Powszechna już, miejmy nadzieję, segregacja odpadów powinna dotyczyć także prawa.
Tytuł sugeruje, że zajmować się będę ustawą z 13 września 1996 r. o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 2010) i przepisami wykonawczymi do niej. Nic podobnego. Felieton dotyczyć będzie kodeksu spółek handlowych. Jego przepisy weszły w życie 1 stycznia 2001 r., ale w tym roku mija 20 lat od uchwalenia kodeksu, co stało się 15 września 2000 r. Może więc ten felieton jest o rok za wcześnie? A może warto było poczekać co najmniej do września? Wydaje się, że styczniowy numer będzie jednak w porządku, bowiem chciałbym odnieść się raczej do końcowego etapu przygotowania, gdy trwały jeszcze prace nad kształtem i treścią kodeksu. Jak inaczej to wyglądało niż teraz! Mędrcy byli mędrcami, jak ktoś nie miał nic do powiedzenia, to milczał. Jakże zmieniło się to wszystko w ciągu zaledwie 20 lat!
Prace nad kodeksem trwały kilka lat. Już w 1997 r. nieistniejąca dziś Komisja Kodyfikacyjna Prawa Cywilnego uznała za jeden ze swoich priorytetów przygotowanie aktu, który miałby zastąpić kodeks handlowy. I to był dobry dobrego początek. Powołano w związku z tym zespół problemowy nazywany SSS. Od nazwisk profesorów: S. Sołtysińskiego, A. Szajkowskiego i J. Szwai. Co ciekawe, do tego czasu osoby te zajmowały się problematyką własności intelektualnej. Jak się okazało, podkład intelektualny był tak duży, że przygotowali oni dobry projekt, który stał się podstawą szerokiej dyskusji. Nadmienić należy, że w toku prac zespołu jedno S zostało zastąpione przez inne, tj. prof. J. Szwaję zastąpił prof. A. Szumański.
W 1998 r. prace nad projektem toczyły się najpierw w komisji kodyfikacyjnej, z udziałem m.in. profesorów Z. Radwańskiego, T. Erecińskiego, A. Całusa, M. Kępińskiego, A. Mączyńskiego, M. Pazdana, J. Rajskiego, F. Zedlera, Cz. Żuławskiej. Przepraszam niewymienionych praktyków – członków komisji, ale brak miejsca. Tak przepracowany projekt został opublikowany i rozpoczęła się dyskusja. Prawdziwa dyskusja. Nic nie odbywało się pokątnie, ale dosłownie wszyscy mogli się wypowiedzieć. Tak więc były konferencje w Polskiej Akademii Nauk, na Uniwersytecie Warszawskim, w Berlinie i wielu, wielu innych miejscach. Projekt stał się przedmiotem prowadzonego dyskursu naukowego, nie tylko chwalącego, co było przewagą, ale i krytyki. Pamiętam m.in. głos prof. K. Kruczalaka, który zgłosił wątpliwości związane z koncepcją zaskarżania uchwał w spółkach kapitałowych. Okazał się proroczy, gdyż do dziś z jasną, jak się wówczas wydawało, regulacją mamy poważne problemy i nie wiadomo, jak ją rozgryźć. Następnie poprawki dokonywane przez Zespół, nie takie znów małe, i projekt komisji kodyfikacyjnej stał się projektem Ministerstwa Sprawiedliwości. Potem Sejm i bardzo ciekawe prace nad kodeksem. Pozytywne recenzje – co okazało się ważne – w imieniu wszystkich opcji politycznych, różniących się przecież, przygotowali w nadzwyczajnej zgodzie profesorowie (w kolejności alfabetycznej) J. Frąckowiak, A. Kidyba, W. Popiołek, A. Witosz.
