Mija pierwsza rocznica dokonanych na zupełnie innych warunkach wyborów sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa.

To była przełomowa data dla wymiaru sprawiedliwości. 3 marca 2018 r. o tym, kto znajdzie się w mającej chronić sędziowską niezawisłość Krajowej Radzie Sądownictwa, zdecydowali zasiadający w sejmowych ławach politycy. Że doszło w ten sposób do złamania pewnego tabu, to jasne. Pytanie tylko, czy wyszło to wymiarowi sprawiedliwości na dobre.

Prezentowany tutaj przegląd dokonań obecnej KRS będzie na wskroś subiektywny. Mimo to zaczniemy go od kwestii na wskroś obiektywnej, czyli statystyki. Jak wynika z danych przekazanych przez biuro KRS, do 20 lutego 2019 r. do rady tej kadencji wpłynęło 198 postępowań nominacyjnych dotyczących 504 wolnych stanowisk. KRS rozpoznała 136 postępowań dotyczących 412 wolnych stanowisk, na które zgłosiło się łącznie 1237 kandydatów. W efekcie na 12 posiedzeniach plenarnych zostały podjęte uchwały o przedstawieniu wniosków o powołania do pełnienia urzędu na stanowisku sędziego w stosunku do 447 osób. Liczby robią wrażenie; opieszałości radzie z pewnością nie można zarzucić. Jak jednak wiadomo nie od dziś, liczy się przede wszystkim jakość. A z tą, mówiąc delikatnie, mogłoby być lepiej.

Przetrzyj fotel

Pierwsze posiedzenie, które odbyło się 27 kwietnia 2018 r., rada rozpoczęła z przytupem. Do historii przeszła już wypowiedź Wiesława Johanna, przedstawiciela prezydenta w radzie, który zwrócił się do Macieja Mitery, nowego rzecznika KRS, w takich oto słowach: „Maćku, przetrzyj fotel po Żurku”. Chodziło oczywiście o poprzedniego rzecznika rady Waldemara Żurka, którego się po tej stronie barykady nie lubi. Wypowiedź sędziego Johanna niespecjalnie wpisała się w uzasadnienia, że członków KRS wymieniono, by podnieść standardy. Także moralne.

Gdy pisze się o KRS, nie można nie wspomnieć o najbarwniejszej postaci w tym organie, czyli posłance Krystynie Pawłowicz. Najbardziej charakterystyczne było wystąpienie pani poseł, w którym przyznała, że kandydaci biorący udział w konkursach sędziowskich byli pytani o ocenę trwającego sporu wokół reformy wymiaru sprawiedliwości. No i jak to się ma do wypowiedzi wysoko postawionych osób związanych w obozem dobrej zmiany krytykujących sędziów zabierających głos na temat tzw. reformy sądownictwa? To sędziowie mogą wyrażać na ten temat własne zdanie, czy nie?

Bez polityki, proszę

Wygląda na to, że mogą. O ile oczywiście ich wypowiedzi są na rękę rządzącym. Dowiódł tego przypadek innego członka KRS – Macieja Nawackiego. Wdał się on bowiem publicznie w dyskusję na temat sytuacji, jaka miała miejsce po wejściu w życie nowej obniżającej wiek przechodzenia sędziów SN w stan spoczynku. Sędziów, którzy podjęli próbę zablokowania zmian, Nawacki publicznie skrytykował. Stwierdził nawet, że złamali oni prawo. Tym samym opowiedział się po jednej ze stron toczącego się sporu. I tak się akurat złożyło, że była to strona rządowa. Do Nawackiego za to, że ujawnił swoje sympatie polityczne, nie miał pretensji powołany przez aktualnego ministra sprawiedliwości zastępca rzecznika dyscyplinarnego. Uznał, że nie będzie wobec niego wszczynał postępowania dyscyplinarnego. Nie chciał o tym przypadku rozmawiać z DGP także prezydencki minister Paweł Mucha, choć skrytykował w wywiadzie publiczne wypowiedzi Krystiana Markiewicza, prezesa Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Coś zgrzyta, zwłaszcza gdy zmiany wprowadzało się pod hasłem potrzeby odpolitycznienia środowiska sędziowskiego.

Rządzący przekonywali również, że członkowie KRS nie mogą być wybierani przez samych sędziów, bo to rodzi patologie. Tylko wybór przez posłów, którzy z kolei zostali wybrani przez suwerena, miał gwarantować likwidację „sędziowskiej spółdzielni”. Pomijając już to, czy rzeczywiście wcześniej mieliśmy do czynienia z taką spółdzielnią, po roku bacznego obserwowania poczynań nowej rady można już chyba zaryzykować stwierdzenie, że i ten mit założycielski runął. A przy okazji i kolejny, zgodnie z którym sędziowie rejonowi byli dotąd niedoreprezentowani w KRS. Zaraz bowiem może się okazać, że choć na starcie rzeczywiście przewagę w tym organie mieli sędziowie najniższego szczebla (było ich 12 na 15), to przy końcu jego kadencji znów będą w nim zasiadać w większości sędziowie okręgowi i apelacyjni.

