Monopolizacja rynku przez spółki komunalne – zdaniem prywatnych przedsiębiorców taki będzie skutek masowego stosowania przez gminy zamówień in-house.
Przedstawiciele branży zaapelowali bezpośrednio do premiera, by zaprowadził porządek na rynku wywozu śmieci. – W przeciwnym wypadku grozi nam zachwianie konkurencji, a rachunek za to zapłacimy wszyscy – przestrzegają sygnatariusze listu złożonego na ręce Mateusza Morawieckiego. I argumentują, że koszty utylizacji śmieci na terenach obsługiwanych przez jedną spółkę wzrosną, a brak presji ze strony innych firm doprowadzi do zacementowania rynku i wstrzymania innowacyjnych inwestycji, np. w recykling.
Pod apelem podpisali się przedstawiciele Polskiej Izby Gospodarki Odpadami (PIGO) i Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami (ZPGO), czyli dwóch organizacji branżowych zrzeszających prywatne firmy działające na rynku odpadowym. Ich zdaniem wprowadzone przez ustawodawcę warunki i ograniczenia, które miały przeciwdziałać nagminnemu stosowaniu zamówień bez przetargu przez samorządy, działają de facto tylko na papierze. W rzeczywistości łatwo je obejść, w efekcie czego gminy coraz częściej przyznają swoim spółkom wyłączność na odbiór i utylizację odpadów.
Walka przed KIO
Punktem zapalnym okazała się stolica, gdzie ścierają się interesy firm prywatnych i miejskiej spółki komunalnej MPO. Walka toczy się o prawie 0,5 mld złotych – na tyle wyceniono czteroletnie usługi odbioru śmieci na terenie całego miasta. Już w przyszłym roku pełną kontrolę nad tym lukratywnym rynkiem miałaby przejąć stołeczna spółka. Taką decyzję podjął warszawski magistrat. Udzielił on MPO zlecenia bez przetargu.
Około 20 firm z Warszawy sprzeciwia się takiemu rozwiązaniu. Odwołały się od decyzji ratusza, a pierwsza rozprawa przed Krajową Izbą Odwoławczą już się odbyła. Jak przekonują uczestnicy postępowania, na początku pełnomocnicy m.st. Warszawy i MPO chcieli ukręcić sprawie łeb. Zakwestionowali udział 18 firm, które przystąpiły do odwołania. KIO nie uwzględniła jednak ich wniosku.
Dziurawe przepisy
ZPGO przekonuje, że władze Warszawy obchodzą przepisy ustawy – Prawo zamówień publicznych (Dz.U. z 2017 r. poz. 1579 ze zm.), które miały być wentylem bezpieczeństwa, by samorządy nie nadużywały in-house. Przykładem jest wymóg określony w art. 67 ust. 1 pkt 12 lit. b ustawy. Wynika z niego, że gmina może powierzyć odbiór odpadów należącej do siebie spółce, jeżeli już wykonuje ona ponad 90 proc. powierzonych jej zadań. Chodziło o to, by nie utrudniać bezprzetargowego wyboru spółkom, które i tak już mają dominującą pozycję na rynku. Zdaniem ZPGO warszawskie MPO nie spełnia tego warunku, co można łatwo stwierdzić na podstawie sprawozdań finansowych spółki.
Zdaniem przedstawicieli branży do obejścia tego przepisu stolica korzystała z art. 67 ust. 9 pzp. Mówi on, że w przypadku rozpoczęcia działalności przez spółkę gminną lub jej reorganizacji wymagane 90 proc. ustala się za pomocą „wiarygodnych prognoz handlowych”. – W ogłoszeniu o zamiarze udzielenia zamówienia warszawski ratusz stwierdził, że MPO jest w trakcie reorganizacji, a sporządzone wiarygodne prognozy handlowe potwierdzają, że przychody MPO będą wynosiły 90 proc. – tłumaczy Dariusz Matlak. I przyznaje, że rzeczywiście MPO najprawdopodobniej osiągnie taki pułap. Ale tylko dlatego, że dzięki in-house przejmie cały rynek i wykluczy prywatną konkurencję.
Wypaczenie rynku...
Matlak obawia się również, że takie działanie Warszawy będzie sygnałem dla innych gmin, że stosując sztuczne zabiegi, mogą wyeliminować konkurencję i przejąć cały rynek gospodarowania odpadami komunalnymi. A stąd już prosta droga do podwyżek cen i przerzucenia kosztów na mieszkańców.
Obaw tych nie podziela Maciej Kiełbus, prawnik w Kancelarii Dr Krystian Ziemski & Partners. Jego zdaniem przekazanie zadań spółkom komunalnym nie doprowadzi z automatu do lawinowego wzrostu cen. – W przeciwieństwie do prywatnych firm samorządy nie działają dla zysku. A nieuzasadniony wzrost cen byłby dla włodarzy przysłowiowym gwoździem do ich politycznej trumny – komentuje.
Ekspert podkreśla, że ryzyko leży gdzie indziej. – Może dojść do sytuacji odwrotnej: spółka będzie dogmatycznie trzymać się zasady, by nie podnosić cen i nie przerzucać kosztów na mieszkańców w obawie o to, że tego po prostu nie zaakceptują. A to w dłuższej perspektywie może się okazać dużym błędem. Czasami podwyżek nie da się uniknąć – konkluduje Kiełbus.
...czy docelowy model?
Niewykluczone, że wkrótce takich sporów jak warszawski będzie przed KIO więcej. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że Ministerstwo Środowiska uparcie dąży do upowszechnienia in-house i przekazania większej kontroli nad gospodarką odpadami samorządom i ich spółkom komunalnym. Potwierdzają to nasi rozmówcy, którzy uczestniczyli w ostatnim spotkaniu roboczym w siedzibie resortu w sprawie nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (Dz.U. z 2018 r. poz. 650.). Projekt – jak twierdzi resort – miałby być gotowy jeszcze w tym miesiącu.
Przedstawiciele PIGO i ZPGO obawiają się jednak, że nagły zwrot w stronę zamówień bez przetargu będzie dobitnym przykładem wyjątku, który stanie się regułą. I przypominają, że zgodnie ze znowelizowaną w 2014 r. unijną dyrektywą zamówieniową regulacje dotyczące in-house są dopuszczone w krajach UE tylko jako szczególne i ściśle interpretowane odstępstwo od traktatowych zasad uczciwej konkurencji i równego traktowania wykonawców.