Młodość, a zwłaszcza młodość targana kompleksami i ambicjami, łatwo się radykalizuje. Z czasem życie koryguje postawy wielu zakochanych w prostych odpowiedziach na trudne pytania ideowców. Towarzyszy temu ciekawa redefinicja pojęć
Co jeszcze wczoraj było „zdradą” i „zaprzaństwem”, dziś nie jest niczym innym, jak wykorzystaniem „życiowej szansy”. Liczba życiowych szans bywa wszakże ograniczona, o czym przekonuje casus prokuratora Wolskiego.

„Idealista”

Stefan Wolski urodził się 2 sierpnia 1903 r. w Nałęczowie. W roku 1921 rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Lubelskim, gdzie włączył się w działalność tzw. młodzieży narodowej. Władze uniwersytetu nigdy nie zezwoliły na legalizację struktur, które w swoim programie przyznawały się do wartości sprzecznych z misją uczelni lub deklarowały takie działania. Niemniej wszechpolacy mieli się na katolickiej wszechnicy nieźle dzięki sympatii okazywanej im przez część wykładowców oraz pracowników administracji.
Z fotografii wykonanej w roku 1921 zerka na nas młodzieniec drobny, wątły, z krawatem zawiązanym w sposób optycznie przydający mu tężyzny. Na jego głowie panuje iście wszechpolski porządek: włoski są idealnie przylizane, a przedziałek jest tak wyraźny i prosty, że mógłby służyć jako poziomica. Spojrzenie Wolskiego jest więcej melancholijne niż wyzywające. Z innych zachowanych zdjęć wiemy, że był niski, co lubił sobie rekompensować, pozując w ceremonialnych strojach, pusząc się w obsadach pocztów sztandarowych oraz prezentując broń białą.
W pierwszej połowie lat 20. Stefan Wolski dzielił swój czas między korporację akademicką „Concordia” oraz Młodzież Wszechpolską. Ukoronowaniem jego działań stał się zjazd władz wojewódzkich MW zorganizowany 8–9 czerwca 1924 r. Wśród jego uczestników znaleźli się nie tylko pogubieni młodzieńcy z całego niemal kraju, lecz również przedstawiciele zaprzyjaźnionych środowisk oraz sprawozdawcy prasowi. Odczytano depesze gratulacyjne podpisane przez Romana Dmowskiego i Stefana Grabskiego, pobajdurzono o „wielkiej Polsce”, ponarzekano na Żydów i odtrąbiono sukces.
Wolski był w siódmym niebie. Jego kolega z czasów studenckich Konrad Bielski we wspomnieniach „Most nad czasem” charakteryzował go tak: „Odgrywał dużą rolę wśród Młodzieży Wszechpolskiej. Doskonały mówca, odważny i napastliwy. Politycznie – fanatyk swego stronnictwa, bez cienia jakiejkolwiek tolerancji. Wśród kolegów raczej nielubiany, gdyż nieobliczalny, zawsze musiał w końcu komuś się narazić i nagadać impertynencji. Znany z licznych spraw honorowych i pojedynków”.

„Życiowa szansa”

