Fakt, że ktoś był sportowcem przed 40 laty i radnym Ciechanowa, nie uprawnia do opowiadania o nim w ogólnopolskiej telewizji z uwzględnieniem najintymniejszych szczegółów z życia rodzinnego.
Tym bardziej jeśli opisywana osoba jest przedstawiana jako tata znanej piosenkarki, tak więc przez dokonania córki, a nie własne. Tak uznał Sąd Apelacyjny w Warszawie. Paweł Rabczewski wygrał więc proces z TVN. Przegrał równocześnie z dziennikarką Agnieszką Woźniak-Starak.
Sprawa zaczęła się 17 marca 2013 r. Wówczas w programie „Na językach”, nadawanym w wieczornym paśmie TVN, wyemitowano materiał o nieślubnym dziecku Pawła Rabczewskiego. Rozpisywała się o tym wtedy kolorowa prasa.
Materiał został najpierw zapowiedziany przez lektora słowami „Powiększa się rodzina Dody. Odnalazł się kolejny brat. Kim jest i jaki ma kontakt ze swoją sławną siostrą?”. Następnie prowadząca program Agnieszka Badziak (posługująca się w działalności zawodowej nazwiskiem Szulim, zaś obecnie nazywająca się Woźniak-Starak) powiedziała: „Doda nie ma tego problemu. Ostatnio na Telekamerach majtek nie miała, ale mamy dla niej świetną informację. Dziewczyno, masz kolejnego brata. Urodził się co prawda już dawno, dawniej nawet niż siostra z Ciechanowa, dawniej niż ty, ale nadal jest czas, żeby się spotkać. A doniosła oczywiście o tym kolorowa prasa”. Po tych słowach na antenie pojawił się właściwy materiał, w którym lektorka stwierdziła, że „brat Dody sam już jest tatą i w odróżnieniu od swojego ojca nie szasta materiałem genetycznym, gdzie popadnie”. Po materiale znów na ekranie pojawiła się Agnieszka Badziak i zasugerowała między innymi, że widzowie powinni spojrzeć w lustra.
„Być może okaże się, że ktoś z was jest kolejnym nieznanym bratem albo siostrą Dody” – powiedziała.
Programem poczuł się dotknięty Paweł Rabczewski. Pozwał on zarówno telewizję, jak i prowadzącą program. Sąd okręgowy przyznał mu rację.
„Wypowiedzi lektorki i Agnieszki Badziak miały charakter szyderczy i prześmiewczy, mający na celu przyciągnięcie uwagi widza, szukania taniej sensacji i zaspokojenia niezdrowej ciekawości odbiorców kosztem czci, dobrego imienia i prywatności powoda. Obraźliwy charakter tych wypowiedzi i ich żenujący poziom przyjąć należy nawet według miary mocno przeciętnej wrażliwości” – stwierdził sąd. Nazwał też materiał „brudną plotką” (choć sama informacja o nieślubnym dziecku była prawdziwa). Sąd dodał, że odnośnie do Pawła Rabczewskiego nie można przyjmować „kryterium grubszej skóry”, która dotyczy osób publicznych. Rabczewski bowiem taką nie jest. Jest co prawda znany w Ciechanowie i jego okolicach, ale materiał pojawił się w ogólnopolskiej telewizji, a nie lokalnej.
„Materiał wyemitowany przez pozwaną nie pozostawał w bezpośrednim związku z działalnością publiczną powoda jako radnego rady miasta czy społecznika. W materiale tym brak jest jakiejkolwiek wzmianki na ten temat, zaś powód pojawia się w nim jedynie jako »ojciec piosenkarki« oraz ojciec nieślubnego dziecka” – zaznaczono.
Efekt? Agnieszka Badziak i TVN muszą przeprosić oraz zapłacić 50 tys. zł: połowę Rabczewskiemu, a drugą część na cel społeczny.
Od wyroku odwołali się wszyscy zainteresowani (Rabczewski chciał 50 tys. zł więcej).
Sąd Apelacyjny w Warszawie nie miał wątpliwości, że telewizja naruszyła dobra osobiste Rabczewskiego. Stwierdził też, że 25 tys. zł zadośćuczynienia to wystarczająca kwota. Ale zmienił wyrok w części dotyczącej odpowiedzialności Agnieszki Badziak (już Woźniak-Starak).
Zdaniem sądu bowiem obraźliwe było stwierdzenie o „szastaniu materiałem genetycznym, gdzie popadnie”. Sugestia spojrzenia przez widzów w lustro już nie. Ta pierwsza wypowiedź zaś była odczytana przez lektorkę. I jakkolwiek prowadząca program może mieć wpływ na to, co się w nim znajduje, to trudno przyjmować to za pewnik.
„Nie sposób podzielić wywodów Sądu Okręgowego, że pozwana Agnieszka Szulim miała wpływ na ostateczny kształt wypowiedzi lektorki. Nie wskazuje na to materiał dowodowy” – stwierdził sąd w uzasadnieniu wyroku, które niedawno zostało opublikowane.
Ostatecznie więc Paweł Rabczewski wygrał z telewizją TVN i zainkasuje 25 tys. zł. Ponad 7,5 tys. zł będzie musiał jednak oddać dziennikarce, z którą sprawę przegrał.
ORZECZNICTWO
Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 30 maja 2017 r., sygn. akt I ACa 435/16