Profesor Małgorzata Gersdorf o północy 30 kwietnia przestanie pełnić funkcję I prezesa SN. Ci, którzy jeszcze niedawno próbowali przedstawiać ją jako symbol walki o praworządność, dziś z nieukrywanym rozczarowaniem zarzucają jej, że schodzi potulnie z barykady, zostawiając sprawy własnemu biegowi.
Nie udało się przeprowadzić wyborów kandydatów na I prezesa SN. Oficjalnym powodem była oczywiście obecna sytuacja epidemiczna w naszym kraju. Decyzja prof. Gersdorf o odwołaniu zgromadzenia ogólnego sędziów SN, na którym mieli zostać wyłonieni jej potencjalni następcy, nie została w pewnych kręgach dobrze przyjęta. Dzięki niej prezydent będzie mógł wskazać dowolnie wybranego sędziego SN, który do czasu wyboru nowego I prezesa SN pokieruje najważniejszym sądem w Polsce. Na łamach DGP prezydencki minister Paweł Mucha ogłosił już, że Andrzej Duda zamierza z tego prawa skorzystać. Ruszyła więc giełda nazwisk. Pojawiają się na niej, co oczywiste, tzw. nowi sędziowie, na czele z Małgorzatą Manowską (już raz była typowana na I prezesa SN) i Joanną Lemańską (prezes jednej z dwóch nowych izb SN – Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych). Wymienia się także Wiesława Kozielewicza, należącego do starego składu SN, ale który zasłynął zdaniem odrębnym, krytykującym uchwałę trzech połączonych izb SN mówiącą m.in. o tym, że Izba Dyscyplinarna SN nie jest sądem. A to musiało się spodobać w Pałacu Prezydenckim.
I choć opinia publiczna zapewne znów rozgrzeje się do czerwoności po ujawnieniu nazwiska wybrańca prezydenta Dudy, to tak naprawdę fakt ten będzie miał niewielkie znaczenie dla trwającego już od tylu lat sporu. Głównym zadaniem takiego sędziego będzie jak najszybsze przeprowadzenie zgromadzenia ogólnego sędziów SN, na którym dojdzie do wyłonienia kandydatów na I prezesa SN. Przepisy zostały tak skonstruowane, że nie ma szans, aby wśród wytypowanych osób nie znalazła się choć jedna, która będzie odpowiadać prezydentowi.
Sam wybór I prezesa SN będzie domknięciem pewnego procesu, chwilą, która przejdzie do historii. Dojdzie do widocznej i zrozumiałej dla szerokiej opinii publicznej zmiany warty na czele najważniejszego sądu w Polsce. Z tym momentem SN zapewne przestanie być postrzegany jako bastion oporu wobec przeprowadzanych przez PiS zmian w wymiarze sprawiedliwości. Jednak zmiana ta będzie miała charakter przede wszystkim symboliczny i prestiżowy. Partia rządząca bowiem i tak już kilka miesięcy temu osiągnęła to, na czym tak naprawdę jej zależało. Przecież udało jej się utworzyć dwie zupełnie nowe izby i obsadzić je nowymi ludźmi. Mowa oczywiście o Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publiczny oraz Izbie Dyscyplinarnej. Obie są niezwykle ważne z punktu widzenia PiS. Pierwsza z nich ocenia ważność wyborów, a także rozstrzyga spory regulacyjne, istotne z punktu widzenia interesów państwa. To także ta izba rozpoznaje skargi nadzwyczajne pozwalające wzruszać prawomocne wyroki sądów. Z kolei ID dba o to, żeby sędziowie nie zapomnieli, jaką rolę w państwie przeznaczyła im obecna władza. A tych, którzy nie chcą o tym pamiętać, przykładnie karze. Oczywiście nie można zapomnieć, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej zdecydował o tymczasowym zawieszeniu tej izby. Jednak dopóki nie będzie woli politycznej, aby to postanowienie wykonać, dopóty w SN – i to niezależnie, kto stoi na jego czele − i tak realnie nic się nie zmieni.
Można więc przypuszczać, że po powołaniu nowego I prezesa SN spór o praworządność przycichnie. Opinia publiczna jest już bowiem poważnie zmęczona tym tematem, a PiS zrealizuje jeśli nie 100 proc., to z całą pewnością satysfakcjonującą część swojego planu. Dwie, niezwykle ważne izby zostały wzięte, sukces propagandowy osiągnięty.
A sam SN? Po zmianie na stanowisku I prezesa pól do napięć między starym a nowym SN zapewne ubędzie. Nie oznacza to jednak, że podziały wewnątrz sądu znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Z całą pewnością jednak rozłam nie będzie już tak widoczny dla opinii publicznej. Być może dojdzie do cichego zawieszenia broni i każdy zajmie się swoimi sprawami – starzy sędziowie SN z Izby Cywilnej, Izby Karnej i Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych rozstrzyganiem problemów zwykłego Kowalskiego, a nowi z pozostałych dwóch izb pilnowaniem, żeby żaden sędzia nie zapomniał, że – zdaniem opcji rządzącej – nie został powołany po to, aby wtrącać się w takie kwestie jak ustrój państwa. A za pewien czas może być i tak, że pilnować nie będzie kogo. Z upływem miesięcy bowiem i w pozostałych izbach SN dojdzie do zmiany warty. A biorąc pod uwagę poniedziałkowe decyzje o przejściu w stan spoczynku trzech spośród starych sędziów SN, czyli Wojciecha Katnera i Jacka Gudowskiego z IC oraz Beaty Gudowskiej z IPiUS, proces ten może dobiec końca nawet szybciej, niż liczą na to rządzący.