TK orzekł, że ani sądy powszechne, ani Sąd Najwyższy nie mogą oceniać prawidłowości wyboru oraz powołania prezesa tej instytucji. Eksperci nazywają orzeczenie zbędnym, a trybunał – nadgorliwym.
To, że TK rozstrzygnął wniosek posłów PiS akurat wczoraj, zapewne nie jest dziełem przypadku. W ten sposób bowiem uprzedził decyzję Sądu Najwyższego. SN na dziś wyznaczył rozprawę mającą dać odpowiedź na pytanie, czy sądy powszechne mogą badać prawidłowość umocowania do dokonywania czynności w procesie cywilnym osoby powołanej na prezesa TK. Wątpliwości co do tego nabrał warszawski sąd apelacyjny – bo wiązałoby się to z koniecznością dokonania przez niego oceny prawidłowości samej procedury wyłonienia prezesa trybunału. Tymczasem, co podkreślił TK we wczorajszym orzeczeniu (sygn. akt K 10/17), żaden z przepisów konstytucji nie przyznaje sądom powszechnym takich uprawnień.
Większość ekspertów co do zasady zgadza się z tezami sformułowanymi przez trybunał. Nie oznacza to jednak, że omawiany wyrok nie budzi ich zastrzeżeń.
– To niepotrzebne dolewanie oliwy do ognia. Trybunał mógł poczekać z rozpatrywaniem tej sprawy i najpierw zobaczyć, jak zachowa się Sąd Najwyższy – uważa dr Ryszard Balicki z Uniwersytetu Wrocławskiego. Jak zauważa, choć aktywizm sędziowski w innych krajach jest czymś oczywistym, w Polsce sędziowie orzekają raczej „bezpiecznie”. Tak więc szanse, że dziś SN zerwie ze swoim dotychczasowym orzecznictwem i uzna, iż sąd powszechny może oceniać proces wyboru prezesa TK, są raczej niewielkie.
Sprawa nie dla TK
To, że zaplanowana na dziś rozprawa przed SN się odbędzie, potwierdza Michał Laskowski, rzecznik prasowy tego sądu. Zastrzega jednak, że nie zamierza spekulować co do kształtu przyszłego orzeczenia.
– Jego treść zależy wyłącznie od sędziów, którzy będą w tej sprawie orzekać – mówi. Na pytanie, czy na dzisiejsze rozstrzygnięcie będzie miał wpływ wczorajszy wyrok trybunału odpowiada, że z pewnością sędziowie wezmą go pod uwagę. Tak jak zawsze, gdy są ku temu przesłanki.
Przypomnijmy, genezę całego zamieszania stanowił złożony w listopadzie ubiegłego roku przez ówczesnego prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego pozew o stwierdzenie nieważności lub ustalenie nieistnienia oświadczenia o złożeniu przez sędziów dublerów (Lecha Morawskiego, Stanisława Ciocha i Mariusza Muszyńskiego) ślubowania przed prezydentem. Jednocześnie Rzepliński domagał się od Sądu Okręgowego w Warszawie zabezpieczenia pozwu przez nakazanie tym osobom powstrzymania się od orzekania w TK i udziału w zgromadzeniu ogólnym trybunału – do czasu prawomocnego rozstrzygnięcia głównego powództwa. Wniosek o zabezpieczenie został jednak odrzucony. Rzepliński złożył na to rozstrzygnięcie zażalenie, które z kolei 11 stycznia tego roku Julia Przyłębska – działając już jako nowy prezes trybunału – chciała wycofać. Sąd apelacyjny – do którego przywędrował spór – nie zdecydował się jednak sprawy zamknąć. Powód? Nie jest oczywiste, czy Julia Przyłębska jest w ogóle uprawniona do cofnięcia zażalenia złożonego w procesie przez byłego prezesa TK. SA nie odważył się jednak samodzielnie rozstrzygnąć tej kwestii. Powziął wątpliwość, czy w ogóle może się tą kwestią zajmować. I tak oto sprawa trafiła do SN. I tam też, jak podkreślają eksperci, powinna się zakończyć.
– Ta kwestia tak naprawdę jest dość prosta do rozstrzygnięcia. Choć TK działał poza zakresem swojej kognicji, to jednak zgadzam się z nim co do tego, że sądy powszechne nie mają kompetencji do badania procesu wyłania przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK kandydatów na prezesa trybunału – komentuje prof. Maciej Gutowski, cywilista. Podkreśla przy tym, że w sprawie nie występowała kolizja ustawy z konstytucją.