Kodeks nie okazał się idealny, bo mimo tylu profesorskich głów, głosu praktyków itd. trzeba było dosyć szybko, bo już w 2002 r., dokonać tzw. dużej nowelizacji. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo przygotowaniu kodeksu towarzyszyło kilka cech: jawność, transparentność, otwartość, merytoryczność, co w ostateczności przełożyło się na akt, którego nikt, ani jego protagoniści, ani krytycy, nie mogli się wstydzić.

Pierwsze zmiany na gorsze

Natomiast od pewnego momentu nastąpiła zapaść, nie waham się użyć tego słowa, gdy chodzi o kodyfikacyjną kulturę prawną. Nie wiem, w którym momencie się to stało. Chyba jednak w 2008 r., gdy w budzący zdziwienie sposób (jak się okazało, na tamte czasy, bo współcześnie to nie dziwi), już nie tak transparentny i merytoryczny, obniżono kapitał zakładowy spółce z o.o. do 5 tys. zł. Opisywałem proces tych zmian wielokrotnie, gdyż brałem udział w pracach komisji sejmowej z – jak mi się wówczas wydawało – sukcesem polegającym na tym, że projekt niczym nieuzasadnionych, wyrywkowych, pozasystemowych zmian „upadł”. Jak się szybko okazało, upadł i podniósł się w innej komisji sejmowej, tak że obudziliśmy się z ustawą z 23 października 2008 r. o zmianie ustawy – Kodeks spółek handlowych (Dz.U. z 2008 r. nr 217, poz. 1381). Od tego momentu, w którym niektórzy spróbowali już tworzenia prawa bocznymi ścieżkami, coś zaczęło się psuć. Jednak tylko trochę. Przypomnę bowiem wielką, publiczną dyskusję – co odebrałem bardzo pozytywnie – na temat spółki beznominałowej, w której wyniku projekt został zablokowany. I dobrze. Ostatnio, w trochę węższym gronie udało się powstrzymać projekt nieprzemyślanych przepisów o „odpowiedzialności przebijającej” czy kuriozalne i głupie propozycje dopuszczenia zbycia części ogółu praw i obowiązków w spółkach osobowych.

Prosta spółka odroczona

Z prostą spółką akcyjną poszło trochę gorzej. Niestety to nie była dyskusja, a szkoda, bo przecież rozmowy o nowej formie spółki jako takiej, nie budzą kontrowersji. Te budziła treść zaproponowanej koncepcji. A przecież można było krócej i prościej (wtedy może powstałaby spółka prosta). Dyskusja, tak jak umowa, zakłada udział co najmniej dwóch stron, a mam wrażenie (mimo że usłyszymy tysiąc gładkich opowieści, że było inaczej), że to, co się działo z PSA, to był mimo wszystko monolog. Albo władzy i projektodawców, albo oponentów projektu. Zależy, z której strony spojrzymy. Dwie drogi szybkiego ruchu, które minęły się w okolicach Kołbieli.
Ale uwaga: Sejm postanowił segregować śmieci, które sam wyprodukował. Obserwując, co dzieje się z PSA w Sejmie, tj. przesunięcie wejścia w życie przepisów, mamy potwierdzenie zgłaszanych wątpliwości i nadzieję, że przepisy wejdą na tyle późno, że być może nie będą szkodzić. I to jest doskonała wiadomość, potwierdzająca to wszystko, co już napisałem o PSA. Może uda się PSA oswoić czy usunąć wady w nim występujące. A może po prostu umrze śmiercią nienaturalną (nie piszę „zdechnie”, bo kocham zwierzęta, w szczególności psy, i nie używam w stosunku do nich takiego języka). A podnoszone głosy co do wadliwości procedowania wstrzymania wejścia w życie przepisów o PSA? Też je mam, ale jest to trudny wybór między mniejszym złem, tj. aby zdążyć przed 1 marca i wejściem w życie przepisów, a tym złem większym. Najlepiej byłoby rzeczywiście, gdyby te przepisy zostały uchylone i nigdy nie weszły w życie. Tak już przecież z przepisami bywało. I jeszcze jedno, czas już przestać pisać niesprawdzone wiadomości o rzekomym oczekiwaniu przez start-upy na tę formę prawną czy wskazywanie na wykorzystanie PSA w innych krajach. To wszystko pic i supermontaż. Czym innym jest spółka z minimalnym kapitałem 1 euro, a czym innym pomysł tzw. prostej spółki akcyjnej. A doświadczenia Słowacji są zbyt krótkie i zbyt małe. Osobiście chciałbym, aby to kolejne, tym razem legislacyjne uderzenie w PSA było skuteczne.