W aktach osobowych Wolskiego na KUL zachowało się osobliwe pismo, które wystosował on do swoich niedawnych kolegów z korporacji „Concordia” w roku 1926. Oświadcza w nim, że on, który dotychczas uważał, że jedynie krew może zmazać dowolnie definiowaną skazę na honorze, wyrzeka się pojedynków i zawiesza swoją działalność korporacyjną. „Po skończeniu uniwersytetu – pisze dalej Bielski – sposobił się do kariery w administracji. Jednak przewrót majowy pokrzyżował jego plany. Został w końcu adwokatem w Warszawie i miał dwa bardzo dobrze płatne radcostwa (monopol tytoniowy i spirytusowy). Nie zabawił tam długo, w końcu się z kimś pokłócił, komuś się naraził, a na tę posadę było już mnóstwo niecierpliwie wyczekujących. Później straciłem go z oczu. Słyszałem tylko, że został wiceprokuratorem w Wilnie i to bardzo czynnym, a więc musiał pogodzić się z sanacją”.
To prawda. Wolski zmienił barwy. Wykorzystanie „życiowej szansy” przyszło łatwo. 19 marca 1934 r. powołano w Wilnie Societas Instigatorum Militantium (Stowarzyszenie Wojujących Prokuratorów). W dokumencie założycielskim napisano: „Prokuratorzy Okręgu Sądu Apelacyjnego w Wilnie, pomni obowiązków zakreślonych przez Ojczyznę i jej Wielkich Synów, w wyścigu pracy dla dobra Państwa oraz w dążeniu do ideowo-zwartego i koleżeńsko-solidarnego zastępu wojujących obrońców spokoju, uczciwej pracy i ładu społecznego postanowili złączyć się wewnątrz Prokuratury w Societas Instigatorum Militantium z hasłem Viribus unitis”. Według prokuratora Kazimierza Rudnickiego stowarzyszenie miało za zadanie „nieubłaganą walkę przede wszystkim z komunizmem, z wyzwoleńczymi ruchami wśród Białorusinów oraz z wszelkimi przejawami liberalizmu. Członkowie tego «zakonu» nosili odznakę w postaci pierścienia”. Słowem: wymarzone środowisko dla kogoś, kogo napędzają kompleksy i kto żywi się konfliktami.
Wolski znakomicie odnalazł się więc w Wilnie, gdzie objął stanowisko wiceprokuratora. Jego kolega z pracy, Jerzy Jaczynowski, wspomina: „Jako prokurator do spraw szpiegowskich i politycznych pełnił on również funkcję prokuratora prasowego i codziennie we wczesnych godzinach rannych referent prasowy województwa podawał mu telefonicznie treść mających się ukazać artykułów w prasie z prośbą o podanie kwalifikacji prawnej w wypadku, gdyby artykuły te kolidowały z kodeksem karnym”. Nasz bohater był więc de facto również cenzorem na prokuratorskim etacie.

Punkt zwrotny

Sławę, której z pewnością sobie nie życzył, przyniósł Stefanowi Wolskiemu proces członków komunistycznej jaczejki skupionej wokół pisma „Po prostu”, będącego organem prasowym Związku Lewicy Akademickiej „Front”. W skład jego kolegium redakcyjnego wchodzili: Henryk Dembiński, Stefan Jędrychowski oraz Jerzy Putrament. Wolski miał rację, uważając ich za sowieckich agentów lub w najlepszym razie sterowane przez NKWD marionetki. Podczas procesu nie zdołał jednak zachować wymaganej w podobnych okolicznościach powściągliwości. Ewidentnie grał pod publiczkę, licząc na nagrodę za zaangażowanie.
Nie trafił jednak dobrze. W mocno podkolorowanych wspomnieniach zatytułowanych „Pół wieku” były agent NKWD Jerzy Putrament wspomina: „Był to dawny endek, który przejście do służby państwowej opłacił taką właśnie zmianą przekonań politycznych. Bardzo ostry przed procesem, podczas procesu, po procesie. Zdaje się, że stała przed nim wizja bajecznej kariery Grabowskiego. Piszę o nim ciągle jako o wrogu osobistym, tyle było w jego zachowaniu wobec nas agresywności, przekraczającej wprost maksimum profesjonalne”.
Nadzieję na zajęcie stanowiska ministerialnego przeciął wybuch II wojny światowej. Wolski, co trzeba wyraźnie podkreślić, zachował się, jak trzeba. Zmobilizowany wziął udział w walkach pod Krasnobrodem i Zamościem jako oficer zwiadowczy 3 Dywizjonu Artylerii Konnej. Od 1942 r. zaangażował się zaś w działalność podziemną. Przy komendzie Okręgu Lublin działał Wojskowy Sąd Specjalny, którego przewodniczącym był por. Szymon Gałkowski ps. „Leonard”. Oskarżał Stefan Wolski ps. „Jawor”.

