Kodeks postępowania cywilnego z 1964 r., najobszerniejszy i najczęściej zmieniany polski akt prawny, czeka na największą od uchwalenia nowelizację (a było ich już ponad 270). Rządowy projekt jest już po pierwszym czytaniu w Sejmie. To ostatni moment na głosy krytyczne i dyskusję nad rozwiązaniami wzbudzającymi największe wątpliwości, zanim staną się prawem.
Wśród zmian wyróżniają się propozycje ograniczenia kontroli instancyjnej orzeczeń przez odebranie profesjonalnym zastępcom prawa do błędu. Powiązanie nowych rygorów formalnych w uzupełniający się system przypomina pułapkę na pełnomocników, za którą zapłacą strony.

Pułapki na pełnomocników

Zgodnie z projektem warunkiem wniesienia apelacji będzie skuteczne złożenie wniosku o uzasadnienie wyroku (obecnie można wnieść apelację bez żądania uzasadnienia, wówczas sąd sporządza je z urzędu, po wniesieniu apelacji). Dodatkowo wniosek o uzasadnienie będzie odpłatny. Wniesiony przez profesjonalnego pełnomocnika nieopłacony wniosek będzie podlegał odrzuceniu bez wzywania do uiszczenia opłaty (i bez szansy na naprawienie błędu).
Odrzuceniu bez wzywania podlegać też będzie sama, nieopłacona, a wniesiona przez profesjonalnego zastępcę apelacja. Odmiennie niż dotychczas zażalenie na odrzucenie rozpoznawać będzie ten sam sąd w innym składzie (tzw. zażalenie równoległe), a nie sąd wyższej instancji. Wyłączone zostanie zażalenie do Sądu Najwyższego. Częściowo stanowi to powrót do powszechnie krytykowanego i obowiązującego w latach 2006–2009 modelu (uchylonego pod wpływem orzecznictwa TK), a częściowo jego twórcze uzupełnienie.
Planowana zmiana, mimo krytycznych uwag Rady Legislacyjnej, Krajowej Rady Sądownictwa i przedstawicieli doktryny, uderza w fundamenty procesu cywilnego. Celów postępowania wymienia się wiele. Z perspektywy społecznej najważniejsze wydaje się po prostu sprawiedliwe rozpoznanie sprawy (udzielenie potrzebnej ochrony prawnej). Sprawiedliwe także pod kątem proceduralnym – przez bezstronny i niezależny sąd w rzetelnym postępowaniu.
Odrzucenie środka zaskarżenia i pozbawienie strony instancji ze względu na tak błahe (i nienaprawialne) uchybienie, jak nieprawidłowe jego opłacenie, jest rażąco nieproporcjonalne i wprost szokuje, gdy zestawi się porównywane wartości (przyspieszenie postępowania – utrata prawa kontroli orzeczenia). Ewentualną korzyść polegającą na szybszym zakończeniu postępowania z przyczyn proceduralnych z nawiązką zniweluje ryzyko dalszych związanych z tym sporów prawnych, jak skarga nadzwyczajna do SN czy ewentualny proces o odszkodowanie przeciwko pełnomocnikowi.
Nie sposób też zgodzić się z projektodawcą, że wniesienie nieprawidłowo opłaconego środka zaskarżenia nie powinno się zdarzyć osobie, która zawodowo zajmuje się reprezentacją przed sądem (a taki argument strona rządowa podawała, odpowiadając na krytyczne uwagi konsultowanych ciał opiniodawczych). System informacji prawnej LEX samych orzeczeń SN na gruncie ustawy o kosztach wymienia ponad 1,1 tys. Nie jest to sfera tak wolna od kontrowersji, jak to by wynikało z uzasadnienia nowelizacji.
Z własnej praktyki pamiętam pojawiające się w stanie prawnym z lat 2006–2009 wątpliwości, czy np. nadpłacenie opłaty lub brak odręcznej adnotacji na potwierdzeniu przelewu jest równoznaczny z nieopłaceniem. Po nowelizacji można będzie wyobrazić sobie kolejne dylematy tego rodzaju, np. co do skuteczności wniesienia opłaty na rachunek innego wydziału (większe sądy mają obecnie więcej rachunków). Pozbawianie pełnomocnika prawa do błędu i przyjmowanie (nieznajdujących racjonalnego uzasadnienia) rozwiązań nadmiernie formalizujących postępowanie może powodować poczucie krzywdy i skutkować alienacją społeczeństwa od organów wymiaru sprawiedliwości.
Już wprowadzenie opłaty za uzasadnienie orzeczenia jest niezrozumiałe (strona uiszcza przecież opłatę sądową za rozpoznanie sprawy). Jeżeli miałby to być środek służący zniechęceniu stron do pochopnego żądania uzasadnienia (takie wrażenie można odnieść z lektury uzasadnienia nowelizacji), to należało przyjąć rozwiązanie występujące obecnie w postępowaniu sądowoadministracyjnym, w którym za uzasadnienie pobiera się opłatę kancelaryjną, w razie nieuiszczenia ściąganą w trybie egzekucyjnym, bez wpływu na skuteczność środka zaskarżenia. Analogiczne rozwiązanie obowiązywało zresztą na gruncie poprzedniej ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych z 1967 r.

