Jeszcze nie umilkły komentarze po prezydenckim wecie w sprawie ustaw o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa. Jeszcze robotnicy nie zdążyli rozebrać sceny, która stanęła na placu Krasińskich na czas ulicznych protestów w obronie niezawisłości sądów, a sędziowie SN znów to zrobili.
A przecież wśród argumentów powtarzanych przez zwolenników zmian dość często (no, może nie tak często jak ten o komunistycznych złogach) przewijała się kwestia wychodzenia przez SN poza zakres swoich kompetencji. Słusznie przypominano, że uchwały SN służą interpretowaniu prawa, a nie wchodzeniu w buty ustawodawcy.
Tymczasem w czwartek, kiedy w uchwale podjętej przez Zgromadzenie Ogólne, SN wyciąga w podzięce ręce do prezydenta, w innej uchwale nogami mości się wygodnie w ustawodawczych butach. Chodzi o uchwałę w składzie siedmiu sędziów dotyczącej VAT od opłat komorniczych. Ustawodawca – określając wysokość stawek – nie wskazał, czy są one brutto czy netto. Nie zrobił tego, bo jak uchwalono ustawę o komornikach sądowych, dla wszystkich było jasne, że komornik nie jest podatnikiem VAT. Później jednak, kiedy minister finansów uznał (interpretując podatkowe przepisy), że komornik podatnikiem VAT jednak jest, zrobił się problem. Nie wiadomo było, czy wobec tego komornik ma ten VAT doliczać do opłat, czy też odprowadzić podatek od opłaty już pobranej. Innymi słowy szło o to, kto ma tę daninę zapłacić: komornik czy dłużnik. Rozwiązanie tego problemu spadło na SN.
Były argumenty przemawiające za tym, że to stawki brutto – obywatela można obciążyć opłatą maksymalnie taką, jaka jest w ustawie. Były też za tym, że jest to kwota netto – opłaty stanowią wyłączny przychód komornika, więc są kalkulowane tak, by zapewnić finansowanie egzekucji.
Jednak skoro przepisy są w tym względzie neutralne (nie mówią czy to brutto, to czy netto), to jakiejkolwiek SN w tej uchwale decyzji by nie podjął (na korzyść komorników czy dłużników), to nie da się ukryć, że ma ona charakter w pewnym sensie prawotwórczy.
Cofnijmy się jednak o dwa lata, do czerwca 2015 r. kiedy to minister finansów stwierdził, że opłaty za czynności komornicze podlegają VAT. Od razu pojawiło się pytanie, jak go naliczać, metodą w stu czy od sta. MF wydał broszurę informacyjną, z której wynikało że VAT jest w opłacie. Komornicy kwestionowali jednak zarówno sposób obliczania podatku (przed sądami powszechnymi), jak i sam fakt, że mają go płacić (przed sądami administracyjnymi). W tym czasie Ministerstwo Sprawiedliwości nie widziało potrzeby dookreślenia przepisów, bo dla nich sprawa była jasna – komornik jest bardziej funkcjonariuszem publicznym, a nie przedsiębiorcą, więc nie ma mowy o żadnym VAT.
Nawet gdy już na skutek wyroku Naczelnego Sądu Administracyjnego, który przesądził sprawę (komornik jest podatnikiem VAT), nadal nikt się nie kwapił, by przepisy doprecyzować.
Komornicy VAT doliczali, ludzie składali skargi, a sądy – wobec takich przepisów – orzekały rozmaicie. Wreszcie problem nabrzmiał do tego stopnia, że ktoś ten wrzód musiał przeciąć, grając w typową grę o sumie zerowej. W zależności od wyniku ktoś na tym straci, albo komornicy, albo dłużnicy. Teoretycznie najuczciwszym wyjściem dla SN była odmowa podjęcia uchwały. Sąd mógł powiedzieć np. w ten sposób – skoro ustawodawca tego nie określił, to nie będziemy krzywdzić żadnej ze stron, dokonując takiej czy innej wykładni. Niech przesądzi o tym ustawodawca.
Tak się jednak nie stało i SN dokonał wykładni przepisów na korzyść dłużników. Jest nadzieja, że tym samym uporządkuje orzecznictwo. Nie chcę oceniać, czy taka wykładnia była słuszna czy nie i nie chciałbym się przed takim dylematem stanąć. Jednak nawet zakładając, że takie rozumienie przepisów, jakie wynika z uchwały SN jest złe, to na pewno lepsze to niż chaos, jaki mieliśmy do tej pory. I SN to rozumie. Ustawodawca – bierny przez ostatnie dwa lata – chyba jakby mniej. Czy zrozumieją politycy?