Czy Patryk Jaki może wygrać z Facebookiem? Kluczowe będzie stwierdzenie, czy doszło do naruszenia jego dóbr osobistych.
Przed ponad tygodniem obecny europoseł, a wcześniej wiceminister sprawiedliwości, poinformował, że pozywa Facebook. Powód? Brak reakcji na kierowane przez niego żądania usunięcia postów, które naruszają dobra osobiste. Szczegóły nie są znane, ale jak wynika z wpisu samego zainteresowanego, chodzi m.in. o fotomontaż z czasu walki o prezydenturę stolicy. Ktoś do prywatnego zdjęcia dokleił labradora i podpisał: „ja i mój rablador”.
Czy Patryk Jaki chce po prostu narobić szumu wokół sprawy, czy liczy, że naprawdę wygra z Facebookiem?
– Oczywiście, że chcę wygrać. Wiem, że to nie będzie łatwa walka, tym bardziej że Facebook już się odwołuje do właściwości prawa irlandzkiego, ale są pierwsze zagraniczne orzeczenia, w których w podobnych sprawach przypisano mu odpowiedzialność – wskazuje dr Patryk Jaki.
Jego zdaniem kluczowe w sprawie jest to, że fałszywe wpisy z anonimowych kont były zgłaszane administracji portalu i wielu z nich nie usunięto.
– A z orzecznictwa choćby ETPC wynika, że w takich przypadkach odpowiedzialność może spoczywać na administratorze portalu – podkreśla Jaki. Tak było m.in. w sprawie Delfi AS przeciwko Estonii, w której ETPC podkreślił znaczenie zasady „notice and take down”. Można ją sprowadzić do tego, że administrator bezpośrednio po dowiedzeniu się o naruszeniu powinien skasować dane, które do tego naruszenia prowadzą, lub ryzykuje odpowiedzialnością na zasadach podobnych jak autor wpisu. Choć nie brakuje również orzeczeń, w których trybunał wyżej stawiał prywatność internautów niż prawa poszkodowanych kalumniami.
W przypadku gdy naruszenie dotyczy polityka, szczególnie w trakcie kampanii wyborczej, sytuacja jeszcze się komplikuje. W praktyce bowiem trudno jest wytoczyć sprawę w szybkim trybie wyborczym.
Patryk Jaki podkreśla, że nieprawdziwe informacje na jego temat stają się coraz bardziej dokuczliwe. – Liczę na to, że nieprawdziwe wpisy na mój temat zostaną skasowane. A przy okazji dzieci z porażeniem mózgowym otrzymają wsparcie, za które zapłaci technologiczny gigant – konkluduje europoseł.
Biuro prasowe Facebook Polska, które poprosiliśmy o ustosunkowanie się do tej sprawy, poinformowało nas, że nie będzie jej komentować.

Forma ma mniejsze znaczenie

Jakie są szanse europosła na wygraną? Decydować będzie tu kilka czynników, w tym wspomniana już właściwość sądu oraz spełnienie warunków, które pozwalają na pociągnięcie dostawcy internetowego za treści, które zostały umieszczone przez internautów (o czym w dalszej części tekstu). Najistotniejsza będzie jednak ocena, czy konkretne wskazane w pozwie wpisy rzeczywiście mogły naruszać dobra osobiste powoda. Fotomontaż ze wspomnianym labradorem można traktować, tak jak to robi sam europoseł, jako tzw. fake mający na celu wprowadzenie ludzi w błąd, albo jako mem, czyli uszczypliwość, ale z przymrużeniem oka.
– Każda wypowiedź może potencjalnie naruszać dobra osobiste, niezależnie od formy. Rodzaj wypowiedzi ma jednak istotne znaczenie dla wyznaczania granic swobody. Mem ma zazwyczaj charakter satyryczny, a nieodłączną cechą satyry jest większy element przesady, zniekształcenia rzeczywistości i prowokacji. Dlatego można w takim przypadkach mówić o większym zakresie ochrony wolności słowa, o ile opinia publiczna nie będzie wprowadzana w błąd i przeciętny odbiorca będzie wiedział, że ma do czynienia z satyrą – komentuje Konrad Siemaszko, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
We wrześniu zapadł precedensowy wyrok potwierdzający możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności za mem. Sąd Okręgowy w Szczecinie uznał, że podając dalej mem ze Sławomirem Nitrasem, dr hab. Sławomir Cenckiewicz naruszył jego dobra osobiste. Chodziło o zdjęcie posła PO z dopisanym cytatem z art. 119 k.k. (kradzież), co zostało uznane za sugerowanie przestępczej działalności. Sławomir Cenckiewicz zapowiedział złożenie apelacji.