Uzasadnienie jak kara

Chybione jest zresztą założenie, że uzasadnienie orzeczenia służy tylko jego zaskarżeniu. Strony wnoszą o nie, ponieważ chcą znać stanowisko sądu, do czego mają słuszne prawo. Uzasadnienie nie powinno być traktowane jak kara lub zbędny formalizm, tylko normalny w demokratycznym państwie obowiązek sądu wobec stron, których sytuację prawną kształtuje orzeczeniem.
Obwarowanie nieopłacenia wniosku o uzasadnienie rygorem odrzucenia i jednoczesne uzależnienie dopuszczalności apelacji od skutecznego zażądania uzasadnienia przekonuje, że celem projektodawcy jest obliczone na omyłki pełnomocników stron ograniczenie wpływu apelacji.
Wpisuje się w to planowana zmiana, że odrzucenie apelacji podlegać będzie zaskarżeniu wyłącznie zażaleniem równoległym. Rozwiązanie takie budzi poważne wątpliwości o zgodność z konstytucyjną zasadą dwuinstancyjności postępowania (art. 176 konstytucji). Odrzucenie środka zaskarżenia kończy postępowanie w sprawie. Jego kontrola powinna zatem odpowiadać standardowi takiemu jak orzeczeń merytorycznych (a nie wpadkowych). Dwuinstancyjność zakłada, że rozstrzygnięcia sądu niższego rzędu skontroluje sąd rzędu wyższego. Zażalenie równoległe postulatu tego nie spełnia. Z osobistego doświadczenia (statystyki sądowe nie rozróżniają niestety sposobu załatwienia zażaleń dewolutywnych i równoległych) obserwuję znacznie niższą skuteczność zażaleń równoległych.
Jest to zgodne z intuicją, bo naturalną cechą człowieka funkcjonującego w ramach organizacji jest unikanie formułowania negatywnych ocen dotyczących jej członków. Sędzia może mieć psychologiczną trudność w uchylaniu postanowień kolegów, z którymi na co dzień orzeka. Odrębność organizacyjna jest zatem istotą instancyjności. Wyłączenie kontroli SN przysłuży się z kolei gromadzeniu się rozbieżności orzeczniczych na tle kosztów.

Niespójny kierunek

Uwagę zwraca też generalna i poważna niespójność kierunku, w którym zmierzać ma procedura cywilna. Planowana nowelizacja, dotycząca głównie postępowania rozpoznawczego, przewiduje zwiększenie kontradyktoryjności, spiętrzenie formalizmów, a przez to przyspieszenie postępowania nawet kosztem prawdy materialnej. W odwrotną stronę poszły dopiero co uchwalone zmiany postępowania wykonawczego. Wraz z nową ustawą o komornikach wprowadzono do kodeksu postępowania cywilnego (art. 767 par. 32) obowiązek doręczania dłużnikowi urzędowych formularzy skargi przy pierwszej oraz każdej kolejnej czynności egzekucyjnej poza kancelarią.
Dłużnik jest więc wręcz proszony o zaskarżenie. To tak, jakby sąd po wyroku wręczał stronom formularz apelacji. Jednocześnie zwiększono nadzór nad komornikami (art. 759 par. 2 k.p.c.) poprzez zobowiązanie sądów z urzędu do wiążącego i w każdym czasie wytykania komornikom uchybień. Oznacza to, że skarga właściwie nie jest potrzebna, skoro strona może w dowolnym momencie, bez żadnych rygorów formalnych i opłaty, podważyć czynność komornika, informując sąd o uchybieniach.
W podobny trend wpisuje się wprowadzona do ustawy o Sądzie Najwyższym skarga nadzwyczajna. Umożliwia ona zaskarżenie każdego prawomocnego orzeczenia, m.in. z uwagi na naruszenie konstytucyjnych zasad lub oczywistą sprzeczność ustaleń wyroku z materiałem dowodowym zebranym w sprawie. Z jednej strony mamy więc projekt skutkujący pozbawieniem strony instancji ze względu na błahą omyłkę pełnomocnika, której nie można naprawić, z drugiej – nadzwyczajny środek zaskarżenia przewidujący wzruszenie orzeczenia wydanego na skutek takiej omyłki oraz multum instrumentów pozwalających dłużnikowi na utrudnianie postępowania egzekucyjnego.
O ile w samej nowelizacji przewidziano wiele racjonalnych rozwiązań, które mogą się do zwiększenia efektywności postępowania przyczynić, o tyle idea, o której piszę, przysłuży się wyłącznie zwiększeniu frustracji społecznej i niechęci wobec sądownictwa. Wszelkie i tak wątpliwe zyski z odebrania instancji z przyczyn formalnych pochłonie wzrost aktywności procesowej na innych polach (czy to w ramach skarg nadzwyczajnych, czy procesów przeciw pełnomocnikom). Za pułapki na pełnomocników zapłacą po prostu strony.
Ubocznym efektem będzie powrót do częstej kiedyś praktyki podpisywania środków zaskarżenia osobiście przez strony reprezentowane przez pełnomocników procesowych. Praktyka taka przyczynia się jedynie do obniżenia prestiżu ustawodawcy oraz szacunku dla prawa.