Czwartkowy wyrok Sądu Najwyższego stwierdzający, że Krajowa Rada Sądownictwa nie jest organem niezależnym, a Izba Dyscyplinarna SN nie jest sądem w rozumieniu przepisów unijnych, wywołał trzęsienie ziemi. A to dopiero początek procesu, który może się zakończyć odwróceniem skutków tzw. reformy sądownictwa przez Prawo i Sprawiedliwość. Procesu długiego i morderczego. Zwłaszcza dla sędziów sądów powszechnych.
SN dokonał syntetycznego i klarownego podsumowania tego, co od czterech lat dzieje się w wymiarze sprawiedliwości. Kierując się wskazówkami zawartymi w listopadowym wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, krok po kroku wyjaśnił, dlaczego zmiany wdrożone przez ekipę rządzącą są niebezpieczne dla obywateli. Ujmując to najprościej, jak się da: odbierają im prawo do sądu. Sądu niezależnego od wpływów politycznych. Bohdan Bieniek, sędzia sprawozdawca, precyzyjnie wytłumaczył, co skłoniło SN do dokonania takiej właśnie oceny. W uzasadnieniu orzeczenia była mowa zarówno o tym, w jaki sposób powołana została obecna KRS, jak i o jej obecnej działalności. Podkreślono, że to Sejm wybrał sędziów do rady, w efekcie czego aż 23 z 25 członków organu, który ma bronić niezależności sądów i niezawisłości sędziów przed zakusami władzy ustawodawczej i wykonawczej, zostało powołanych właśnie przez którąś z tych dwóch władz. Sędzia sprawozdawca zwrócił też uwagę na nieprawidłowości, jakie pojawiły się w procedurze wyłaniania sędziowskiej części KRS. Poruszył więc wątpliwości związane z wycofaniem przez kilku sędziów poparcia dla jednego z kandydatów do rady, a także zaznaczył, że listy poparcia podpisywały osoby będące w pewien sposób zależne od kandydata. Wreszcie SN wytknął KRS, że nie wypełnia dziś swoich podstawowych obowiązków. Dowodem na to ma być m.in. fakt, że w ciągu niemal dwóch lat działalności nie zajęła ani jednego stanowiska i nie podjęła ani jednej uchwały dotyczącej narastającej fali postępowań dyscyplinarnych wytaczanych sędziom za ich działalność orzeczniczą. Konkluzja: KRS nie jest organem niezależnym od władzy ustawodawczej i wykonawczej.
Magazyn DGP 6 grudnia 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
SN nie pozostawił także suchej nitki na Izbie Dyscyplinarnej. I w tym przypadku powiedział jasno, że nie można tego tworu uznać za niezależny. Co wynika zarówno z okoliczności faktycznych, jak i prawnych. Do tych pierwszych należą powiązania towarzyskie między sędziami zasiadającymi w Izbie Dyscyplinarnej a przedstawicielami władzy wykonawczej. Do tych drugich zaliczyć trzeba przede wszystkim to, że cała nowa izba została obsadzona osobami powołanymi przez KRS. A jak już wiemy, ta ostatnia, zdaniem SN, nie jest organem niezależnym.
Jakie przełożenie na rzeczywistość będzie miał wczorajszy wyrok? Jeżeli chodzi o zmiany legislacyjne – zapewne żadne. Można zaryzykować tezę, że obecna ekipa rządząca nie będzie zainteresowana wygaszaniem – pod dyktando SN – dwóch organów, które były kluczowym elementem „reformy” sądownictwa oraz miały odegrać sztandarową rolę w jej kontynuowaniu. A to oznacza jedno: rozdźwięk w wymiarze sprawiedliwości będzie nadal się powiększać. Tyle tylko, że po wyroku SN proces może nabrać zawrotnego tempa.
