„Dwunastu gniewnych ludzi” jak w filmie czy „dwunastu tępych ćwoków”, jak pisał Boy-Żeleński? Jacy będą ewentualni ławnicy w naszych sądach?
Profesorowie prawa rzymskiego lubią myśleć, że korzenie rozpowszechnionych w krajach anglosaskich sądów przysięgłych sięgają antycznego Rzymu. W istocie, w okresie republiki i wczesnego cesarstwa istniały kilkudziesięcioosobowe trybunały posiadające pewną właściwość w sprawach karnych. Nazywano je „wieczystymi komisjami” (quaestiones perpetuae). Prawda jest jednak taka, że początek ławom przysięgłych w ich obecnym kształcie dały zwyczaje germańskich szczepów usadowionych na gruzach Imperium Romanum. W Anglii przed podbojem normańskim anglo-saksońskie prawo przyznawało komisjom, których członków wybierano spośród lokalnej społeczności, prawo do prowadzenia śledztw w sprawach karnych, a następnie osądzenia i ukarania sprawcy. Normanowie nic nie zmienili w tym zakresie. Już pod rządami Henryka II (1133–1189) instytucja trybunałów przysięgłych uznawana była na Wyspach za urządzenie pradawne.
Członków trybunałów, których liczba pierwotnie mogła wahać się między sześcioma i dwunastoma, wybierano w głosowaniu tajnym. Początkowo opierano się na powszechnej opinii, a dopiero z czasem nastąpiło przejście do sporządzania list osób cieszących się dobrą sławą i wiarygodnych. Co ciekawe, jeżeli sprawa dotyczyła jakiegoś miejscowego feudała, nie mógł on brać udziału w losowaniu ani nawet go nadzorować. Stopniowo liczba członków trybunału okrzepła. 12 sędziów przysięgłych miało do odegrania podobną rolę jak 12 apostołów. Z chwilą wyboru stawali się heroldami prawdy. We wszystkich krajach, do których dotarł i zakorzenił się system common law, ławy przysięgłych są dziś istotnym komponentem wymiaru sprawiedliwości.
W systemie kontynentalnym rozterki zawodowych sędziów związane z obawą, że ich wyrok okaże się niesprawiedliwy, a oni sami ściągną przez to na siebie wieczyste potępienie, już w średniowieczu rozwiały regulacje, zgodnie z którymi sędzia powinien ściśle trzymać się litery prawa, nawet gdyby miało się to okazać sprzeczne z jego wewnętrznym przekonaniem. W tych warunkach odpowiedzialność za niesprawiedliwy wyrok, który dla oskarżonego mógł przecież oznaczać nawet śmierć, brali na siebie ustawodawca oraz Boża opatrzność. Na Wyspach Brytyjskich było inaczej. Sędziowie przysięgli, będący w istocie laikami, mieli nie tylko prawo, lecz wręcz obowiązek oddać głos zgodnie z sumieniem i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Otwiera to wspaniałe pole do doświadczenia drastycznych rozterek i dylematów natury moralnej.
Okoliczność powyższa sprawiła, że instytucją ław przysięgłych zainteresował się przemysł filmowy. W roku 1955 pokazano w amerykańskiej telewizji przedstawienie teatralne zatytułowane „Dwunastu gniewnych ludzi”. Jego reżyserem był Reginald Rose (1920–2002). Ciepły odbiór wśród widzów sprowokował nakręcenie dwa lata później pełnometrażowego filmu o tym samym tytule. Tym razem reżyserem był Sidney Lumet (1924–2011). Obawy wytwórni w związku z tą produkcją były duże, dlatego film otrzymał niewysoki budżet. Jego akcja rozgrywa się więc jedynie w klaustrofobicznej salce, w której obraduje ława przysięgłych. Ponieważ każdy z sędziów winien oddać głos zgodnie z sumieniem, a werdykt dotyczący winy bądź niewinności oskarżonego musi być jednomyślny, atmosfera w i tak już dusznym pomieszczeniu niemal natychmiast jeszcze gęstnieje. Nieoczekiwanie dochodzi w nim do ujawnienia całej gamy ludzkich wad i uprzedzeń. Spotkanie, które w zamierzeniu miało potrwać zaledwie chwilę, w efekcie przeciąga się do rana, ale wyrok, który zapada, jest sprawiedliwy.
