Niezależnie od tego, jak szeroko ujmować kognicję sądów powszechnych i administracyjnych, akurat sędziowie tych sądów w ogóle nie mają styku z wyrokami TK. Sądy te jedynie stosują prawo – ewentualnie – ukształtowane przez taki wyrok.
Tytułowy cytat pochodzi z recenzji, jakiej przed wieloma laty doczekała się moja pierwsza książka, w której z namaszczeniem dokonywałam doktrynalnej egzegezy umowy o świadczenie przez osobę trzecią. Przytoczoną uwagę uważałam za niesprawiedliwą przyganę. Teraz myślę, że recenzentem (był nim prof. Aleksander Kunicki) kierowały raczej rozbawienie i życiowa mądrość. Bo prawnicy mają skłonność do zapominania, że prawo i jego konstrukcje muszą być przede wszystkim udatne, sprawnie służyć potrzebom obrotu i godzić różne interesy i słabości. To jest ważniejsze niż oryginalność czy wysilony kunszt intelektualny.
To właśnie przychodzi mi na myśl, gdy słucham i czytam o oczekiwaniach i nadziejach, jakie ma spełnić orzecznictwo sądowe skonfrontowane z paraliżem skoncentrowanej kontroli konstytucyjności.
Wątpliwości dotyczące obsady Trybunału Konstytucyjnego nie są urojone, skoro w składzie uczestniczą osoby wybrane na miejsca zajęte. To jest w końcu wada konstytucyjna nieusuwalna ani w trybie uchwały Sejmu (reasumpcja uchwał Sejmu poprzedniej kadencji – jakże praktyczny wynalazek!), ani nawet w trybie ustawy zwykłej. Ale mam grube wątpliwości, czy mają rację różne zacne osoby przekonujące, że powinniśmy tu korzystać z konstrukcji wyroku nieistniejącego i zapożyczonych z procedury cywilnej konsekwencji takiego tworu. Temu poglądowi często towarzyszy przekonanie, że oto właśnie teraz sądy powszechne (i administracyjne) będą orzekały o „niestosowaniu” tych niewyroków TK. I że to wszystko w ramach zalecanej sądom i sędziom judicial review, a więc bezpośredniego stosowania konstytucji.
Tymczasem jest to albo polemiczne nadużycie, albo ogromny skrót myślowy. Przecież niezależnie od tego, jak szeroko ujmować kognicję sądów powszechnych i administracyjnych, akurat sędziowie tych sądów po prostu w ogóle nie mają styku z wyrokami TK. Sądy te tylko i jedynie stosują prawo – ewentualnie – ukształtowane przez taki wyrok. Nie ma zatem sensu oczekiwać od sędziów sądów powszechnych i administracyjnych, że niejako przy okazji załatwią ocenę tego, czy obecne wyroki TK są „nieaktami”, wypowiadając – również en passant – pogląd na temat zróżnicowania statusu sędziów TK. Uważam te oczekiwania za niezasadne i zbędnie wsadzające sądy na minę, która w ogóle nie powinna się znajdować na ich drodze, a już zdecydowanie nie powinno im się dokładać tego brzemienia akurat teraz, gdy władza (dzierżyciele władztwa politycznego) oskarża je, że są matecznikiem społecznego wszeteczeństwa. Ani nie umacnia to etosu zawodowego, ani nie sprzyja rozwojowi niezbędnych zawodowych kompetencji.
Jestem jedną z osób należących „od zawsze” do mniejszości wypowiadającej się za dopuszczalnością, potrzebą i sensem posługiwania się przez sądy konstytucją, do czego je uprawniają jej art. 8 i 178. Zaświadczałam moją skłonność także czynem orzeczniczym w NSA (V SA 613/00), który przysłużył się tezie, że w wypadku oczywistej niekonstytucyjności ustawy sąd administracyjny może sam zadecydować o pominięciu przy orzekaniu niekonstytucyjnego przepisu ustawy. A uroki cytowanych wyżej dwóch przepisów w tej chwili wyraźnie odkrywają także ci, którzy dotychczas zniechęcali sądy powszechne do konstytucjonalizacji ich orzekania.
