Przez ostatnie lata Święto Niepodległości bywało okazją do bulwersujących, a czasem groźnych zachowań. W ostatnich miesiącach widzieliśmy ataki na parady równości. Czy i jak możemy rozliczać organizatorów marszy i kontrmarszy?
Nie mam złudzeń, że próba zaszczepienia w Polsce kanadyjskiego pomysłu Shutdown Day – Dnia Bez Komputera, a tym bardziej Dnia Bez Sprzętu Elektronicznego – jest skazana na niepowodzenie. Nie zamierzam jej podjęcia proponować, chociaż (a może raczej właśnie z tego powodu) pomysł mógłby trafić na żyzny grunt polityki na rzecz polskiej rodziny. Uzasadnia ona bowiem nie tylko ingerencję państwa w sposób spędzania dnia wolnego, ale też ewentualne powołanie kolejnych specorganów tropiących niesubordynowane, wolne elektrony przekraczające dobowy limit transmisji danych. Wizja realizacji takiego projektu, jakkolwiek przerażająca i ryzykowna, jest jako perspektywa legislacyjna mało prawdopodobna. Po pierwsze dlatego, że jest względnie niełatwa w egzekwowaniu, po wtóre – leży poza zakresem zainteresowań tych, którzy prawo stanowią.

Hejt z internetu wylewa się na ulice

Shutdown oznacza radykalną redukcję komunikacji, i to nie tylko w aspekcie komunikowania się, lecz także komunikowania komuś, w którym to rolę pierwszoplanową gra telewizja. Jest jednak kilka momentów każdego roku, kiedy internet okazuje się zbędny, bo jego użytkownicy porzucają terminale i występują w środowisku nienaturalnym, to jest: do bólu rzeczywistym. Kryminalistyczna metafora czynności procesowej konfrontacji – „stawienie sobie przesłuchiwanych do oczu” – dobrze oddaje charakter tych spotkań, mających jednak dobrowolny charakter. Nie ma w nich bowiem miejsca na awatary i nickname’y oraz ich produkty: mniej lub bardziej subtelne dzieła kinematografii i fotografii (vlogi, streamy, instastories, snapy), malarstwa i grafiki (memy i kolaże), ani też zapierające dech w piersiach utwory literackie (w tym twitterowe aforyzmy, przy których słynne „chwała nam i naszym kolegom. Ch*je precz!” jawi się jako produkt geniuszu pokroju Leca).
Ostatnie doświadczenia marszów poparcia dla osób LGBT i sprzeciwu wobec doświadczanej przez nich przemocy, których charakter jest całkowicie pokojowy – od biedy można by powiedzieć „nieprowokacyjny” – uczy niestety, że temperatura emocji kontrmanifestantów nie musi być wcale niższa niż wówczas, gdy hejtują w internecie. Nie znam ani nie mam odpowiednich narzędzi pomiaru tego aspektu funkcjonowania polskiego społeczeństwa, ale intuicja podpowiada, że marsze poparcia unaoczniły pewien paradoks, faktycznie zaskakujący – na ulicy nie jest wcale lepiej niż w sieci. Jedynie awatary zostały zastąpione przez maski, kominiarki i szaliki, wyrazy kodujące groźby i zniewagi – przez okrzyki, transparenty i emblematy, a przemoc symboliczna – fizyczną agresję.
Kolejny paradoks wynika stąd, że internet – przestrzeń dotychczas uznawana za ziemię niczyją, obszar wymykający się władztwu prywatnemu czy publicznemu, w tym organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, zaczyna sobie jakoś z problemem radzić. Oparta na „etykiecie” polityka blokowania kont naruszających regulamin, jakkolwiek niedoskonała, zarówno z perspektywy ochrony praw i wolności człowieka, jak i skuteczności reakcji, oraz nierzadko podejmowane przez samych użytkowników akcje demaskujące posługujących się anonimowymi kontami autorów (np. znanego polskiemu Twitterowi smoka05), dają pewne rezultaty. Aktywność wspólnoty internetu, zwłaszcza przy wsparciu odpowiednich organów państwa, w szczególności policji i prokuratury, jest bezcenna w wykrywaniu sprawców przestępstw i ma ogromny potencjał. Tym bardziej niepokojące jest poczucie bezkarności uczestników akcji protestu przeciwko protestowi, którzy nawet nie próbują zachować pozorów starania o anonimowość, ale z nieskrywaną dumą zapowiadają, co zgotują tym wszystkim – wybaczą Państwo – „ciotom, lesbom i pedałom”, po czym przystępują do realizacji zapowiedzi i z owych akcji upubliczniają nagrania.
Chociaż marsz z okazji Święta Niepodległości w jakiejś mierze wymyka się przygnębiającej diagnozie rzeczywistości polskich zgromadzeń publicznych, których jednoznacznie radosne oblicze mają chyba tylko orszaki Trzech Króli, to jego cykliczność każdego roku aktualizuje viralowe pytanie „co zrobiłem źle” (względnie „co poszło nie tak?”) stanowiące smutne podsumowanie jakiegoś marnego stanu rzeczy.
Co zrobiliśmy nie tak? Moja diagnoza będzie tylko cząstkowym omówieniem kilku problemów natury czysto prawnej, pozbawionym, niestety, recepty na chorobę toczącą polską rzeczywistość.