Sukces filmu przeszedł najśmielsze oczekiwania. Dostał nominacje do trzech Oscarów (za najlepsze: reżyserię, film roku i scenariusz). W roku 2007 Biblioteka Kongresu uznała go za część amerykańskiego dziedzictwa filmowego.
Z tym samym tematem zmierzył się w roku 2007 rosyjski reżyser Nikita Michałkow (ur. 1945), pod którego kierownictwem powstał film „12”. Podobnie jak w przypadku amerykańskiego pierwowzoru 12 przypadkowych ludzi zostaje odizolowanych, by zastanowić się nad kwestią winy młodego Czeczena oskarżonego o morderstwo przybranego ojca. Zgrzebna atmosfera sali gimnastycznej pozwala zgromadzonym zastanowić się przy okazji nad kondycją moralną współczesnego rosyjskiego społeczeństwa. Przeważająca grupa zamierzająca potępić oskarżonego bez wnikania w szczegóły pod wpływem narastających stopniowo wątpliwości zaczyna topnieć... Film Michałkowa został obsypany nagrodami na międzynarodowych festiwalach, a także zdobył nominację do Oscara w kategorii: najlepszy film nieanglojęzyczny.
Prawda ekranu, co wiadomo nie od dziś, różni się jednak znacząco od prawdy obiektywnej. Ławy przysięgłych funkcjonowały również w Polsce w okresie międzywojennym. Ich istnienie przewidziano w konstytucji marcowej, kodeksie postępowania karnego oraz ustawie prawo o ustroju sądów powszechnych. W istocie jednak, na skutek braku odpowiednich rozporządzeń wykonawczych, działały jedynie na terenie byłego zaboru austriackiego. Gdyby komuś przyszło na myśl nakręcić o tym film, z pewnością (o ile dochowałby wszelkich zasad sztuki, z czym u nas różnie bywa) spotkałby się on wśród polskiej widowni z odbiorem nie gorszym od owacji, jakie publika zgotowała dziełom Lumeta i Michałkowa. Kogo jednak interesuje samo życie, powinien zapoznać się z felietonem Tadeusza Żeleńskiego-Boya (1874–1941) zatytułowanym „Tygrysy czy matołki?”. Pisarz piekli się w nim nad liczbą wyroków śmierci wydanych w przez sądy przysięgłych w naszym kraju. Pierwszy zapadł we Lwowie i był wynikiem oskarżenia o działalność komunistyczną. Komentarz Boya brzmi następująco: „W czasie świeżego zjazdu Pen Clubu i wizyty cudzoziemców wiele było o tym wyroku mowy. (...) Pisze się o krwiożerczych faszystowskich sędziach, sługach tyranii, ale ani jedno z pism nie wspomni, że chodzi tu o sądy przysięgłych, że ci rzekomi słudzy tyranii to w istocie wolni przedstawiciele ludu, czyli po prostu dwunastu tępych ćwoków, którzy nie rozumieją nic, nie orientują się w niczym, nie umieją obchodzić się z delikatnym narzędziem prawa”.
Drugi wyrok zapadł w sprawie dzieciobójstwa. „Gdzie ci ludzie żyją, chyba na Księżycu!” – szaleje Boy, by za chwilę dodać z rezygnacją: „I znów te ćwoki – tym razem tarnowskie – wyciągnęły jeden wniosek: powiesić!”.
Ostatni z komentowanych wyroków zapadł w Krakowie, a dotyczył „jakiegoś chłopka, który zastrzelił dziewczynę, bo nie chciała wyjść za niego”. „Nowy idiotyzm” komentuje Boy, po czym przechodzi do konkluzji: „Trzeba by to jakoś zunifikować, bodaj w ten sposób, by ten, kto skazuje, wykonywał wyrok. Prawo żąda, aby prokurator był obecny przy egzekucji. Posuńmy się jeszcze o krok: może by panowie przysięgli sami wieszali? Hulać to hulać!”.
W dyskusjach na temat reformy sądownictwa pojawiały się projekty powrotu do instytucji sądów przysięgłych. Problem polega na tym, że na myśl o sądach przysięgłych przed naszymi oczyma natychmiast staje na baczność 12 gniewnych ludzi, którzy dzięki stalowej sile charakteru i korzystnemu zbiegowi okoliczności ostatecznie wyszli zwycięsko z batalii, jaką przyszło im stoczyć z własnymi słabościami. Życie to jednak nie film, a mieszkamy w Polsce.