Sądowe stosowanie konstytucji przybiera trzy postacie.
Pierwsza to współstosowanie interpretacyjne. Nigdy nie było przez nikogo kwestionowane. Co najwyżej traktowano je z nieufnością jako przejaw niepożądanego aktywizmu. Konstytucyjny aktywizm interpretacyjny nie był zresztą chętnie przyjmowany przez samych sędziów, to bowiem zabieg niełatwy. I po pierwsze wymagający odrzucenia panującej w praktyce tezy o priorytecie wykładni gramatycznej (językowej), a po drugie zakładający posiadanie sporych umiejętności pisarskich, czego w Polsce na studiach prawniczych nie uczą.
Drugą postacią (także niebudzącą zastrzeżeń) jest stawianie pytań konstytucyjnych – Sądowi Najwyższemu lub Trybunałowi Konstytucyjnemu. Mimo braku kontrowersji teoretycznych, w praktyce ta forma bywała przyczyną komeraży i niechęci. Delikatnie mówiąc, pytani nie zawsze bywali zachwyceni inicjatywą pytających – i dawali temu nazbyt dobitny wyraz (w uzasadnieniach i w trakcie posiedzeń). Obecnie pytań do TK kierować nie warto z uwagi na paraliż tego sądu i wątpliwości co do prawidłowości jego orzeczeń, które to wątpliwości potwierdzają separata zgłaszane przez samych sędziów. W sprawie Kp 1/17 – cztery, w sprawie K 2/15 – jedno. Nadto istnieje spore niebezpieczeństwo, że aktualna kondycja TK może skłaniać do patrzenia przez palce na wątpliwości konstytucyjne w imię doktryny, iż wola suwerena ujawniona w aktualnych wyborach ma większy walor perswazyjny niż onegdajsza wola suwerena konstytucyjnego inaczej widząca relacje między judykatywą i legislatywą. Pytania konstytucyjne do Sądu Najwyższego? To jeszcze słabo przetarta droga i nie każdy sąd może je zadać, zaś SN dotychczas generalnie wąsko kształtował swoją właściwość, zaś szeroko dowodowe powinności pytających.
Ostatnią z postaci, w jakich występuje judicial review, jest odmowa zastosowania in concreto przepisu ustawy, którą orzekający sąd uważa za niekonstytucyjną. Dopuszczalność tego specyficznego wypadku bywała mocno kontestowana. Oczywiście działanie tego typu nie oznacza derogacji erga omnes – ta bowiem jest zawsze zastrzeżona dla TK. Prawdą jest jednak, że rozproszona kontrola konstytucyjności w tej postaci rzeczywiście może prowadzić do rozchwiania praktyki sądowej. Ale z kolei przecież w takim przypadku SN ma środki (pośrednie) jej ujednolicania; inna sprawa, czy z tej możliwości korzysta i gotów jest korzystać.
Zauważmy, że żadna ze wskazanych postaci sądowej kontroli konstytucyjności nie polega na „stosowaniu” czy też „niestosowaniu” orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Sądy powszechne stosują prawo, nie orzeczenia TK. Dyskurs prawniczy, w którym tak właśnie sprawę się stawia, albo jest po prostu manipulacją, albo efektem braku wyobraźni.
Oczywiście sądów dotykają skutki wyroków TK, ale to zupełnie co innego niż „stosowanie”, „powoływanie się” albo „ocena” wyroków przez sądy powszechne i administracyjne. Sądy te czasem stosują przepisy, które były uprzednio przedmiotem kontroli ze strony TK. Ale i wtedy sądy orzekające „po Trybunale” nie odnoszą się do jego wyroku, lecz do stanu prawa ukształtowanego w wyniku owego wyroku.