Nieodpowiedzialność majątkowa przewodniczącego i organizatora

Regulująca problematykę zgromadzeń publicznych (również cyklicznych) ustawa z 24 lipca 2015 r. – Prawo o zgromadzeniach (dalej: p.z.) zgodnie z art. 1 obejmuje zakresem normowania zasady i tryb organizowania, odbywania oraz rozwiązywania zgromadzeń. Nawet krótkie porównanie tego przepisu z określającym przedmiot regulacji art. 1 ustawy z dnia 20 marca 2009 r. o bezpieczeństwie imprez masowych (dalej: u.b.i.m.) pokazuje zachodzące pomiędzy tymi dwoma aktami normatywnymi różnice. Mianowicie tylko druga (pkt 5) określa zasady odpowiedzialności organizatorów za szkody wyrządzone w związku z organizowaniem imprez masowych. Co więcej, rozporządzenie wykonawcze ministra finansów z 11 marca 2010 r. wydane na podstawie art. 53 ust. 2 u.b.i.m. określa szczegółowy zakres obowiązkowego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej organizatorów imprez masowych, na które wstęp jest odpłatny, za szkody wyrządzone osobom w nich uczestniczącym, termin powstania obowiązku ubezpieczenia oraz minimalną sumę gwarancyjną tego ubezpieczenia. Przepisy u.b.i.m. stosuje się jednak tylko (i to z wyłączeniami!) do imprez masowych, przez które rozumie się imprezy masowe artystyczno-rozrywkowe, a także masowe imprezy sportowe, w tym mecze piłki nożnej (art. 3 pkt 1 u.b.i.m.). Zgromadzenia publiczne w rodzaju Marszu Niepodległości imprezami masowymi nie są (art. 3 pkt 2 i 3 u.b.i.m. a contrario). Regulujący zaś obowiązki organizatora i przewodniczącego zgromadzenia art. 19 pomija milczeniem kwestię ich odpowiedzialności majątkowej za szkody. Ciągle aktualne jest też rozstrzygnięcie zawarte w wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 18 września 2014 r., sygn. K 44/12, wydanym na gruncie art. 10 ust. 3 poprzedniczki p.z., zgodnie z którym ów przepis należy rozumieć jako niestanowiący podstawy odpowiedzialności majątkowej przewodniczącego zgromadzenia za szkody powstałe z winy uczestników zgromadzenia.

