Kiedyś dziadek uczył mnie boksu, co wielokrotnie przypłaciłem rozciętą skórą twarzy. Po meczu piłkarskim miałem z kolei zerwane więzadła krzyżowe. A jak kiedyś przygrzmociłem głową w szafkę, to aż mi życie przed oczyma przeleciało. Ale tak zmiażdżony, pogrążony, rozbity psychicznie i fizycznie jak od wczoraj - nie byłem nigdy. Wszystko za sprawą redakcji wPolityce.pl. Zostaliśmy jako DGP przez nią - wespół z Trybunałem Konstytucyjnym, na który „dziennikarze” się powołują - zmiażdżeni.

Autorzy tekstu podpisani jako "Anatomia manipulacji" (pytanie czy wytykają manipulacje innych, czy sami manipulują?) postanowili rozprawić się z tekstem mojej redakcyjnej koleżanki, która w nim rzekomo nałgała. A skąd "dziennikarze" wPolityce.pl wiedzą, że nałgała? Bo tak stwierdził, choć w mniej atrakcyjnej formie, Trybunał Konstytucyjny.

To zabawne, że "dziennikarze" niektórych mediów stworzyli sobie wykaz instytucji publicznych, którym z urzędu wierzą i takich, którym z urzędu nie wierzą. Przykładowo gdy autorzy wPolityce.pl przeczytają oświadczenie któregoś z ministerstw, już wiedzą, że resort ma rację. Ale gdy oświadczenie wyda np. stołeczny ratusz - wiadomo, że urzędnicy kłamią.

Różnej maści urzędy swe oświadczenia i sprostowania wydają najczęściej, gdy ktoś ich działalność skrytykował. Tak też było w przypadku publikacji mojej redakcyjnej koleżanki. Najpierw wysłała szereg pytań do Trybunału Konstytucyjnego (tak robią dziennikarze - pytają), a gdy przez dłuższy czas nie otrzymała odpowiedzi, opublikowała tekst. Do już opublikowanego tekstu sprostowanie przysłał Trybunał Konstytucyjny, któremu nie spodobały się pewne twierdzenia umieszczone w publikacji. Oczywiście trybunał mógłby po prostu odpowiedzieć na pytania DGP i wówczas jego stanowisko byłoby umieszczone już w pierwotnym tekście, ale to by wymagało choćby odrobiny profesjonalizmu ze strony służb prasowych trybunału. Te zaś są tak sprawne, jak sprawnie sam trybunał orzeka w ostatnich miesiącach.

Niestety ta praktyka staje się nagminna. Służby prasowe poszczególnych instytucji nie odpowiadają dziennikarzom na pytania, a już po publikacji budzą się i gardłują, że dziennikarze kłamią. Czasem, jak były rzecznik komisji weryfikacyjnej, sugerują na dodatek, że żadnych pytań dziennikarz nie zadał, choć te wpłynęły. I nawet można to zrozumieć: każdy się broni tak, jak umie. Ale żaden szanujący się dziennikarz nie będzie z góry przyjmował, że urząd odpowiadający na wątpliwości mediów mówi prawdę, a inny dziennikarz kłamie. No, chyba że ktoś zajmuje się anatomią manipulacji. I tropi spiski wśród tych, którzy zajmują się dziennikarstwem na poważnie. Jakkolwiek bowiem państwu z wPolityce.pl ciężko to zrozumieć, gdyż ludzie najczęściej przekładają swoje doświadczenia na zachowanie innych, to większość dziennikarzy pisząc o nieprawidłowościach w instytucjach wymiaru sprawiedliwości, nie jest opłacana przez "wściekłą kastę sędziowską".

PS. Wyjaśniło się już też, dlaczego wPolityce.pl protestowało przeciwko nowym przepisom o prawach autorskich. Miło, że państwo czytają DGP, ale za umieszczanie skanów artykułów należy zapłacić lub choćby spytać o możliwość wykorzystania. A nie kraść.