Piszę o tym wszystkim, bo mam wrażenie, że kodeks spółek handlowych z aktu stabilnego, przemyślanego, dopracowanego stanie się niedługo legislacyjnym śmietnikiem. Wspomniana wcześniej zmiana związana z obniżeniem kapitału zakładowego w spółce z o.o. dała początek pędowi do spółek kapitałowych bez kapitałów, a także – niestety – dyskrecjonalnym, trudno zrozumiałym, często po prostu bzdurnym zmianom.
Nie chciałbym się powtarzać (por. felieton „Legislacyjne chwasty”, DGP nr 56/2017), ale wracając do tytułowych śmieci: pisałem już o bezsensownej zmianie dotyczącej zarządu w spółce partnerskiej (art. 97 par. 3 k.s.h.), niechlujności ustawodawcy również w tej spółce (art. 98 k.s.h.: fizjoterapeuta między położną a radcą prawnym). Były też inne zmiany, które – co często podnoszono – miały być „odpowiedzią na potrzeby praktyki”, o których ta ostatnia nie miała często zielonego pojęcia. Wykorzystywanie przez projektodawców kanap, na których siedzą czasami niektórzy przedsiębiorcy, nie może być uzasadnieniem dla zmian. To manipulacja, gdy chce się wykorzystać przedsiębiorców do wygodnych uzasadnień. Jeszcze gorzej jest jednak, gdy nie są to moce rządowe, ale sejmowe. Wtedy nikt o niczym nie wie. Skrót polega na pominięciu konsultacji i wyjmowaniu hasła „potrzeby przedsiębiorców” itp.
Jaka motywacja towarzyszyła anonimowym kreatorom zmian, gdy zastępowali arbitralnie doktrynę, twierdząc, że ponieważ są spory naukowe, a Sąd Najwyższy nie potrafi rozstrzygnąć problemu, to oni biorą sprawy w swoje ręce? Nie wiem. Wiem jednak, że pojawiły się inne nieposegregowane śmieci w postaci m.in. art. 2011 (par. 1. Uchwała wspólników lub umowa spółki może określać […], par. 2. W przypadku, o którym mowa w par. 1, uchwała wspólników lub umowa spółki może także określać […]); 2031 (Uchwała wspólników może ustalać zasady wynagradzania członków zarządu…); 2221 (par. 1. Członkom rady nadzorczej może zostać przyznane wynagrodzenie…); 2281 (Uchwała wspólników lub umowa spółki może określać…). Przecież jak nie ma zakazu, to zawsze może. A wystarczyło uważniej segregować i żadne przepisy o charakterze (no właśnie, jakim?) chyba tylko informacyjnym nie znalazłyby się w kodeksie.
Ostatnio zetknąłem się z inną śmieciową propozycją nowelizacji art. 174 par. 6 k.s.h. Wnosi o nią Giełda Papierów Wartościowych i kieruje ją do Ministerstwa Sprawiedliwości, które miałoby podjąć inicjatywę ustawodawczą. To nic, że przepis jest jasny, że istnieje coś takiego jak wykładnia, a doktryna nie dostrzega problemów interpretacyjnych. Giełda Papierów Wartościowych zajęła się spółką z o.o. A czy nie może zająć się swoimi problemami?
