Sędziów bezrozumnie wsadzających ludzi na 20 lat do więzienia oceniam o wiele surowiej niż tych, którzy kradną pendrive’y czy części do wiertarki. Jednak ukraść śrubkę i „ukraść” komuś kilkanaście lat życia to różnica.
Ostatnie kilka tygodni to szereg sądowych orzeczeń rozpalających do białości opinię publiczną. I dyskusja, czy sędziowie powinni odpowiadać dyscyplinarnie za to, jak orzekają. Nie mam wątpliwości: oczywiście, że powinni. I nie ma to nic wspólnego z zamachem na niezawisłość sędziowską. Oczywiście pod warunkiem, że rzeczywiście ich działalność orzecznicza się nie broni, a nie np. jest jedynie niewygodna dla polityków.
Szczerze wzburzyła mnie historia opisana przez Szymona Jadczaka w portalu TVN24.pl. W największym skrócie, Sąd Rejonowy w Opolu, wydając wyrok łączny w miejsce 57 wyroków jednostkowych, skazał 28-letniego internetowego oszusta na 20 lat więzienia. Najwyższa zasądzona pojedynczo kara wynosiła 2,5 roku pozbawienia wolności. Człowiek, którego skazano, był uzależniony od hazardu. Gdy trafił do aresztu śledczego, okazało się, że nie sprawia żadnych problemów wychowawczych, trudno powiedzieć, by był zdemoralizowany. A został skazany na karę surowszą niż wymierzona Marcinowi P., twórcy najsłynniejszej polskiej piramidy finansowej Amber Gold.
Wskazałem wówczas, że sędzia, która wydała wyrok, postąpiła bezrozumnie. I że wolałbym, żeby już nikogo nie skazywała. Najzwyczajniej w świecie nie skazuje się na 20 lat więzienia kogoś, kto oszukał w internecie 150 osób. Choć to zachowanie naganne i oszust musi ponieść odpowiedzialność, trzeba znać umiar. Bądź co bądź to nie zabójca!
Środowisko sędziowskie oraz niektórzy obrońcy „wolnych sądów” szybko postarali się uświadomić mi, że zbłądziłem. Niektórzy w sposób, którego komentować nie warto – bo po co brać udział w przepychance na wyzwiska. Ubolewam jedynie, że są sędziowie broniący wolności, którzy kogoś, kto ma inne zdanie niż oni, uznają od razu za „PiS-owskiego sługusa”. Pojawiło się jednak również kilka argumentów merytorycznych. Moim zdaniem niesłusznych, ale warto się im bliżej przyjrzeć.
Po pierwsze, dowiedziałem się, że nie można oceniać żadnej sprawy bez znajomości akt. To i prawda, i nieprawda. Zgadzam się, że w zawiłych sprawach i przy okolicznościach niewyjaśnionych opinii publicznej lepiej powstrzymać się z ocenami. Dlaczego jednak nie można oceniać działania sędziów w sprawach, w których fakty są bezdyskusyjne, a różnice dotyczą wyłącznie ich interpretacji? Czy można oceniać działalność polityków, skoro jako obywatele nie mamy dostępu do tylu informacji, co oni? Czy można oceniać występ polskiej reprezentacji w piłce nożnej, jeżeli się nie było nigdy zawodnikiem? Na jakiej zasadzie oceniać grę aktorską w hollywoodzkich filmach, skoro większość z nas widziała Hollywood jedynie na zdjęciu?
Po drugie, usłyszałem, że narzekanie na wyrok jest niczym pieniactwo, bo przecież to dopiero pierwsza instancja i wyrok w drugiej zapewne się nie utrzyma. Czy jednak ze względu na model sądownictwa możemy się godzić na to, że wyroki w pierwszej instancji są nieprzemyślane? Moim zdaniem trzeba do każdego wyroku przykładać tę samą miarę i mieć takie samo oczekiwanie: najwyższych standardów.
