Jeżeli przedsiębiorstwo energetyczne nie zadba o to, będzie odpowiadało za wypadki, nawet gdy zostaną spowodowane przez samych poszkodowanych – uznał Sąd Najwyższy.

Źródłem sprawy był poważny wypadek sprzed niemal dekady, którego ofiarą był 12-letni wówczas Damian P. Chłopiec mieszkał wraz z rodziną w jednym z dolnośląskich miasteczek, w dawnym budynku dworca kolejowego zaadaptowanym na mieszkalny. W pobliżu przebiegała przed laty linia kolejowa, obok której znajdowały się również przewody sieci elektrycznej należącej do spółki PKP Energetyka. Tuż obok budynku, w którym mieszkał Damian P., usytuowana była podłączona do linii energetycznej i nadal czynna stacja transformatorowa. Nie była w żaden sposób ogrodzona (wiele lat temu otoczona była płotem, ale uległ on z czasem zniszczeniu), a o niebezpieczeństwie porażenia prądem informowały tylko tabliczki ostrzegawcze, zawieszone na korpusie stacji.

Mimo tych ostrzeżeń i rodzicielskich zakazów pewnego majowego dnia w 2008 r. Damian P., popisując się przed kolegami i młodszą siostrą, postanowił wejść na transformator. Gdy znajdował się ponad 3,5 m nad ziemią, poraził go prąd. Damian P. spadł z transformatora. Po przewiezieniu do szpitala okazało się, że doznał ciężkich poparzeń blisko połowy powierzchni ciała; szczególnie mocno poparzona była ręka, której palców nie udało się uratować. Chłopiec – mimo wielomiesięcznej rehabilitacji i trudnego leczenia (przeszczepiano mu skórę, która nie zawsze dobrze się przyjmowała) – został na całe życie inwalidą.

PKP Energetyka była ubezpieczona, jako przedsiębiorca infrastrukturalny, w PZU, który ustalił odszkodowanie dla Damiana P. w kwocie 70 tys. zł. Ale zarazem ubezpieczyciel uznał, że – będąc nastolatkiem, a więc świadomym niebezpieczeństw wynikających z zabaw na urządzeniach elektrycznych – poszkodowany znacząco przyczynił się do wypadku i wypłacił mu jedynie niespełna 14 tys. zł.

Ta kwota nie usatysfakcjonowała Damiana P. i jego rodziców, którzy wytoczyli przeciwko PZU powództwo, żądając zapłaty około 250 tys. zł odszkodowania. Sprawa trafiła do sądu i tam poszkodowany uzyskał korzystniejsze orzeczenie – w I instancji zasądzono na jego rzecz już około 111 tys. zł, uznając przyczynienie się do szkody w 50 proc. i odejmując wcześniej przyznane przez towarzystwo ubezpieczeniowe 14 tys. zł. Z takim orzeczeniem nadal nie zgadzał się poszkodowany, ale sąd II instancji apelację oddalił. Z kolei Sąd Najwyższy skasował obydwa wyroki sądów niższych instancji i zasądził dla Damiana P. 173,5 tys. zł wraz z ustawowymi odsetkami, oddalając ostatecznie powództwo w pozostałym zakresie.

SN przyznał w uzasadnieniu, że od nastolatków można wymagać już pewnej dbałości o własne dobra i rozumienia zakazów oraz ostrzeżeń. Ale jednak dzieci w tym wieku nie muszą być w pełni świadome zagrożeń wynikających z działania elektryczności. To uzasadnia przyjęcie przyczynienia się nastolatka do poważnego uszczerbku na zdrowiu, które według SN wynosiło 25 proc. – i o taką kwotę obniżono należne odszkodowanie.

Zarazem SN podkreślił odpowiedzialność przedsiębiorstwa energetycznego za nieprawidłowe zabezpieczenie czynnego urządzenia elektrycznego, z której wynikała znacznie większa odpowiedzialność, niż przyjął to ubezpieczyciel i sądy.

– Stacja transformatorowa była zbyt łatwo dostępna dla osób postronnych. Duże znaczenie należy przypisać właśnie brakowi ogrodzenia. Nie wszystkie urządzenia elektryczne tego typu muszą być ogrodzone, ale to nie znajdowało się w lesie czy w polu, ale przy budynku mieszkalnym. Dlatego stacja ta była źródłem ponadprzeciętnego ryzyka – powiedział sędzia Roman Trzaskowski.

ORZECZNICTWO

Wyrok Sądu Najwyższego z 21 marca 2018 r., sygn. akt V CSK 355/17