Bez nadziei

Nienawiść Putramenta zaważyła na dalszych losach Wolskiego. Kiedy w 1944 r. pojawił się w Lublinie osławiony generał Iwan Sierow, dowódca formacji Smiersz, były wileński wiceprokurator znalazł się na liście osób najbardziej poszukiwanych. W liście Sierowa do Berii z 11 listopada 1944 r. wśród nazwisk aresztowanych pojawia się również Wolski. Wojskowy Sąd Lubelskiego Garnizonu, obradujący pod przewodnictwem por. Kazimierza Stojanowskiego, skazał go na karę śmierci. Wyrok udało się jednak zmienić na dożywocie. Karę odbywał w owianych złą sławą więzieniach we Wronkach i w Rawiczu. Dopiero październikowa odwilż pozwoliła zawalczyć o uwolnienie.
Stefan Wolski opuścił więzienne mury w roku 1956. Wielu jego kolegów wierzących w młodości w „wielką Polskę” i gloryfikujących nacjonalizm zapisało się w tym czasie do PZPR. Ludowe państwo, odchodząc od polityki „błędów i wypaczeń”, otworzyło się na byłych narodowców i zwolenników sanacji. Kolejna „życiowa szansa” ominęła jednak byłego wiceprokuratora. Jego przypadek był szczególny. Putrament z satysfakcją odnotował: „Dalsze jego losy, jak mi mówiono, były ciężkie i skończyły się tragicznie. Skazany na śmierć za udział w bandzie terrorystycznej, ułaskawiony, siedział kilka lat w więzieniu, potem wyszedł i… popełnił samobójstwo”. Przychylniejszy Wolskiemu Bielski ujmuje rzecz delikatniej: „Po wyzwoleniu był aresztowany, skazany, ułaskawiony i amnestionowany. Dostał posadę i zamieszkał wraz z żoną i dziećmi w Warszawie. Nie mógł się jednak dostosować do zmienionych warunków. Zaczął pić coraz częściej i więcej. W końcu popełnił samobójstwo”.
To prawda, że Wolski nie mógł znaleźć pracy, był inwigilowany i szykanowany. Kiedy odebrał sobie w roku 1957 życie, miał dopiero 54 lata. Rok później na ekrany kin wszedł film pt. „Rzeczywistość”, którego fabuła w wypaczony sposób nawiązywała do procesu komunistów wileńskich, których oskarżał w roku 1937. Scenariusz oparto na powieści Putramenta o tym samym tytule. Wolski był ostatnim przedstawicielem wileńskiego wymiaru sprawiedliwości, który mógł sprostować zawarte w nim przekłamania i manipulacje.

Epilog

Stefan Wolski to postać paradoksalna, a jego życiorys obfituje w zaskakujące zwroty akcji. Putrament pisze o nim z nienawiścią, a Bielski z rezerwą. Zachowało się jednak jeszcze jedno świadectwo. Henryk Lewandowski, działacz środowisk represjonowanych i kombatantów żydowskich z okresu II wojny światowej, również więziony w czasach stalinowskich, oświadcza: „Wspomnę tylko, że jeszcze kilka miesięcy dzieliłem celę m.in. z p. Stefanem Wolskim (nie żyje), przedwojennym wiceprokuratorem Sądu Apelacyjnego w Wilnie, wspaniałym człowiekiem, wielkim patriotą, znanym z procesów komunistów w Wilnie”.
To wzruszająca i zarazem zaskakująca niespodzianka, że właśnie osoba narodowości żydowskiej pozostawiła tak piękne wspomnienie na temat człowieka, który w młodości był zajadłym antysemitą, a przez większość swego dorosłego życia zachowywał się niczym wąż pożerający własny ogon.