„Prawdopodobnie najbardziej bezprecedensowe” zmiany kursu amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości zaczęły się od hurtowego pożegnania z prokuratorami wysokich szczebli mianowanymi przez poprzednika Donalda Trumpa.
W piątkowe popołudnie 10 marca Dana Boente, pełniący obowiązki zastępcy prokuratora generalnego USA, przeprowadził 46 zwięzłych, niemal identycznie brzmiących rozmów telefonicznych. Nie wszystkie przebiegły zgodnie z jego oczekiwaniami, ale cel został osiągnięty: najwyższe szczeble prokuratury zostały oczyszczone z pozostałości po byłym prezydencie Baracku Obamie. W praktyce oznaczało to, że 46 szefów federalnych jednostek (U.S. Attorneys) straciło pracę.
Jeszcze tego samego dnia wielu odsuniętych prokuratorów wydało kurtuazyjne oświadczenia, w których zapewniło, jak wielki zaszczyt i życiową satysfakcję przyniosła im wieloletnia służba na rzecz amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. David Capp, szef prokuratury w północnej Indianie i weteran z 31-letnim doświadczeniem w zawodzie, przyznał, że w czerwcu i tak planował przejść na emeryturę, więc po prostu rozpocznie ją kilka miesięcy wcześniej. Zapewne nawet ci dużo młodsi stażem, lecz mianowani na stanowisko przez poprzedniego prezydenta, liczyli się z tym, że prędzej czy później mogą odebrać telefon z waszyngtońskiej centrali i dowiedzieć się, że nowy gospodarz Białego Domu kazał im złożyć rezygnację.
To w zasadzie nieodłączna część rutynowej wymiany kadr, która następuje w czasie przejmowania władzy przez nową administrację USA. Zresztą 45 spośród 93 oskarżycieli federalnych zrezygnowało z własnej inicjatywy zaraz po listopadowych wyborach prezydenckich (ostatecznie tylko dwóch nominatów Obamy pozostało na stanowiskach, jeden z nich to Boente). Wśród tych, którzy dostali propozycję nie do odrzucenia, byli i tacy, co nie po raz pierwszy padli ofiarami politycznych perturbacji. Sektor prywatny zwykle przyjmuje ich jednak z otwartymi rękami.
Kwestia smaku
Poprzedni szefowie amerykańskiego rządu wymieniali prokuratorów z większą klasą niż Donald Trump. Rozkładali cały ten proces na miesiące, a nawet lata, żeby nie zaszkodzić trwającym śledztwom i zminimalizować ryzyko medialnej wrzawy. Zamysł pozostawał jednak zawsze ten sam. Kiedy stery w Departamencie Sprawiedliwości obejmuje nowy prokurator generalny, może sobie dobrać podwładnych, którzy będą najskuteczniej realizować jego priorytety w dziedzinie ścigania i oskarżania. Sprawujący teraz tę funkcję Jeff Sessions wyraźnie zaś zasygnalizował, że polityka urzędu obróci się o 180 stopni. I tak zaledwie w ciągu miesiąca od złożenia przysięgi zdążył anulować kilka znaczących lub symbolicznych rozwiązań wprowadzonych przez poprzednią administrację: skasował prezydenckie wytyczne dla szkół w sprawie zapewnienia transseksualnym uczniom swobody korzystania z toalety zgodnej z ich tożsamością płciową; unieważnił memorandum zalecające federalnemu Zarządowi Więziennictwa, aby stopniowo zmniejszał zależność od prywatnych zakładów karnych, a w ostateczności w ogóle zrezygnował z ich usług; częściowo wycofał federalne powództwo przeciwko władzom Teksasu, w którym prawnicy Obamy domagali się zablokowania stosowania restrykcyjnych przepisów ustanawiających wymóg okazania odpowiedniego dowodu tożsamości przed oddaniem głosu wyborczego. Stanowi legislatorzy z Partii Republikańskiej uznali, że dopuszczalny może być paszport, prawo jazdy czy pozwolenie na broń, ale już nie legitymacja w przypadku studentów czy urzędników federalnych. Z powodu tego selektywnego podejścia spotkali się z zarzutem dyskryminowania czarnych, Latynosów i osób młodych, czyli, mówiąc najprościej, tradycyjnych wyborców demokratów.