Najlepsi z nie wiadomo jakich

Dzięki życzliwości ministra sprawiedliwości niektórzy sędziami okręgowymi in spe już są (Zbigniew Ziobro delegował ich do orzekania w sądzie wyższej instancji). Na formalny awans szanse mają zasiadający w radzie Grzegorz Furmankiewicz oraz Maciej Nawacki, którzy zaledwie dwa miesiące po rozpoczęciu prac nowej KRS zgłosili swoje kandydatury do SO. I tak się szczęśliwie złożyło, że KRS poparła ich kandydatury. Następnym w kolejce po wyższe stanowisko jest Rafał Puchalski. On jednak sięga wyżej, bo zamierza z rejonu przeskoczyć prosto do apelacji. Na awans jednak będzie musiał poczekać – nad jego kandydaturą KRS nie zdążyła się jeszcze pochylić.

Nie tylko członkowie KRS mogą liczyć na przychylność. Przekonali się o tym m.in. sędzia Paweł Zwolak, od pięciu lat delegowany do resortu sprawiedliwości, Adam Jaroczyński, olsztyński prokurator, prywatnie, jak donosiła lokalna prasa, znajomy sędziego Nawackiego, oraz Janusz Kmiecik – jak twierdzą złe języki, dobry znajomy Grzegorza Furmankiewicza. Wszyscy ci panowie uzyskali poparcie KRS i zostali przedstawieni prezydentowi jako najlepsi kandydaci na sędziów sądów okręgowych.

A może naprawdę wszystkie te osoby, które KRS wskazała, po prostu były najlepszymi kandydatami? Może, ale żeby to stwierdzić, trzeba by wiedzieć, czym konkretnie kierowali się członkowie rady, podejmując decyzje. Choć jednak uważnie i na bieżąco od niemal roku śledzę posiedzenia KRS, to jeszcze nigdy nie usłyszałam przekonującego uzasadnienia dla dokonywanych przez radę wyborów. To prawda, referujący kandydaturę wybranego przez zespół szczęśliwca zazwyczaj bardzo szczegółowo i z emfazą przedstawia wszystkie jego zalety i rozliczne talenta. Ani razu jednak nie usłyszałam, dlaczego okazał się lepszym kandydatem niż pozostali startujący w konkursie. Co najwyżej pada stwierdzenie, że „poziom był bardzo wyrównany” i „zdecydowały niuanse”. Na czym jednak miałyby te niuanse polegać? Wybrany miał w dorobku mniej niż pozostali uchylonych wyroków? Strony rzadziej zaskarżały jego rozstrzygnięcia? A może najszybciej i przy tym najlepiej sporządzał uzasadnienia orzeczeń? Tego nie dowiemy się także z pisemnych uzasadnień.

Poprzednia KRS często była krytykowana za to, że nie uzasadnia wyczerpująco swoich uchwał. Zarzucano jej, że właściwie nie wiadomo, czym się kieruje, wybierając tę, a nie inną osobę. Krytykowała ją za to na łamach DGP m.in. Małgorzata Manowska, wówczas szefowa Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, dziś, dzięki głosom obecnej rady, sędzia Sądu Najwyższego. Jak widać, obecni członkowie KRS postanowili nie uczyć się na błędach poprzedników.

O działaniach KRS można by pisać jeszcze długo. Wszyscy przecież pamiętamy sławetny konkurs do SN, gdzie pośpiech w działaniach rady był aż nadto widoczny. Warto też wspomnieć o wniosku KRS do Trybunału Konstytucyjnego, w którym kwestionuje przepisy, na podstawie których została wyłoniona. Doprawdy uroczy konstytucyjny szpagat.

Mówiąc jednak krótko: miało być lepiej, a wyszło jak zwykle. Jedynym rozwiązaniem wprowadzonym przez obecnych rządzących do ustawy o KRS, które można by pochwalić, jest obowiązek transmitowania jej posiedzeń przez internet. Nic jednak z tego, obecna rada wyjątkowo ochoczo korzysta z możliwości wyłączenia jawności obrad. I wtedy jedyne, co pozostaje wytrwałym obserwatorom jej prac, to gapienie się w czarną planszę na ekranie komputera. Z drugiej strony może nie jest to tak do końca złe. Po roku obserwacji prac KRS stwierdzam bowiem, że z konkursami sędziowskimi jest jak z kobietami u Oscara Wilde’a – lepiej nie widzieć, jak się przygotowują!