Po trzecie, sędziowie wyjaśniali, że przecież orzekająca sędzia postąpiła zgodnie z prawem. A pretensje można mieć co najwyżej do ustawodawcy, że stworzył takie, a nie inne przepisy. Chodzi o art. 86 kodeksu karnego. Stanowi on, że sąd wymierza karę łączną w granicach od najwyższej z kar wymierzonych za poszczególne przestępstwa do ich sumy, nie przekraczając jednak 810 stawek dziennych grzywny, 2 lat ograniczenia wolności albo 20 lat pozbawienia wolności. Czyli ustawodawca przewidział możliwość, że 28-letni internetowy oszust trafi za kratki nawet na 20 lat. Nie należy zatem – zdaniem niektórych – mieć o to pretensji do sędziego. Nie chciałbym jednak żyć w kraju, w którym wszystko, co formalnie jest możliwe, jest akceptowalne. Tak zwane widełki pozostawia się sędziom po to, by rozsądnie z nich korzystali. Doskonale bowiem wiadomo, że życie jest różnorodne, a przypadki do siebie na pozór podobne mogą w rzeczywistości być zupełnie różne. Nie bez powodu za sędziowskimi stołami siedzą ludzie. Wychodząc z tego założenia, co niektórzy obrońcy sędziowskiej niezawisłości (moim zdaniem błędnie pojmowanej), równie dobrze mogłyby orzekać komputery. Doskonale mówił o tym, dlaczego to nie najlepsze wyjście, prof. Piotr Girdwoyń, kryminalistyk z UW, z którym przeprowadzałem dla DGP wywiad: „Wyrokowanie, też w sprawach karnych, ma wymiar ludzki. Ma to swoje mocne i słabe strony. Więc tak, może się zdarzyć przypadek, gdy ktoś niewinny zostanie skazany. A czy mamy alternatywę? Robię ze swoimi studentami taki prosty test. Najpierw ich proszę o to, by przypomnieli sobie, czy popełnili kiedyś jakieś przestępstwo. Większość z nas bowiem kiedyś jakieś popełniła. Ot, choćby ściągnięcie albumu muzycznego z torrentów. A następnie pytam ich, czy woleliby, aby orzekała w ich sprawie maszyna, która wszystko idealnie i bez emocji oceni, czy też by orzekał człowiek z krwi i kości. I powiem panu, że jeszcze się nie zdarzyło, by grupa chciała powierzyć swój los doskonałemu robotowi” – wskazywał prof. Girdwoyń („Poszlaka, królowa procesów”, DGP z 20 stycznia 2017 r.).
Mówienie, że sędzia mógł coś uczynić i nie należy go za to krytykować, skoro ustawodawca mu na to pozwolił, stanowi moim zdaniem krok w kierunku ubezdusznienia i mechanizacji wymiaru sprawiedliwości. A wolałbym, żeby pozostał na tyle ludzki i społeczny, na ile to możliwe.
Po czwarte, ważne jest podejście sędziów do obywateli. Uważam, że ograniczone zaufanie społeczne oraz duże poparcie dla destrukcyjnych reform wymiaru sprawiedliwości serwowanych nam przez obóz Zjednoczonej Prawicy to w istotnej mierze efekt tego, że sędziowie przez długie lata uważali, iż nie muszą się z niczego społeczeństwu tłumaczyć. W sprawie 20-letniego wyroku pozbawienia wolności za oszustwa w internecie postanowił wypowiedzieć się prezes sądu, w którym zapadło orzeczenie, Hubert Frankowski. I butnie stwierdził, że „wysokość kary orzeczonej przez sąd jest kwestią objętą niezawisłością sędziowską, niemniej należy wskazać, że przez wydanie wyroku karnego skazany «zaoszczędził» około 10 lat pozbawienia wolności”. Oczywiście nie trzeba być specjalistą, by wiedzieć, że sąd niczego skazanemu nie „zaoszczędził”. Orzeczenie kary łącznej stanowi bowiem obowiązek sądu, a nie jego uprawnienie.
Po piąte, Ministerstwo Sprawiedliwości jakiś czas temu wpadło na pomysł, by kar nie łączyć, lecz odbywać jedną po drugiej. O tym, że to kuriozalny pomysł, świetnie na łamach DGP pisał dr Mikołaj Małecki („65 lat więzienia za kradzieże z włamaniem”, DGP z 27 lipca 2018 r.). Wskazał słusznie, że to nie wielość przestępstw, lecz ich rodzaj powinien decydować o rozmiarach represji karnej. I absurdem byłoby, gdyby nałogowy złodziej był karany surowiej niż sprawca zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.
Większość sędziów i obrońców „wolnych sądów” doskonale wiedziało, jak bezsensowny jest pomysł Ministerstwa Sprawiedliwości. Nie wydaje się zatem właściwe, by dziś bronić niewłaściwych sędziowskich decyzji tym, że jeden polityk z drugim wymyślili pomysł… jeszcze gorszy.
Po szóste wreszcie, są tacy, którzy uważają, że ze złodziejami i oszustami nie należy się cackać. Że jak ktoś oszukuje, to niech liczy się z najpoważniejszymi konsekwencjami. I winy nie należy szukać w orzekających sędziach, lecz w samych sprawcach. Tym sposobem jednak ci, którzy krytykują ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę za bycie populistą, sami stają się populistami penalnymi.
Sędziowie nie mogą się bać wydawać wyroków. Nie powinni przed ich wydaniem rozważać, czy narażą się na odpowiedzialność dyscyplinarną, czy nie. Zarazem jednak przyjęcie założenia, że za złe orzeczenie nie można ukarać, wielu rozleniwia i powoduje, że czują się zbyt pewni siebie. A wolałbym, aby nikt na sali sądowej nie czuł się jak pan ludzkiego życia i śmierci.