Ograniczony zakres uprawnień przewodniczącego i organizatora

Jakie są obowiązki organizatora i przewodniczącego zgromadzenia, a także jakie z tymi obowiązkami skorelowano uprawnienia? Organizator – którym może być osoba fizyczna mająca pełną zdolność do czynności prawnych lub np. osoba prawna – jest co do zasady obowiązany zawiadomić o zamiarze zorganizowania zgromadzenia organ gminy, przyjąć do wiadomości ewentualne wyznaczenie przez ten organ przedstawiciela do udziału w zgromadzeniu, pełnić obowiązki przewodniczącego zgromadzenia (względnie doprowadzić do wyrażenia pisemnej zgody na przyjęcie tego obowiązku przez osobę fizyczną) oraz „zapewnić przebieg zgromadzenia zgodnie z przepisami prawa oraz do przeprowadzenia zgromadzenia w taki sposób, aby zapobiec powstaniu szkód z winy uczestników zgromadzenia” (art. 19 ust. 1 zd. 1 p.z.). Ostatni z obowiązków ciąży również na przewodniczącym, który jest dodatkowo zobowiązany pozostawać w kontakcie z przedstawicielem organu gminy lub funkcjonariuszami policji w przypadku ich przybycia na miejsce zgromadzenia, a także do posiadania w widocznym miejscu elementów wyróżniających, w tym identyfikatora.
W celu zapewnienia prawidłowego przebiegu zgromadzenia organizator oraz przewodniczący podejmują przewidziane środki. Powiedzieć, że są one bardzo szczupłe, to nic nie powiedzieć. Mianowicie przewodniczący może (i jednocześnie jest obowiązany) sprawować policję zgromadzeniową, czyli żądać opuszczenia zgromadzenia przez osobę, która swoim zachowaniem narusza przepisy p.z. (np. posiada materiały wybuchowe) albo uniemożliwia lub usiłuje udaremnić zgromadzenie, a w przypadku niepodporządkowania się żądaniu – zwrócić się o pomoc do policji lub straży gminnej (względnie – miejskiej). Jeżeli natomiast uczestnicy zgromadzenia nie podporządkują się jego poleceniom lub gdy przebieg zgromadzenia narusza przepisy p.z. albo przepisy karne, przewodniczący rozwiązuje zgromadzenie, co po stronie uczestników rodzi obowiązek opuszczenia miejsca, w którym się ono odbywało. Rozwiązanie zgromadzenia jest obowiązkiem przewodniczącego, który aktualizuje się jednak wyłącznie w wypadku wystąpienia którejś z wymienionych okoliczności. Jego niedopełnienie stanowi podstawę pociągnięcia do odpowiedzialności organizatora oraz przewodniczącego. Nie jest jednak jasne, jaki reżim odpowiedzialności wchodzi w rachubę, ponieważ p.z. nie przewiduje ani przepisów karnych, ani (o czym była mowa wyżej) mogących stanowić podstawę odpowiedzialności cywilnej.

Odpowiedzialność za wykroczenie

Zasadniczą – i w praktyce zapewne jedyną – podstawą odpowiedzialności penalnej za naruszenie reguł organizacji i przebiegu zgromadzenia jest art. 52 kodeksu wykroczeń (dalej: k.w.). Przepis ten wprowadza karalność pewnych zachowań uczestników zgromadzenia (np. naruszenia zakazu posiadania przedmiotów niebezpiecznych, przeszkadzania w organizowaniu lub w przebiegu niezakazanego zgromadzenia i innych), ale także typizuje wykroczenia indywidualne organizatora i przewodniczącego zgromadzenia. Do tej grupy należą: organizowanie zgromadzenia bez wymaganego zawiadomienia lub przewodniczenie takiemu zgromadzeniu lub zgromadzeniu zakazanemu (art. 52 par. 2 pkt 2 k.w.) oraz przewodniczenie zgromadzeniu po jego rozwiązaniu (art. 52 par. 2 pkt 3 k.w.) – zagrożone karą ograniczenia wolności albo grzywny, jak również umyślne niepodejmowanie środków niezbędnych dla zapewnienia zgodnego z przepisami prawa przebiegu zgromadzenia oraz zapobieżenia powstaniu szkód z winy uczestników zgromadzenia (art. 52 par. 3 pkt 1 k.w.) – zagrożone karą grzywny.
Wprawdzie podżeganie i pomocnictwo są karalne, ale jest to dość marna pociecha, skoro zagrożenie karą ma charakter raczej symboliczny, a dodatkowo, w wypadku skazania za te wykroczenia, nie jest możliwe orzeczenie na rzecz pokrzywdzonego nawiązki ani obowiązku naprawienia szkody.