Wczorajsze orzeczenie wezmą sobie do serca zapewne tylko sędziowie. Co nie powinno dziwić i oburzać, skoro właśnie do sądów w uzasadnieniu bezpośrednio zwracał się SN. Jak tłumaczył sędzia Bohdan Bieniek, wykładnia prawa Unii Europejskiej dokonana przez TSUE wiąże wszystkie kraje członkowskie, wszystkie organy, wszystkie sądy. A to z kolei oznacza, że konsekwencją wyroku trybunału luksemburskiego z 19 listopada 2019 r. jest rozproszona kontrola. W jej ramach sędziowie mają prawo, a nawet obowiązek badać, czy w sprawie, którą rozstrzygają, spełnione są wszystkie wymogi gwarantujące, że postępowanie toczy się przed niezależnym sądem. Mówiąc w dużym uproszczeniu: SN przesądził, że sędzia Paweł Juszczyszyn, który w ostatnich dniach skupił na sobie uwagę medialną, nie tylko nie popełnił błędu, chcąc zbadać, czy KRS powołano w sposób prawidłowy, lecz zachował się wręcz modelowo.
Co oczywiście nie oznacza, że kłopoty olsztyńskiego sędziego po wczorajszym wyroku się skończą. Prawdopodobnie rzecznik dyscyplinarny będzie miał to orzeczenie za nic. I nie przestanie ścigać sędziów, którzy zamierzają wykonywać wyrok TSUE na własną rękę, a nawet będzie to robił jeszcze gorliwiej. Zwłaszcza że zaraz zapewne pojawi się zapowiadany na łamach DGP projekt zmian w prawie mających stworzyć skuteczniejsze narzędzia dyscyplinowania sędziów. Wśród propozycji znalazł się np. pomysł karania ich bezwzględnym więzieniem za „naginanie prawa”. Można przypuszczać, że wczorajsze rozstrzygnięcie SN tylko przyspieszy prace w obozie rządzącym nad tym rozwiązaniem.
Choć pewnie wielu sędziów świętowało wczoraj sukces, to dziś jednak pora uświadomić sobie, że mają przed sobą naprawdę ciężki okres. SN dał im potężne narzędzie. Pytanie, czy będą chcieli z niego korzystać. W pierwszej kolejności do tablicy będą wywołane sądy dyscyplinarne. Z wyroku SN wynika bowiem wprost, że nie powinny one kierować spraw przewinień sędziowskich do Izby Dyscyplinarnej SN jako do sądu II instancji. Jeżeli się dostosują do tego zalecenia, wytrącą rządzącym z ręki bat, którego w ostatnim czasie coraz śmielej używano przeciwko niepokornym sędziom. Tutaj sprawa wydaje się najłatwiejsza do rozwiązania. Gdy do Izby Dyscyplinarnej SN przestaną wpływać sprawy sędziowskich deliktów, jej znaczenie osłabnie.
Dużo bardziej skomplikowany jest problem KRS. Nie ma co się łudzić, że z dnia na dzień zakończy swoją działalność. Zapewne nadal będzie wskazywać prezydentowi kandydatów na sędziów, a ten bez wahania będzie ich powoływał. No chyba że kandydaci przestaną zgłaszać się na wolne stanowiska. To jednak mało prawdopodobny scenariusz. Poza tym trzeba pamiętać, że co roku z Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury wychodzi cały zastęp młodych ludzi, którzy potem zasiadają za stołami sędziowskimi w roli asesorów. W ich powołaniu także bierze udział obecna KRS. Liczba tych, co do których pojawią się wątpliwości, czy mogą wydawać wyroki, będzie przez jakiś czas rosnąć.
Co w takiej sytuacji? Znów – wszystko w rękach poszczególnych sędziów. Każdy z nich będzie musiał się zastanowić, czy chce przeprowadzać – w trosce o zapewnienie obywatelom prawa do sądu – kontrolę, o jakiej mówi SN. Innymi słowy, czy chcą stać się nowymi Pawłami Juszczyszynami. Jeżeli sędziowie na poważnie wezmą wczorajsze orzeczenie SN i listopadowy wyrok TSUE, niewykluczone, że będzie to początek odkręcania skutków tzw. reformy wymiaru sprawiedliwości. Broń, jaką otrzymali, może powstrzymać wydawanie wyroków przez organy, które nie powinny być uznawane za sądy w rozumieniu prawa europejskiego ze względu na to, że zasiadają w nich osoby powołane przez obecną KRS. Tak więc przed sądami znowu czas próby. A jej wynik pokaże, czy one same rozumieją, co tak naprawdę oznacza być jedną z trzech władz.