Poważnym zagrożeniem dla przyszłości kodeksu jest odejście od założenia, że reguluje on problematykę spółek „prywatnych”, a publiczny obrót pozostaje poza jego obszarem. Jestem absolutnym zwolennikiem koncepcji, w której kodeks spółek handlowych nie powinien być miejscem regulacji poświęconych szczególnym typom spółek (m.in. spółkom publicznym, bankom, towarzystwom emerytalnym itd.). Powinny one podlegać całkowicie odrębnym uregulowaniom. To kodeks powinien być miejscem odesłania do norm ogólnych, które nie dotyczą szczególnych typów in concreto. A nie odwrotnie, gdy w kodeksie znajdują się szczególne regulacje dotyczące np. spółek publicznych. Grozi nam to, że niedługo w k.s.h. znajdą się normy dotyczące spółek Skarbu Państwa w działalności bankowej prowadzących zakłady ubezpieczeń, towarzystw emerytalnych, zarządzających portami morskimi, w zakresie niektórych gier hazardowych itp.

Dobijanie kodeksu

Ustawodawca już dziś czyni niestety wyłom dla jednego szczególnego typu spółki – spółki publicznej. Jej poświęconych norm było już wcześniej niestety w kodeksie kilka. Być może to, co dziś ma miejsce, tj. próba regulowania publicznego obrotu w k.s.h., jest w pewnym sensie związane właśnie z tym grzechem pierworodnym. Ale kodeks spółek handlowych został ostatnio „dobity” przez zmiany wprowadzone ustawą z 16 października 2019 r. o zmianie ustawy o ofercie publicznej i warunkach wprowadzania instrumentów finansowych do zorganizowanego systemu obrotu oraz o spółkach publicznych oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2019 r. poz. 2217). Ustawa jest datowana na trzy dni po wyborach. Tak znienacka. Nie wiadomo, skąd przyszła i dokąd dojdzie. Wiadomo, choć to nie jest też żadne wytłumaczenie, że ustawa ta wdraża kilka dyrektyw Parlamentu Europejskiego i Rady (UE). To jest niezbędne i oczywiste.
Te ostatnie zmiany w k.s.h. są kolejnymi śmieciami. Ciekawa w tym wszystkim jest więc np. nowelizacja art. 4 par. 1 pkt 6, owego grzechu pierworodnego, przepisu, który jest od zarania w k.s.h. i wprowadza jedną modyfikację definicji spółki publicznej. Dotychczas spółką publiczną była „spółka w rozumieniu…”, a obecnie spółką publiczną jest „spółka publiczna w rozumieniu…”. Niemiłe złego początki. Problemem nowelizacji z 16 października 2019 r. nie jest, jak już wspomniałem, zawarcie w k.s.h. takich norm, które dotyczą również spółek publicznych, ale tych, które dotyczą tylko i wyłącznie spółek publicznych, przez co rozsadzają kodeks. Przykładem może być dodanie nowych lub nowo brzmiących artykułów 395 par. 21, 4065 par. 4–6, 431 par. 4, 432 par. 4, 436 par. 1, 440 par. 3, 441 par. 3 k.s.h. Przepisy te dołączyły do istniejącej dywizji, a może pułku (nie jestem mocny w militarnym postrzeganiu rzeczywistości) norm już wepchniętych do kodeksu, a odnoszących się do spółek publicznych. Nie będąc ekspertem od militariów, tak jak wszyscy staję się specem od odpadów. Powszechna już, miejmy nadzieję, segregacja śmieci powinna dotyczyć nie tylko opakowań szklanych, plastikowych itp. Winna także objąć prawo. Wtedy odpady nie będą czymś zupełnie zbędnym, lecz czymś, co można gdzie indziej wykorzystać (np. w ustawach „branżowych”). Czymś, co nie burzy porządku. Porządek jest również ważny. Czyli co? Nowe hasło na Nowy Rok – „Porządek, Głupcze!”?