Polityk musi mieć grubszą skórę

Fotomontaż i przekręcenie słowa mogą być dotkliwe, tyle że liczy się nie tylko odbiór osoby, która poczuła się urażona.
– Nie wystarczy subiektywne przekonanie o naruszeniu dóbr osobistych. Przy ocenie tego rodzaju zdarzeń należy mieć na względzie pewien ogólnie społecznie akceptowany poziom wrażliwości, akceptowalność parodii czy karykatury wobec osób publicznych. Ważny jest także odbiór: czy w ocenie innych osób mem jest obraźliwy – zauważa Agnieszka Wiercińska-Krużewska, adwokat w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr.
– Przy ustaleniu, czy doszło do naruszenia dóbr osobistych, sąd oceniałby również konsekwencje takiej publikacji, czy w oczach odbiorców pozycja społeczna lub zawodowa uległa pogorszeniu. Sądy biorą także pod uwagę aktywność takiej osoby w mediach społecznościowych i to, jak ona sama się pozycjonuje. A zatem oczywiście można występować z roszczeniami, ale może to być bardzo trudne w przypadku osób publicznych i aktywnych w mediach społecznościowych – dodaje adwokat.
Zbigniew Krüger, adwokat z kancelarii Krüger & Partnerzy ocenia szanse na wygranie sprawy przez europosła jako niewielkie.
– Na gruncie utrwalonego orzecznictwa zarówno sądów polskich, jak i ETPC, nie widzę możliwości powodzenia powództwa dotyczącego sympatycznych przecież memów z labradorem. Takie publikacje mieszczą się w ramach wolności wypowiedzi i prawa do krytyki polityków. ETPC wielokrotnie podkreślał, że muszą się oni liczyć z prawem do krytyki, nawet wyrażanej w sposób ostry i przerysowany. Tym bardziej taka żartobliwa i sympatyczna forma nie może podlegać ograniczeniom – zauważa adwokat.
Podkreśla, że polityk musi mieć grubszą skórę, być bardziej odporny na krytykę, także w formie parodii czy pastiszu, nawet bardzo złośliwych, co nie musi prowadzić do naruszenia dóbr osobistych. Skoro zaś nie ma naruszenia, to Facebook nie musi usuwać wpisów użytkowników. To bowiem mogłoby zostać uznane za cenzurę, której stosowanie i tak coraz częściej zarzuca się temu największemu na świecie portalowi społecznościowemu.