TK zajął się nią w efekcie wniosku posłów PiS, którzy uznali, że nie może być tak, iż sądy powszechne uzurpują sobie prawo do badania czynności, które przysługują innym organom państwa. W tym konkretnym przypadku chodziło o kompetencję Sejmu do dokonywania wyboru sędziego TK, kompetencję Zgromadzenia Ogólnego Sędziów TK do przedstawiania głowie państwa kandydatów na prezesa i wiceprezesa TK i wreszcie prerogatywę prezydenta do powoływania prezesa i wiceprezesa TK.
Trybunał wczoraj podzielił te wątpliwości i uznał, że zaskarżone przepisy kodeksu postępowania cywilnego (patrz: grafika), w zakresie, w jakim dotyczą zagadnienia oceny prawidłowości procesu wyboru sędziego TK oraz wyłaniania i powoływania prezesa i wiceprezesa TK, naruszają m.in. konstytucyjną zasadę trójpodziału władz.
Tak więc TK de facto ocenił sposób, w jaki sądy mogłyby ewentualnie odczytywać zaskarżone regulacje. Problem polega jednak na tym, że te nigdy nie dokonały zakwestionowanej wczoraj przez TK interpretacji norm kodeksu. Jak dotychczas nie uzurpowały sobie prawa do weryfikacji czy to procedury wyboru sędziów TK, czy też aktu powołania przez prezydenta prezesa i wiceprezesa TK. I nic nie zapowiada, że miałoby do tego dojść w przyszłości.
Legalizm kontra aktywizm
O tym, że sądy orzekają w tego typu sprawach powściągliwie, uważając, aby nie przekroczyć przyznanych im kompetencji, mówił wczoraj sędzia TK Leon Kieres, który jako jedyny z pięcioosobowego składu (pozostali sędziowie to ci wybrani głosami obecnej większości parlamentarnej) złożył do wyroku zdanie odrębne. Na dowód przywołał dwa orzeczenia wydane przez SN. Pierwsze dotyczyło Lidii Bagińskiej, która w 2006 r. została wybrana na sędziego TK, lecz w związku z pojawiającymi się zarzutami co do rzetelności w wykonywaniu w przeszłości zawodu syndyka w marcu 2007 r. zrzekła się stanowiska w TK. Mimo to w 2008 r. złożyła w sądzie powszechnym pozew o ustalenie, że nadal jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego. Ostatecznie sprawę zamknął SN, który oddalając skargę kasacyjną Bagińskiej, stwierdził, że w tym przypadku droga sądowa była niedopuszczalna (sygn. akt 16/09).
Trybunał broni kompetencji Sejmu i prezydenta / Dziennik Gazeta Prawna
Natomiast w drugim z przywołanych przez sędziego Kieresa orzeczeń SN odpowiadał na pytanie jednego z sądów powszechnych, który miał wątpliwości, czy nieprawidłowości przy powoływaniu prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej mają wpływ na ważność udzielonych przez niego pełnomocnictw. I wówczas stwierdził wprost, że sądy powszechne nie są władne stwierdzić niezgodność z prawem aktu powołania na stanowisko prezesa UKE (syng. akt III SZP 1/08).
Nie oznacza to jednak, że nie ma nawet cienia szansy na to, że SN dokona dziś wolty i jednak stwierdzi, że sądy powinny badać prawidłowość wyboru prezesa TK. Jak zauważa dr hab. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego, w ostatnim czasie aktywizm sędziowski się zwiększył.
– Wystarczy tutaj przypomnieć chociażby niedawną uchwałę SN dotyczącą aktu łaski (IKZP4/17). Wówczas przecież SN stwierdził, że ze względu na swoją pozycję ustrojową jest wręcz zobligowany do tego, aby badać z punktu widzenia konstytucji i ustaw to, w jaki sposób głowa państwa ze swych prerogatyw korzysta – zauważa konstytucjonalista. Jego zdaniem gdyby teraz SN stwierdził, że sądy nie mogą badać prawidłowości wyboru prezesa TK, byłaby to porażka demokratycznego państwa prawnego.
– W ten sposób przyznano by, że system nie jest w stanie rozwiązywać problemów, które sam stworzył. Oznaczałoby to bowiem, że nie ma żadnej możliwości zweryfikowania prawidłowości wyboru prezesa TK, a więc trybunał pozostaje w tym zakresie poza wszelką kontrolą – ostrzega Piotrowski.