Spór między sędzią Waldemarem Żurkiem a prezes Dagmarą Pawełczyk-Woicką łatwo sprowadzić do przepychanek personalnych. Tymczasem ma on podłoże systemowe.
Od dobrych kilku dni opinia publiczna żyje sprawą Waldemara Żurka. W skrócie sprowadza się ona do tego, że obecna prezes sądu, w którym sędzia orzeka, zmieniła mu zakres obowiązków, przenosząc go z wydziału do wydziału. Dlaczego zrobiło się o tym głośno? Odpowiedź jest prosta: ze względu na osoby, które odgrywają główne role.
Dagmara Pawełczyk-Woicka, prezes Sądu Okręgowego w Krakowie, ewidentnie kojarzona jest z „dobrą zmianą”, jaką w sądach przeprowadza PiS. Sędzia Żurek natomiast od pewnego czasu znany jest przede wszystkim z udziału w protestach organizowanych w obronie trójpodziału władz oraz występów telewizyjnych, w których jasno i wyraźnie prezentuje swoje poglądy na temat tego, co z sądami robi obecna władza.
Patrząc na ten spór pod kątem personaliów, łatwo więc całą sprawę zaszufladkować, a przez to zbagatelizować. Aby jednak dostrzec, o co tak naprawdę chodzi, trzeba zapomnieć o tym, kim są bohaterowie tego dramatu. To pozwoli skupić się na clou problemu, a więc na przepisach wprowadzonych przy okazji dokonywania zmian w procedurze konkursowej do Sądu Najwyższego. Polegają one przede wszystkim na zwiększeniu władztwa prezesów nad sędziami. Chodzi konkretnie o nowe brzmienie art. 22a par. 5 prawa o ustroju sądów powszechnych (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 23 ze zm.). Zgodnie z nim sędziom już niedługo, bo od 10 sierpnia, odwołanie od decyzji prezesa zmieniającej zakres obowiązków przysługiwać będzie nie tak, jak to jest obecnie, do kolegium sądu, ale do Krajowej Rady Sądownictwa. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież nie ma w tym nic złego, że rada to organ, w którym zasiadają niezawiśli sędziowie, i że w związku z tym nie ma się czego obawiać. Takie tłumaczenie jednak niewielu przekonuje. I trudno się dziwić. Pomijam już aspekt związany z brakiem zaufania do obecnego składu KRS. Ten argument zawsze można obalić, twierdząc, że ma wyłącznie podłoże polityczne. Pozostaje jednak inny, oparty na koncepcji racjonalnego ustawodawcy. Już gołym okiem widać, że w tym przypadku ustawo dawca racjonalnością się nie popisał.
Sędziów w Polsce jest ponad 10 tys. Nie twierdzę, że wszyscy oni zaraz będą przenoszeni z wydziału do wydziału i że każdy z nich odwoła się od takiej decyzji. Ale niech choć 10 proc. z nich taki ruch wykona. Do KRS trafi ponad tysiąc dodatkowych spraw. I to w sytuacji, kiedy organ ten i tak ma ręce pełne roboty. Notabene zapewnił mu to minister sprawiedliwości, odblokowując wstrzymywane przez niemal dwa lata konkursy sędziowskie. Na niekorzyść ustawodawcy świadczy również to, że raczej nikłe są szanse, aby centralny organ konstytucyjny z siedzibą w Warszawie miał jakiekolwiek pojęcie o tym, jakie realia panują w każdym, najmniejszym nawet sądzie w Polsce. A brak takiej wiedzy, o ile nie uniemożliwia, to przynajmniej bardzo utrudnia sprawiedliwe rozstrzygnięcie sporu między prezesem a sędzią.
Należy więc postawić pytanie: jakie względy, skoro nie racjonalne, stały za tą zmianą? Niestety, ustawodawca nabrał wody w usta. W uzasadnieniu projektu próżno szukać wyjaśnień tej decyzji. Jej efekty za to już zaczynają być widoczne. Choćby właśnie na przykładzie sędziego Żurka. Trzymając się jednak przyjętej na początku tekstu koncepcji, nie będę analizować tego konkretnego przypadku. Zresztą sędzia Żurek najpewniej sobie poradzi. Jest osobą znaną, przez dużą część mediów i opinii publicznej również lubianą. Presja społeczna może więc prędzej czy później spowodować, że prezes Pawełczyk -Woicka się wycofa. Albo zrobi to KRS, stwierdzając, że gra nie jest warta świeczki.
Co jednak z tysiącami innych, całkowicie anonimowych sędziów? Jak oni zachowają się w obliczu groźby przeniesienia i z perspektywą odwołania się od takiej decyzji do organu, któremu nie ufają? Co zrobią, gdy okaże się, że przeniesienie ich do innego wydziału ma tylko jeden cel – odsunąć ich od sprawy, na której z jakiegoś powodu zależy politykom?
Mam nieodparte wrażenie, że rządzący już sobie na te pytania odpowiedzieli. Tymczasem społeczeństwo nawet ich nie postawiło. I na tym polega prawdziwy problem.