Osobista odpowiedzialność za przestępstwo

Poszukiwanie podstaw odpowiedzialności uczestników i organizatorów zgromadzeń zwykle prowadzi w sposób nieunikniony do norm prawa karnego sensu stricto. Można wręcz odnieść wrażenie, że jest to – wbrew zasadzie ultima ratio prawa penalnego – pierwsza instancja. Na tle stosowania prawa karnego powstaje jednak wiele problemów o fundamentalnym charakterze. Musimy bowiem – jako adresaci tych norm i zarazem obserwatorzy praktyki ich stosowania – przyjąć do wiadomości, że póki prawo karne jest oparte na zasadach wypracowywanych przez setki lat, a domykanych w ostatnich dwóch stuleciach – i czasem, jak w III Rzeszy czy Związku Radzieckim, rażąco naruszanych – to dla odpowiedzialności karnej konieczne jest ustalenie osoby (fizycznej, i to dorosłej oraz poczytalnej), która dokonuje czynu bezprawnego, zabronionego przez przepisy prawa, zawinionego i szkodliwego społecznie w stopniu co najmniej minimalnym. Jednostka – osoba fizyczna – może odpowiadać karnie wyłącznie za własne działania i zaniechania, przy czym za te drugie wtedy, gdy obowiązek działania wynika z przepisów prawa. Relikty odpowiedzialności zbiorowej ze względów kryminalno-politycznych ciągle w prawie polskim istnieją, ale odpowiedzialność za sam udział (np. w tzw. nielegalnym zbiegowisku, w bójce lub pobiciu, w zorganizowanej grupie lub związku przestępczym) jest i musi być absolutnie wyjątkowa. W konsekwencji przypisywanie jednostce odpowiedzialności za zachowania innej osoby jest zabiegiem może i pożądanym społecznie, ale z prawnego punktu widzenia rzadko możliwym, a częściej karkołomnym lub wprost niedopuszczalnym.
Poszukując podstaw skazania, można posługiwać się rozmaitymi konstrukcjami i instytucjami prawnymi w rodzaju form przestępczego współdziałania (np. sprawstwem kierowniczym, podżeganiem czy pomocnictwem) czy konkretnymi typami przestępstw (np. publicznym pochwalaniem przestępstw czy nawoływaniem do nich). Natomiast z punktu widzenia gwarancyjnego nie ulega wątpliwości, że w ostatecznym rozrachunku na takich zabiegach stracić może nie tylko jeden oskarżony, lecz także kultura prawna – czyli my wszyscy.
Jeden przykład z badań akt sądowych, które swego czasu przeprowadziłem: wyrok skazujący za propagowanie faszystowskiego ustroju państwa zapadły w sprawie 20-latka, który – jak wynikało z opisu czynu – w trakcie meczu na stadionie trzecioligowego klubu piłkarskiego stał obok mężczyzny trzymającego w ręku flagę z symbolem falangi, która, cytuję, „wizualnie przypomina swastykę”. Stanie obok zostało uznane za publiczne wyrażanie aprobaty dla cudzego propagowania, zatem w istocie propagowanie, prezentacja symbolu za propagowanie ustroju, a wystarczające dla utożsamienia idei ONR z ideami ustroju faszystowskiego podobieństwo graficzne znaku. Czy wyrok odpowiadał zapotrzebowaniu społecznemu? Tak. Czy powinniśmy tę potrzebę w taki sposób zaspokajać? Nie, właśnie jako społeczeństwo – nie powinniśmy. Konsekwencją uznania tezy sądu za prawidłową jest bowiem konieczność uznania za odpowiedzialnych karnie wszystkich uczestników, z organizatorami włącznie. Oczywiście ta odpowiedzialność jest możliwa (np. za publiczne pochwalanie przestępstwa), ale tylko ścisłe przestrzeganie prawnokarnych reguł gry – niezbędności ustalenia treści obowiązku prawnokarnego każdej osoby, istoty i charakteru jej konkretnego zachowania, umyślności albo nieumyślności, zawinienia itd. – stanowi minimalny standard praworządności.
Sprawców przestępstw należy ścigać, ale nie za cenę naruszania podstawowych zasad prawa karnego materialnego i procesowego. Jeżeli zaś okaże się, że pewne zachowania wymykają się zakresowi normowania prawa karnego i interwencja legislacyjna nic nie da, trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości, że populizm penalny warto zastąpić innymi, sensowniejszymi metodami, stosowanymi z pożytkiem dla jednostek i całego społeczeństwa, a bez rujnowania systemu. Być może punktem wyjścia do dyskusji mógłby stać się pomysł stworzenia podstaw odpowiedzialności majątkowej organizatorów i przewodniczących zgromadzeń cyklicznych respektujący standard określony w art. 57 konstytucji.