Sessions ogłosił też, że większy nacisk niż jego poprzednicy położy na ściganie przestępstw z użyciem broni oraz egzekwowanie federalnych przepisów antynarkotykowych, łącznie z zakazem stosowania marihuany w celach rekreacyjnych. Departament Sprawiedliwości za rządów Obamy cicho akceptował stanowe ustawodawstwo zezwalające na posiadanie małych ilości trawki, a ewentualne działania podejmował, dopiero gdy znajdowano dowody na masowy przemyt międzystanowy czy pranie pieniędzy przez kartele narkotykowe. Kolejnym symptomatycznym krokiem nowego szefa prokuratury była zapowiedź, że federalna centrala przestanie ingerować w porządki w lokalnych komendach policji, a zwłaszcza monitorować przypadki ewidentnej brutalności i bezkarności zdeprawowanych funkcjonariuszy, a następnie podejmować próby naprawcze (to także była ważna część strategii Obamy w ostatnich latach). Zdaniem Sessionsa tego typu ręczne sterowanie tylko podkopuje skuteczność wysiłków organów ścigania w całym kraju.
„To prawdopodobnie najbardziej bezprecedensowe pod względem tempa i kalibru zmiany kursu, jakie kiedykolwiek miały miejsce” – tak filozofię nowego kierownictwa Departamentu Sprawiedliwości podsumował dla Associated Press William Yeomans, prawnik, który przepracował w tym urzędzie blisko 30 lat.
Kto nie zmienia zdania?
Dla Preeta Bharary, jednego z najbardziej znanych prokuratorów w kraju, polecenie ustąpienia z urzędu, które wydał Sessions, było jednak kompletnie niespodziewane. Jeszcze w listopadzie, parę tygodni po wyborach, spotkał się w Trump Tower z prezydentem elektem i przyszłym prokuratorem generalnym, którzy poprosili go o pozostanie na stanowisku. Wychodząc ze szklanego apartamentowca, ogłosił te ustalenia dziennikarzom. Bharara od blisko ośmiu lat twardą ręką kierował prokuraturą na Manhattanie – kuźnią kadr dla waszyngtońskiej centrali i elitarnych kancelarii prawnych, ale także potężnym urzędem zwyczajowo zajmującym się prowadzeniem wielu głośnych spraw – od grubych oszustw na Wall Street po korupcję wśród wysokich urzędników państwowych i liderów partyjnych. Na stanowisku o takim ciężarze gatunkowym potrzebna jest maksymalna stabilność i konsekwentny kurs. Kiedy 10 marca Bharara usłyszał, że ma jednak odejść, był więc skonsternowany i po prostu odmówił złożenia rezygnacji. Następnego dnia poinformował na Twitterze, że został zwolniony. „Nie muszę dodawać, że to dla mnie osobiście bardzo smutne” – napisał były już prokurator.
Wokół jego odwołania narosła już masa spekulacji. Niektórzy łączą ten fakt z listem tydzień wcześniej skierowanym do Bharary przez wpływową organizację Obywatele na rzecz Odpowiedzialności i Etyki w Waszyngtonie. Domaga się ona od nowojorskich śledczych, aby zbadali, czy Trump otrzymywał wpłaty bankowe lub inne korzyści majątkowe od zagranicznych rządów w ramach swoich rozległych przedsięwzięć biznesowych. Mimo że prezydent formalnie scedował zarządzanie swoim imperium na dzieci, to jak podkreślają krytycy, nadal jest jej właścicielem i ponosi odpowiedzialność za wszystkie zawierane transakcje. Bharara jest demokratą, ale na pewno nie można mu zarzucić, że szeregował sprawy według linii partyjnych. Stawiał już zarzuty stanowym senatorom i radnym z obu stron politycznych, a od trzech lat nadzoruje postępowanie w sprawie korupcji w otoczeniu demokratycznego gubernatora Nowego Jorku Andrew Cuomo. W 2012 r. znalazł się na okładce tygodnika „Time” jako „mężczyzna, który wysadza Wall Street”. Był bowiem twarzą skutecznych oskarżeń wielu menedżerów funduszy hedgingowych i bankierów inwestycyjnych w sprawach o wielomiliardowe nadużycia finansowe (doprowadził m.in. do skazania 85 finansistów za transakcje z wykorzystaniem informacji poufnych). Wygrał również wiele ważnych procesów dotyczących ataków terrorystycznych, w tym sprawę Faisala Shahzada, którego próbę zamachu na Times Square udaremniono w 2010 r. (skazany na dożywocie).
