Aż sześciu sędziów chciało wycofać poparcie dla Macieja Nawackiego startującego do Krajowej Rady Sądownictwa. O tym, że nie mogą tego zrobić, arbitralnie zdecydował Marek Kuchciński.
DGP
W poniedziałek opublikowaliśmy oświadczenie czterech sędziów Sądu Rejonowego w Olsztynie o wycofaniu poparcia dla Macieja Nawackiego, prezesa olsztyńskiej jednostki, w procedurze konkursowej do Krajowej Rady Sądownictwa. Teraz jesteśmy w posiadaniu pisma, które wystosował marszałek Sejmu do Michała Lasoty, który był pełnomocnikiem Nawackiego, a obecnie pełni funkcję zastępcy rzecznika dyscyplinarnego. Z dokumentu wynika, że aż sześciu sędziów przestało popierać kandydaturę prezesa olsztyńskiego sądu (prawo wymaga 25 podpisów, tymczasem sędzia Nawacki zebrał ich na samym początku 28). Pięciu sędziów przesłało taką informację do Kancelarii Sejmu faksem 25 stycznia 2018 r., jeden tą samą drogą zrobił to 26 stycznia. Wszystkie oświadczenia w formie pisemnej dotarły do Sejmu 29 stycznia. Jak jednak przekonuje w piśmie Marek Kuchciński, okoliczności te nie miały żadnego wpływu dla ważności kandydatury Macieja Nawackiego.
– To, że sprawa ta po tylu miesiącach nadal budzi wątpliwości, świadczy o tym, że decyzja marszałka była błędna – stwierdza dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z UW.

Koncepcja marszałka

„(…) ustawa (o Krajowej Radzie Sądownictwa – red.) nie przewiduje możliwości wycofania poparcia sędziego – kandydata na członka Krajowej Rady Sądownictwa. Dopuszczalność wycofania poparcia dla określonej inicjatywy w obszarze prawa ustrojowego, do którego należy wymieniona ustawa, powinna wynikać z przepisów i nie można jej domniemywać” – pisze marszałek Sejmu. Podobnie uważa sam sędzia Nawacki, który na łamach DGP tłumaczył, że „dopuszczenie możliwości cofania poparcia mogłoby służyć do utrącania kandydatur, a tym samym do obstrukcji całych wyborów”.
Inaczej problem widzi dr hab. Jacek Zaleśny. Jego zdaniem sędziowie mogli skutecznie wycofać swoje poparcie, o ile zrobili to na piśmie i stało się to jeszcze zanim zgłoszenie Macieja Nawackiego trafiło do marszałka Sejmu.
– Po tym fakcie rzeczywiście – ze względów gwarancyjnych – należy uznać, że wycofanie poparcia jest niemożliwe. W przeciwnym wypadku mogłoby bowiem dochodzić do próby wywierania nacisków na osoby, które się podpisały, aby wycofały podpisy. W ten sposób można byłoby eliminować kandydatów, którzy spełnili warunki do skutecznego zgłoszenia swojej kandydatury – tłumaczy ekspert.
Z kolei Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, zauważa, że skoro sędzia otrzymał informację o tym, że część sędziów nie popiera jego kandydatury, to powinien o tym poinformować marszałka Sejmu, obojętnie, czy przewidują to przepisy, czy nie. Tego wymaga zwykła ludzka uczciwość. A dr hab. Jacek Zaleśny dodaje, że od sędziów wymaga się zachowania szczególnej staranności, i to we wszystkich dziedzinach życia, nie tylko przy orzekaniu. – Ktoś, kto jest sędzią i został poinformowany o tym, że utracił poparcie, ma świadomość, że nie spełnia warunków koniecznych do tego, aby móc wystartować w konkursie do KRS – podkreśla konstytucjonalista.
Dziś wiadomo już, że co najmniej czterech spośród sześciu cofających poparcie sędziów zrobiło to, zanim zgłoszenie Nawackiego trafiło do Kancelarii Sejmu (patrz: grafika). – W takiej sytuacji należy więc uznać, że kandydat nie został prawidłowo zgłoszony – stwierdza Zaleśny.