Na dodatek wyrok trybunału, w którym nie doszło do stwierdzenia niekonstytucyjności (wyrok niepotwierdzający zgłoszonych we wniosku wątpliwości), nigdy nie stwarza, i to dla nikogo – także dla samego TK – powagi rzeczy osądzonej. Stan prawny po wydaniu takiego wyroku w ogóle nie ulega zmianie, nic się w nim nie zmienia. I dlatego możliwe jest w przyszłości powtórne (i kolejne) podejmowanie kontroli konstytucyjności tego samego przepisu, na podstawie inaczej sformułowanych wzorców, zakresów i zarzutów. Dlatego też każdy sąd, orzekając po takim wyroku, może całkiem normalnie, nawet bez potrzeby wzmiankowania, stosować prawo niezbędne do rozstrzygnięcia sprawy w pełnym zakresie i oczywiście także z wykorzystaniem art. 8 i 178 konstytucji. Może więc także odmówić w konkretnej sprawie stosowania jako niekonstytucyjnego przepisu podlegającego wcześniej kontroli konstytucyjności przez TK, który nie dopatrzył się naruszenia konstytucyjności. A dokonując tego, w ogóle nawet nie musi wspominać o uprzedniej kontroli tegoż przepisu przez TK.
Mocno zatem przestrzegam, aby nie oczekiwać od sędziów sądów powszechnych zajmowania się sprawami obsady trybunału niejako przy okazji rozpatrywania przez nich innych spraw. Bo nawet jeśli owi sędziowie będą bezpośrednio stosowali konstytucję (czy to jako tworzywo do własnej interpretacji innych przepisów, czy jako źródło wątpliwości, którą zechcą komuś przedstawić w postaci pytania, czy wreszcie jeżeli zdecydują się na bezpośrednie zastosowanie konstytucji jako podstawy własnego rozstrzygnięcia), to NIGDY nie będą musieli ani potrzebowali „stosować” orzeczeń TK, ani się wypowiadać, czy były one podjęte we właściwym składzie. Inaczej mówiąc: sądy nie muszą i nie powinny zajmować się składem TK ani kwalifikować ewentualnych wyroków jako nieaktów. To nie ich rola i kompetencja. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, aby przy okazji rozpatrywania przez siebie spraw sądy samodzielnie stosowały we własnym orzecznictwie konstytucję (art. 8 i 178).
Weźmy świeżą sprawę o sygnaturze Kp 1/17, gdzie TK nie dopatrzył się niekonstytucyjności przepisów o zgromadzeniach cyklicznych. Wyrok TK o konstytucyjności prawa zgromadzeń nie ma (jako wyrok niepotwierdzający podejrzenia niekonstytucyjności i nieeliminujący kontrolowanego przepisu z systemu prawnego) waloru rzeczy osądzonej. Sądy orzekające po tym wyroku w ogóle nie mają najmniejszej potrzeby zajmowania się jego treścią, znaczeniem, składem TK czy skutkami, jakie ów wyrok spowodował.
Także jednak i w wypadku, gdy TK wykonując kontrolę konstytucyjności, wyeliminuje kontrolowaną normę z systemu prawnego – sąd powszechny (administracyjny) – będzie tym wyrokiem dotknięty, ale tylko poprzez fakt, że orzeczenie to ukształtuje prawo, jakie aplikuje sąd. Natomiast do samego wyroku sąd odnosić się nie musi. Stosuje prawo takie, jakie ukształtowało się po usunięciu przez TK jakiegoś niekonstytucyjnego przepisu.
Jest oczywiste, że źle ukształtowany skład trybunału (przez przepisy, których konstytucyjności nie dane mu było ocenić; właśnie: nie dane) rodzi wadliwe orzeczenia. Tylko że nie ma żadnej procedury ani organu, który mógłby to stwierdzić. W tej sytuacji nie ma komu obalić także domniemania z art. 190 konstytucji.
