PiS zaproponował rewolucyjne zmiany w ordynacji wyborczej. Konflikt z Kukiz’15 i prezydentem wydaje się nieunikniony.
Dwukadencyjność szefów miast i gmin, nowe zasady wyborów, reorganizacja prac radnych, obowiązkowe budżety obywatelskie w największych miastach – projekt przyszykowany przez PiS to nie reforma. To trzęsienie ziemi w samorządach.
Prawo i Sprawiedliwość zaskoczyło wszystkich, ogłaszając w piątek długo zapowiadany projekt zmian w ordynacji wyborczej. Również część swoich działaczy. Sejm ma zająć się propozycjami już na najbliższym posiedzeniu, czyli 22–24 listopada.
W większości potwierdziły się informacje, które podawaliśmy w DGP. Projekt ustawy przewiduje dużo zmian dotyczących funkcjonowania władz lokalnych. W grę wchodzą m.in. nowe uprawnienia i obowiązki dla rad (np. transmisje z obrad, większe uprawnienia kontrolne dla radnych), zaangażowanie społeczności lokalnych (np. inicjatywa uchwałodawcza mieszkańców) czy obligatoryjne budżety obywatelskie w dużych miastach (więcej w ramce).
Z politycznego punktu widzenia najważniejsze są jednak zmiany w kodeksie wyborczym. Zgodnie z przewidywaniami PiS nie odpuścił koncepcji dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Ale złagodził swoją propozycję ze względu na możliwe weto prezydenta. Szefowie miast i gmin będą więc sprawowali swój urząd przez dwie czteroletnie kadencje, zaś każdy będzie w najbliższych wyborach startować z czystą kartą. Realnie topór dosięgnie dwukadencyjnych włodarzy dopiero w 2026 r. (dwie kadencje, licząc od 2018 r.). Ale z naszych informacji wynika, że część działaczy PiS chciałaby wydłużenia czasu jednej kadencji do 5 lat. Wówczas zmiany weszłyby w życie w 2028 r.
Przy czym kandydat na wójta czy burmistrza będzie mógł startować równolegle do rady gminy w której kandyduje na stanowisko organu wykonawczego. – W sytuacji braku uzyskania poparcia do objęcia fotela wójta będzie miał możliwość pracy jako radny, pod warunkiem uzyskania głosu wyborców – argumentują wnioskodawcy.
Jeśli kandydata interesować będzie tylko miejsce w radzie, wówczas będzie mógł już startować do rad wszystkich jednostek samorządu – byle tylko na obszarze województwa, w którym stale mieszka.
Największa batalia polityczna szykuje się w związku z planowaną likwidacją jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). I tak w wyborach do rady gminy i sejmiku województwa w każdym okręgu wyborczym wybieranych będzie od 3 do 7 radnych. Planowane jest też zmniejszenie z 10 do 7 maksymalnej liczby radnych powiatowych wybieranych w okręgu.
Ta propozycja budzi silny sprzeciw działaczy Kukiz’15, zwolenników JOW-ów. – To uderzenie w nasz flagowy postulat. Będziemy apelować do pana prezydenta o zawetowanie ustawy, a na komisji sejmowej zażądamy wysłuchania publicznego – zapowiada Andrzej Maciejewski (Kukiz’15), szef sejmowej komisji samorządowej.
Pojawiają się też ograniczenia dotyczące list wyborczych do rad gmin. Dziś jest do rozdania w danym okręgu wyborczym np. 6 mandatów, a komitet może wystawić nawet 12 kandydatów. Po zmianach będzie można wystawić ich maksymalnie 8 (zasada n+2). Zdaniem PiS chodzi o ograniczenie „sztucznego zapełniania list wyborczych”. Trudniej będzie też zarejestrować listy kandydatów. Obecnie każda lista powinna być poparta podpisami minimum 25 wyborców (w gminach) lub 150 (w dużych miastach). PiS chce, by w każdym wypadku było to co najmniej 150 osób.
Zaskakujący jest nie tylko zakres zmian, ale także moment ich zaprezentowania przez PiS. Do tej pory jego działacze sugerowali, że dopóki nie rozwiąże się konflikt na linii PiS – Andrzej Duda w kwestii sądów, dopóty nie będzie kolejnych reform (w tym nowej ordynacji). Zdaniem opozycji w prezentacji projektu zmian w kodeksie wyborczym akurat teraz chodzi o wywarcie jeszcze większej presji na prezydenta.
Budżet obywatelski to już obowiązek
Projekt posłów PiS zakłada, że zdobywający w ostatnich latach coraz większą popularność budżet obywatelski nie będzie zależeć już tylko od dobrej woli lokalnych włodarzy, ale stanie się obowiązkiem – przynajmniej w miastach na prawach powiatu. To nie wszystko, bo PiS chce też ustawowo regulować jego wysokość – propozycja zakłada, by było to 0,5 proc. wydatków gminy w roku poprzednim. I tak np. kolejna wersja budżetu partycypacyjnego na 2018 r. w Warszawie opiewa na kwotę 64,7 mln zł. Jeśli miałoby to być 0,5 proc. tegorocznych wydatków miasta, wówczas musiałoby ono zwiększyć tę kwotę aż o ponad jedną piątą – do 82,7 mln zł.
W ramach budżetu obywatelskiego mieszkańcy dalej w bezpośrednim głosowaniu decydowaliby corocznie o części wydatków miasta. Zadania wybrane w jego ramach byłyby uwzględniane w uchwale budżetowej, a radni w toku prac nad jej projektem nie będą mogli usuwać lub zmieniać „w stopniu istotnym” zadań wybranych przez mieszkańców.