Bez wątpliwości

Tymczasem marszałek Sejmu sprawę zignorował. Jego zdaniem „nieprzewidziane w przepisach postępowanie dopuszczające możliwość skutecznego wycofania poparcia pozostawałoby w sprzeczności z dominującą w polskim systemie prawa zasadą ostateczności poparcia udzielonego przez obywateli”.
– W polskim prawie nie ma jednej „dominującej” zasady, która obowiązywałaby w każdym przypadku. W tym konkretnym marszałek Sejmu, na którym ciążył taki ustawowy obowiązek, wiedząc o wycofaniu poparcia dla kandydata, powinien był sprawdzić, czy dopełnił on wszelkich wymaganych od niego formalności. Powinien ustalić, czy stan faktyczny jest zgodny ze stanem prawnie wymaganym – tłumaczy Jacek Zaleśny. I dodaje, że na taką okoliczność prawo nakazuje marszałkowi Sejmu zwrócić się do Państwowej Komisji Wyborczej. Jeżeli ta stwierdziłaby, że rzeczywiście wystąpiły nieprawidłowości, marszałek Sejmu miałby obowiązek odmówić przyjęcia zgłoszenia. Kandydat w takim wypadku miałby trzy dni na odwołanie się od tej decyzji do Sądu Najwyższego. Gdyby zaś PKW potwierdziła, że podpisy są prawidłowo złożone, kwestia byłaby zamknięta i dzisiaj nie byłoby wątpliwości co do statusu prawnego tej osoby.

Decyzja UODO

Tymczasem rzecznik praw obywatelskich opublikował wczoraj udostępnione mu postanowienia prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych zobowiązujące kancelarię Sejmu do nieudostępniania danych osobowych sędziów, którzy poparli kandydatów do KRS. Liczni eksperci uznali, że w ten sposób prezes UODO uzurpował sobie prawo do kontrolowania prawomocnych orzeczeń sądowych. Do publikacji list zobowiązał bowiem Sejm NSA (sygn. akt I OSK 4282/18).
W uzasadnieniu decyzji prezesa UODO czytamy m.in., że „zakres przetwarzania danych osobowych przez podmioty sprawujące władzę publiczną lub wykonujące zadania publiczne należy interpretować w ten sposób, iż przetwarzanie dopuszczalne jest w ramach danej procedury, do czasu jej zakończenia”. A skoro procedura wyboru członków KRS została zakończona w 2018 r., to administrator danych osobowych sędziów, którzy złożyli podpisy pod listami, czyli kancelaria Sejmu, utracił możliwość dalszego ich przetwarzania poza celami archiwalnymi. Poza tym prezes UODO tłumaczy, że istnienie wyroku NSA powoduje, że można mówić „o wystąpieniu zagrożenia spowodowania poważnych i trudnych do usunięcia skutków dla ochrony danych osobowych Skarżącego”. I nic to, że jest nim sędzia Nawacki, do czego zresztą on sam się publicznie przyznał. W uzasadnieniu znalazło się zaskakujące tłumaczenie, z którego miałoby wynikać, że sędzia nie zawsze powinien być traktowany jak funkcjonariusz publiczny. „(…) sędzia orzeka (sprawuje wymiar sprawiedliwości) wyłącznie w obrębie jednej, konkretnie wyznaczonej siedziby, którą ściśle określa akt powołania” – tłumaczy prezes UODO. Tymczasem „złożenie podpisu na liście poparcia nie stanowi (…) wykonania jakiegokolwiek obowiązku sędziego w ramach sprawowania władztwa publicznego”. A skoro tak, to dane osobowe takiego sędziego nie podlegają, zdaniem UODO, upublicznieniu.
Z Krajowej Rady Sądownictwa do SN
Z opublikowanego na stronie internetowej KRS wykazu wynika, że o jedno z sześciu miejsc w Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego ubiega się dwóch członków rady: Dariusz Drajewicz oraz Rafał Puchalski. Obaj większość życia zawodowego spędzili w sądach rejonowych. Ich kariery nabrały tempa dopiero po tym, jak do władzy doszła obecna ekipa rządząca. Puchalski, sędzia Sądu Rejonowego w Jarosławiu, został prezesem SO w Rzeszowie. W styczniu 2019 r. DGP ujawnił, że swego czasu Puchalski przystał do facebookowej zamkniętej grupy noszącej nazwę: „Popieramy rząd Beaty Szydło Pana Prezydenta i PiS”. Sędzia na naszych łamach tłumaczył, że chciał być na bieżąco z informacjami. Z kolei Dariusz Drajewicz jest sędzią Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa w Warszawie. Oprócz tego, że trafił do KRS, otrzymał delegację do Sądu Okręgowego w Warszawie, później do Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Objął również posadę wiceprezesa ds. karnych w warszawskim SO.