Biuro karier – to alternatywna nazwa Krajowej Rady Sądownictwa” – tak o konstytucyjnym organie mówił jeszcze trzy lata temu Łukasz Piebiak, wiceminister sprawiedliwości.
Dodawał przy tym, że to, w jaki sposób wybiera ona kandydatów na sędziów, budzi wątpliwości. A mi, po wielu miesiącach przyglądania się pracom obecnej KRS, nie pozostaje nic innego, jak zgodzić się z nim w całej rozciągłości.
Problem braku wyczerpujących uzasadnień uchwał wskazujących prezydentowi kandydatów na sędziów nie jest nowy. Także bowiem poprzedni skład KRS miał z tym ewidentny problem. Często bywało tak, że nie było wiadomo, dlaczego wybrany kandydat został uznany za lepszego od pozostałych. Sytuacja miała się poprawić po „odświeżeniu” sędziowskiej części rady. Pomóc miało również wprowadzenie obowiązku transmitowania obrad tego organu w internecie. No ale nie pomogło.
O tym, że i obecna KRS nie staje na wysokości zadania, pisaliśmy w DGP już nie raz. Na ostatnim posiedzeniu rada przeszła jednak samą siebie. A stało się to podczas konkursu, w którym startowała jedna z członkiń KRS – Joanna Kołodziej-Michałowicz. W tym przypadku wyłączona została bowiem nie tylko jawność głosowania nad kandydaturami, ale utajniony został także cały fragment posiedzenia, podczas którego referowano sylwetki osób biorących udział w konkursie do Sądu Okręgowego w Słupsku. W efekcie opinia publiczna została pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy na temat pani sędzi. Nie wiemy nawet, czy wyroki przez nią wydawane utrzymują się w II instancji, a uzasadnienia są pisane w terminie. O skonfrontowaniu jej przymiotów z dwoma innymi kandydatami startującymi w tym konkursie nie ma więc nawet co marzyć.
Co ciekawe, propozycja wyłączenia jawności wywołała sprzeciw jednego z członków rady – sędziego Pawła Styrny. Jego zdaniem takie postępowanie będzie rodzić wątpliwości co do tego, jakimi kryteriami kieruje się rada, podejmując decyzje. No i miał rację – budzi. I niewiele zmieniają tutaj tłumaczenia innego członka rady – Macieja Nawackiego. Jego ogólnikowe stwierdzenie, że informacje, jakie będą podawane podczas przedstawiania kandydatów, zahaczają o dane wrażliwe, mnie nie przekonuje.
To wszystko nie przeszkodziło jednak radzie wskazać kolejnego już, bodajże trzeciego członka tego organu, jako tego najbardziej godnego awansu. Sędzia Kołodziej-Michałowicz wygrała bowiem miażdżącą przewagą głosów (jej kandydatura otrzymała tylko jeden głos „przeciw”). Rada, wykazując się żelazną konsekwencją, głosowanie także utajniła. W tym przypadku uzasadnieniem dla wyłączenia jawności było, jak to powiedział Wiesław Johann, wiceprzewodniczący rady, zapewnienie głosującym pewnego „komfortu”.
Szkoda, że wiceprzewodniczący nie wykazuje aż takiej troski o komfort obywateli. Ten z pewnością byłby większy, gdyby idąc do sądu, mieli pewność, że sędzia, który będzie rozstrzygał o ich ważnych interesach, jest naprawdę tym najlepszym z najlepszych. A tego nie da się osiągnąć, gdy selekcja do tego zawodu nadal jest jawna jedynie na papierze.