Kiedy ktoś pyta, jak sobie radzę na telepracy, od kilku tygodni niezmiennie odpowiadam, że dla mnie większym zagrożeniem niż koronawirus jest to, że odwiozą mnie do Tworek. Funkcjonowanie z dwójką dzieciaków, które nauczyły się co prawda mówić, a nawet krzyczeć i grać, ale nie milczeć, do najłatwiejszych nie należy. Wielu rodziców ma już dość tak intensywnego rodzicielstwa połączonego z pracą i edukacją swoich – jak to perwersyjnie zabrzmi w tym kontekście – pociech. Do tego stopnia, że niektórzy pewnie chętnie wypiliby wybielacz. I wcale nie po to, by zwalczyć wirusa.
Na szczęście w tym trudnym czasie można liczyć na rząd, który przygotował przepisy dowartościowujące dzieci. W sensie dosłownym, ekonomicznym. Otóż posiadanie dziecka oznacza nie tylko możliwość otrzymywania świadczenia 500+. Teraz dziecko w domu lepiej uchroni przed komornikiem niż pitbull w obejściu, czosnek na drzwiach lub modły do Świętej Jadwigi Trzebnickiej, patronki dłużników.
Rząd wymyślił bowiem, że bezrobotny oraz dziecko będący na utrzymaniu dłużnika będą powodować zwiększenie kwoty wolnej od zajęcia o 25 proc. od łebka. Ale nie każdy bezrobotny i nie każde dziecko. Owszem liczy się własne dziecko oraz dziecko małżonka (z wcześniejszego związku), ale za członka rodziny dłużnika nie uważa się konkubenta. No chyba że dłużnik czy dłużniczka ma z partnerem żyjącym na kocią łapę dziecko. A to wtedy jak najbardziej. Nielogiczne? To przejdźmy dalej, za chwilę w nielogiczności zabraknie nam skali.
Wspólne dziecko powoduje, że dłużnik może zwiększyć kwotę wolną od potrąceń nie tylko o 25 proc. (za partnera), ale i o kolejne 25 proc. na to wspólne dziecko. Ale w tej układance ustawodawca przewidział jeszcze dodatkowy bonus związany z posiadaniem wspólnego potomka. Otóż za dziecko w rozumieniu tych przepisów uważa się „dziecko rodzica wspólnego dziecka”. Czyli wspólne dziecko powoduje, że kwotę wolną od potrąceń można zwiększyć o 25 proc. na partnera, o 25 proc. na wspólne dziecko oraz po 25 proc. na każde dziecko partnera z poprzedniego związku (ilekolwiek by ich tam nie było). Istna kumulacja. Wspólne dziecko w związkach nieformalnych to prawdziwy game-changer.
Bo jeśli go nie ma, a np. dłużnik ma jedno dziecko własne z poprzedniego związku, a jego druga niezwiązana świętym węzłem małżeńskim połowa ma np. trójkę dzieci z poprzedniego związku, to choćby wszystkie te osoby były na utrzymaniu dłużnika, może on powiększyć kwotę wolną o 25 proc. (na to swoje własne dziecko). Zaprawdę prawe to i sprawiedliwe. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że to zwiększenie kwoty wolnej dotyczy tylko egzekucji z wynagrodzenia za pracę, ale już nie z rent czy emerytur.
„Gdy pracownik ma na utrzymaniu członków rodziny (niepracującego małżonka, dzieci), chroniona przed egzekucją kwota 1920 zł jest niewystarczająca do utrzymania rodziny” – tłumaczy rząd.
A to emerytowi, który ma na utrzymaniu np. wnuczki, kwota wolna od zajęcia przy w wysokości 825 zł (przy najniższej emeryturze) ma wystarczyć w zupełności? Tak ma wyglądać równe traktowanie dłużników wobec prawa według ustawodawcy. Przynajmmniej w teorii. Bo w praktyce co zrobi pracodawca, gdy już doliczy po 25 proc. od każdego „ustawowego” członka rodziny do kwoty wolnej od zajęcia? Jeśli coś zostanie, to przekaże komornikowi, a całą resztę prześle pracownikowi na konto. A tam już komornik ściągnie tyle, ile dotąd ściągał, bo kwota wolna od zajęcia przy egzekucji z rachunku bankowego… się nie zmienia.