Nie trzeba jechać do Irlandii

Nasi rozmówcy nie mają natomiast wątpliwości, że warunki formalne do złożenia pozwu i to przed polskim sądem zostały spełnione.
– W świetle aktualnego unijnego i krajowego orzecznictwa, jeśli uznalibyśmy, że Facebook jest odpowiedzialny za naruszenie dóbr osobistych, pozew może zostać złożony zarówno przed sądem krajowym jako miejscem naruszenia, jak i sądem właściwym dla siedziby spółki, w tym przypadku w Irlandii. Wybór należy do powoda – mówi Agnieszka Wiercińska-Krużewska.
Decydujące jest to, czy powód mógł ponieść szkodę na terytorium Polski. Potwierdził to wyrok Sądu Najwyższego z 15 maja 2019 r. (sygn. akt II CSK 158/18). Zarówno powódka, jak i pozwana w tej sprawie od lat mieszkają w Irlandii. SN uznał jednak, że skoro negatywne konsekwencje pomówienia można było odczuć w Polsce, to nasze sądy powinny rozpoznać tę sprawę.
Regulamin Facebooka odsyła co prawda do sądów irlandzkich, ale nie będzie to miało znaczenia w tej sprawie.
– Zawarta w regulaminie umowa derogacyjna dotyczy roszczeń użytkowników przeciwko temu serwisowi społecznościowemu w związku z wykonaniem przez niego umowy. W sprawach dotyczących roszczeń użytkowników dotyczących chociażby blokad konta czy usuwania przez Facebook wpisów użytkowników rzeczywiście właściwym byłby sąd irlandzki. W opisywanym przypadku roszczenie dotyczy publikacji innych użytkowników umieszczanych na portalu – wyjaśnia Zbigniew Krüger.
Patryk Jaki mówi, że zgłaszał wpisy, które uznał za naruszające jego dobra, i nie doczekał się reakcji. To zaś oznacza spełnienie warunku pociągnięcia serwisu do odpowiedzialności.
– Serwis społecznościowy nie ponosi odpowiedzialności za cudze wpisy, o ile nie wie o ich bezprawnym charakterze. Może być jednak pociągnięty do odpowiedzialności, jeżeli uzyska wiarygodną informację lub urzędowe zawiadomienia o takim charakterze wpisów i mimo to nie zablokuje do nich dostępu – tłumaczy Konrad Siemaszko.
Co istotne, polskie orzecznictwo idzie tu dalej niż sądy w innych krajach. W głośnym wyroku SN z 30 września 2016 r. (sygn. akt I CSK 598/15) stwierdzono, że do pociągnięcia administratora serwisu do odpowiedzialności wystarczy jego wiedza o naruszeniu. Poszkodowany nie musi więc informować o tym.
– Co ważne, ciężar dowodu jest tutaj odwrócony. To administrator musi wykazać, że nie miał wiedzy o wpisie naruszającym dobra osobiste. Osoba obrażona nie musi udowadniać, że administrator taką wiedzę posiadał – podkreśla Zbigniew Krüger. – Co więcej, SN zawiesił administratorom poprzeczkę wysoko: wiedza administratora o istnieniu wpisów wyklucza zwolnienie z odpowiedzialności na podstawie art. 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, a oceny tego, czy administrator posiada taką wiedzę, należy dokonywać z uwzględnieniem jego doświadczenia w świadczeniu usług hostingowych, a nawet treści komentowanych artykułów, w związku z którą administrator powinien się liczyć z możliwością pojawienia się obraźliwych komentarzy – dodaje prawnik.
Na odpowiedzialność serwisu internetowego za komentarze użytkowników wskazał także ETPC w sprawie Delfi vs Estonia, podkreślając, że wolność wypowiedzi nie ma charakteru absolutnego (skarga nr 64569/09).
Oprócz usunięcia już opublikowanych komentarzy Patryk Jaki mógłby przed sądem żądać również wydania nakazu, który zapobiegałby ukazywaniu się równoznacznych wpisów w przyszłości. Potwierdza to wyrok TSUE z 4 października 2019 r. w sprawie C-18/18. Uznano w nim, że sądy mogą zobowiązać Facebook do wyszukiwania i usuwania komentarzy, które oznaczają to samo, co już zostało przez sąd uznane za naruszenie, nawet jeśli będą one inaczej sformułowane. TSUE zastrzegł jednak, że wyroki sądowe muszą precyzyjnie wskazywać konkretne elementy równoznaczne z treścią uznaną za niedozwoloną. W żadnym wypadku nie można wymagać od portalu, by sam dokonywał oceny tych treści.