Wszystkie te sukcesy schodzą jednak z pola widzenia w konfrontacji z polityką. Kierownicy prokuratur federalnych sprawują swój urząd do odwołania przez prezydenta, nawet jeśli formalnie otrzymują od niego nominację na czteroletnią kadencję (po upływie tego okresu pozostają na stanowisku, jeśli nie zapadnie decyzja o wyborze następcy). W ramach ogólnych wytycznych administracji, dla której pracują, cieszą się znaczną autonomią działania w swoich okręgach i w założeniu Biały Dom nie ma prawa ingerować w ich decyzje procesowe. Ta niezależność opiera się jednak głównie na zwyczaju, a nie na prawie stanowionym. Zgodnie z wewnętrznym protokołem, jeśli do śledczego zadzwoni ktoś z Białego Domu czy Kongresu, to ma on obowiązek odesłać tę osobę do Biura Spraw Legislacyjnych w Departamencie Sprawiedliwości, które stanowi rodzaj bufora między prokuratorami a politykami. I zwykle to działa.
Naciski, naciski
Nie zmienia to faktu, że w praktyce trzeba często balansować między lojalnością wobec prokuratora generalnego – członka gabinetu prezydenta – a obowiązkami wynikającymi wprost z roli organów ścigania. Jak dotkliwe politycznie mogą być konsekwencje takiego konfliktu, najlepiej chyba pokazuje afera z odwołaniem siedmiu szefów prokuratur federalnych w 2006 r., w samym środku drugiej kadencji George’a W. Busha. O ile wymiana rządowych kadr zaraz po inauguracji jest niemal tradycją, o tyle grupowe zwolnienia po oficjalnych przesłuchaniach oskarżycieli przez Senat i wręczeniu im nominacji są wyjątkiem. Kiedy jeszcze w tym samym roku demokraci odzyskali kontrolę nad Kongresem, natychmiast wezwali na przesłuchania zdymisjonowanych śledczych, którzy pod przysięgą opowiedzieli o groźbach i naciskach wywieranych na nich przez polityków Partii Republikańskiej, w tym wysokich urzędników Departamentu Sprawiedliwości. Wkrótce na światło dzienne wyszły wewnętrzne dokumenty i e-maile Białego Domu wskazujące, że prokuratorom wytypowanym do zwolnienia brakowało determinacji w posuwaniu do przodu spraw, na których najbardziej zależało najbliższemu otoczeniu prezydenta (np. rzekome przestępstwa wyborcze). Zarzuty były tak mocne i udokumentowane, że sami republikanie zaczęli w końcu głośno mówić o tym, że prokurator generalny Alberto Gonzales powinien ustąpić (stało się to dopiero kilka miesięcy po wybuchu skandalu). Mary Jo White, szefowa prokuratury na Manhattanie za Billa Clintona, w wywiadzie dla „Newsweeka” podkreśliła wtedy, że odwoływanie nawet pojedynczych prokuratorów na polityczne żądanie może mieć mrożące oddziaływanie na wszystkich śledczych, a w konsekwencji po prostu torpedować wysiłki skierowane na ściganie przestępczości.
W założeniu Biały Dom nie ma prawa ingerować w decyzje procesowe prokuratorów. Ta niezależność opiera się jednak głównie na zwyczaju, a nie na prawie stanowionym