Jeżeli teraz taki źle obsadzony (bo z udziałem dublerów) TK stwierdziłby niekonstytucyjność jakiegoś przepisu i wyeliminował go z systemu, to mimo wadliwości obsady i wyroku domniemanie konstytucyjności takiego wadliwego aktu będzie wiązało. Nie ma bowiem nikogo, kto mógłby je obalić. Nie obalą go także sądy powszechne ani administracyjne, bo do nich zaskarżyć wyroku TK nie można. Sąd powszechny (administracyjny), działając w ramach własnych kompetencji, może się zetknąć z konsekwencjami tego wadliwego wyroku TK. Jednakże w takim wypadku nie powstanie problem „niezastosowania in concreto” przepisu uznawanego przez sąd za niekonstytucyjny. Bo przy wyroku TK stwierdzającym niekonstytucyjność przepisu i eliminującym go z obrotu orzekający po tym wyroku sąd powszechny nie ma czego „nie stosować” (trzecia postać sądowej judicial review). Sąd może mieć najwyżej problem, jak interpretacyjnie załatać dziurę, np. współstosując konstytucję. Nie zawsze zresztą taka łatanina będzie wykonalna. Nie może jednak ani przywrócić przepisu wyeliminowanego wyrokiem TK (wadliwym, lecz objętym domniemaniem z art. 190 konstytucji), ani stworzyć nowego przepisu. Dlatego koncepcja nieaktu jako narzędzia operatywnego stosowania prawa przez sądy jest po prostu zbędna.
Oczywiście źle obsadzony TK produkuje wadliwe wyroki. Tylko że oficjalnie nie ma nad tym żadnej kontroli. Komentator może to sobie napisać w glosie lub książce. Orzec – nie ma komu. Właściwie jedynym oficjalnym dokumentem, gdzie można w urzędowy sposób zaświadczyć o wątpliwościach co do ukształtowania składu TK, są separata sędziowskie. Jest to akt urzędowy, objęty publikacją. Dlatego właśnie należy doceniać niewdzięczną, bo pozbawioną zarówno mocy sprawczej, jak i satysfakcji osobistej rolę sędziów składających owe separata i trwających na posterunku. Przypomnieć należy, że są to osoby, które nie uległy ustawowo sformułowanej lukratywnej propozycji uzyskania bez wysiłku benefitów. Mają obecnie do spełnienia niewdzięczną, ale urzędową i ważną rolę. Ich wypowiedzi są jedynym oficjalnym miejscem, gdzie instytucjonalizuje się prawnie ocena wadliwości obsady TK. Tym sposobem bowiem nie firmują oni swym udziałem „nieaktów”.
Z punktu widzenia rozproszonej konstytucyjnej judicial review koncepcja nieaktu jest zbędna. Ma ona walor doktrynalny i potencjalnie może mieć – ale to raczej w przyszłości – ustrojowy. Na razie, z punktu widzenia kognicji sądów powszechnych, nawet wzbogaconej o uznanie judicial review, jest to „konstrukcja, której potrzeba nie zachodzi”.
Oczywiście źle obsadzony TK produkuje wadliwe wyroki. Tylko że oficjalnie nie ma nad tym żadnej kontroli. Komentator może to sobie napisać w glosie lub książce. Orzec – nie ma komu. Właściwie jedynym oficjalnym dokumentem, gdzie można w urzędowy sposób zaświadczyć o wątpliwościach co do ukształtowania składu TK, są separata sędziowskie
Wątpliwości dotyczące obsady TK nie są urojone, skoro w składzie uczestniczą osoby wybrane na miejsca zajęte, ale mam grube wątpliwości, czy mają rację różne zacne osoby przekonujące, że powinniśmy tu korzystać z konstrukcji wyroku nieistniejącego i zapożyczonych z procedury cywilnej konsekwencji takiego tworu