencje postępowania zgodnie z prawem nam się nie podobały.