W wyborach do Parlamentu Europejskiego zmienią się układ mandatów w okręgach wyborczych i liczba zgłaszanych kandydatów.
Wybory europejskie odbędą się 23–26 maja 2019 r. Jest więc sporo czasu, by skorygować zasady delegowania eurodeputowanych do Brukseli. Działania w tym kierunku już zostały podjęte. Grupa posłów PiS właśnie przygotowała nowelizację kodeksu wyborczego. Główna zmiana polega na tym, że w każdym okręgu wyborczym wybiera się co najmniej trzech posłów.
To oznacza, że Prawo i Sprawiedliwość nie zrealizuje pomysłu, który od dawna pojawiał się w szeregach tej partii, a dotyczącego likwidacji sztucznie rozrysowanych okręgów i wprowadzenia w ich miejsce jednej listy krajowej. Uzasadnienie było takie, że eurodeputowani reprezentują cały kraj, a nie tylko region, z którego startowali. To okazało się za mało przekonującym argumentem nawet dla obozu rządzącego. – Nie ma sensu mówić o liście krajowej, trzeba dać wyborcy możliwość głosowania w wymiarze lokalnym czy regionalnym na miejscowych liderów, a nie na gwiazdy telewizyjne czy radiowe – mówi poseł Artur Zasada, przedstawiciel wnioskodawców projektu nowelizacji.
Jak ordynacja do europarlamentu wygląda obecnie? Na potrzeby elekcji w 2014 r., w których wybieramy 51 posłów (w poprzednich kadencjach liczba ta wynosiła 54 oraz 50), Polska została podzielona na 13 okręgów – czasem wykrojonych z jednego, a czasem z kilku województw. Obowiązuje ordynacja proporcjonalna. Głosy oddane na listy przeliczane są na mandaty metodą d’Hondta w skali kraju. Po ustaleniu liczby mandatów przypadających poszczególnym komitetom rozdziela się je pomiędzy listy i kandydatów. Mandat dostają ci, którzy na danej liście dostali najwięcej głosów. Ale zdarzają się sytuacje, że kandydat, na którego głosuje przeważająca większość wyborców w danym okręgu, nie dostaje mandatu, gdyż w innych był niepopularny. To powoduje efekt tzw. głosu wędrującego.
– Dzięki zmianom wyborca będzie wiedział, ilu posłów w jego okręgu będzie wybieranych. Dzisiaj ta liczba nie jest ustalona – zależy od rozkładu głosów – podkreśla poseł PiS. I dodaje, że dotychczasowy stan prawny powodował znaczące różnice w potencjale głosu w poszczególnych okręgach, co mogło negatywnie przekładać się na wyborczą frekwencję. System uprzywilejowuje okręgi z dużą liczbą osób uprawnionych do głosowania. Dlatego do niektórych okręgów trafiały ostatecznie jedynie dwa, a w skrajnych sytuacjach jeden mandat posła do Parlamentu Europejskiego. Powodowało to niedoreprezentowanie części regionów w PE.
– Naszym celem jest uproszczenie systemu i usu nięcie efektu wędrującego głosu – tłumaczy poseł Artur Zasada. Zapewnia, że celem nie jest faworyzowanie większych ugrupowań. Chodzi o to, by liczba mandatów odzwierciedlała potencjał ludnościowy danego okręgu z jednoczesnym zastrzeżeniem, by minimalna liczba mandatów wynosiła trzy. Podział mandatów w okręgu ma się w dalszym ciągu odbywać jednak według systemu d’Hondta, który jest uważany za faworyzujący duże ugrupowania. – Nie do końca tak jest, jeśli mamy trzy mandaty i dwie partie uzyskają duże poparcie rzędu 37 i 35 proc., a trzecia spore, np. w okolicy 20 proc., to każda dostanie jeden mandat. Czyli nie ma premii dla zwycięzcy – argumentuje poseł Zasada.
Innego zdania jest opozycja. – Okręgi z mniejszą liczbą mandatów plus system d’Hondta działają jak gilotyna dla mniejszych ugrupowań, będą wymuszać konsolidację na listach – mówi Waldy Dzikowski z PO. Jeśli poparcie trzeciego ugrupowania w regionie będzie poniżej połowy poparcia lidera, to mandatu dla trzeciego nie będzie. To rozwiązanie, które może skomplikować wyborcze rachuby ugrupowaniom takim jak PSL, Kukiz’15 czy SLD (jeśli będą startować samodzielnie).
– Rozwiązania premiują duże partie, tak więc może chodzić o wycięcie mniejszych, słabszych graczy. Gorzej dla partii rządzącej, jeśli przeciwnicy PiS się zintegrują i wystartują jako Europejska Partia Ludowa – komentuje jeden z ekspertów w dziedzinie ordynacji wyborczych.
Zgodnie z szykowaną nowelizacją zmieni się też liczba kandydatów na posłów zgłaszanych na listach wyborczych. Obecnie kodeks wyborczy stanowi, że nie może ich być mniej niż 5 i więcej niż 10. Posłowie PiS chcą, by liczba kandydatów nie mogła być mniejsza niż liczba posłów wybieranych w danym okręgu wyborczym oraz nie większa niż ich dwukrotność. Autorzy projektu nowelizacji tłumaczą tę zmianę chęcią urealnienia wielkości list wyborczych i lepszego odzwierciedlenia potencjału danego okręgu wyborczego, co w efekcie przełoży się na „wzrost poparcia dla mandatu posła”.