Polska nie jest już państwem prawa. Nie, to nie egzaltacja. To chłodna konkluzja. Opis, a nie hipoteza. System prawny rozpada się na naszych oczach. Są ustawy i przepisy, ale nie ma wymiaru sprawiedliwości. Nie ma pewności prawa ani przewidywalności. Jest chaos. Wiele równoległych rzeczywistości.
To, czego od początku należało się obawiać najbardziej, stało się faktem. Może być, oczywiście, jeszcze gorzej; dużo gorzej, gdy przejdziemy do kolejnych konsekwencji i egzekucji tego, co się w równoległych rzeczywistościach dzieje. Ale właśnie teraz jest kluczowy moment, przełom.
W państwie prawa wiadomo, kto jest sędzią, a kto nie. W państwie prawa wiadomo, jakie są skutki wyroku. W państwie prawa orzeczenia są respektowane i wykonywane. W państwie prawa rozstrzygnięcia sądów, trybunałów, urzędów i organów mają (muszą mieć) jasną podstawę prawną: nie jest nią ani domniemanie, ani uzurpacja. Nie jest nią też – bez względu na to, czy to dobrze, czy źle – sama słuszność. W państwie prawa kompetencje instytucji są wyraźnie określone i przestrzegane. W państwie prawa istnieją i są szanowane mechanizmy równoważenia się władz oraz rozstrzygania ich konfliktów. Wreszcie, w państwie prawa chodzi o coś więcej – o dużo więcej – niż o to, kto postawi na swoim.
W pewnym sensie wszyscy już przekroczyli rubikon. Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że słuszność i racje oraz winy rozkładają się równo. Nie, bynajmniej. To jest rozkład bardzo, bardzo nieproporcjonalny. Niemniej suma wszystkich zdarzeń doprowadziła nas tu, gdzie jesteśmy. Wymiar sprawiedliwości miał być naprawiony, a został zniszczony.
Polskie państwo prawa było ułomne, szwankowało w wielu miejscach. Ale mimo wszystko stanowiło ogromną wartość. Wyrażało też pewną społeczną ambicję. Jeśli nie wszędzie i nie zawsze było rzeczywistością, to przynajmniej było wyraźnym celem. Dziś nie jest ani jednym, ani drugim. A gdzie nie ma państwa prawa, tam jest bezprawie.