Eksperci biją na alarm: intencją jest ograniczenie praw obywateli, którzy chcą wiedzieć więcej niż to, co chcą im pokazać urzędy.
Liczba wniosków o udostępnienie informacji publicznej / Dziennik Gazeta Prawna
Skonkretyzowanie, czym jest informacja publiczna (rezygnacja z obecnej, szerokiej definicji), wyłączenie możliwości korzystania z niej podmiotów, które uzyskane informacje wykorzystują do innych celów niż kontrola działania organów władzy publicznej (np. przy prowadzeniu działalności gospodarczej), ograniczenie zakresu danych historycznych, np. do kilku lat wstecz, oraz liczby załączników do odpowiedzi na wniosek czy wreszcie wskazanie jednego organu, który mógłby dokonywać jednoznacznej interpretacji przepisów ustawy – tego typu zmian domagają się władze lokalne.
Dziś będą o tym dyskutować z rządem na posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego w siedzibie MSWiA w Warszawie.
Sama debata to efekt nacisków ze strony władz lokalnych. – Niedawno przyjęte przepisy prawne wychodziły naprzeciw oczekiwaniom obywateli, bo w państwie prawa informacja publiczna powinna być powszechnie dostępna. Ale okazało się, że to prawo bywa nadużywane lub interpretowane w sposób nie całkiem zgodny z pierwotnymi założeniami – uzasadnił propozycję zajęcia się tym tematem Marek Olszewski, współprzewodniczący Komisji Wspólnej ze strony samorządowej.
Zapytaliśmy największe miasta, na czym – ich zdaniem – polegają nadużycia ze strony ciekawskich obywateli. Urzędnicy z Zielonej Góry twierdzą, że wnioski o informację lub dostęp do dokumentów składają nie tyle „Kowalscy”, ile prawnicy, rzeczoznawcy majątkowi, architekci, studenci, po czym wykorzystują zdobyte dane do swoich celów. – Wnioski składają firmy, które chcą zaoferować swoje usługi i typową ofertę handlową nazywają właśnie wnioskiem o dostęp do informacji publicznej – opowiada Maria Pięta, rzecznik praw mieszkańców Zielonej Góry. Wskazuje nawet, że czasem wniosek obywatela ma charakter zemsty na urzędniku, który wydał negatywne rozstrzygnięcie w jakiejś sprawie dotyczącej tego mieszkańca. – Petent zażądał kserokopii wszystkich decyzji wydanych przez urząd w ostatnich pięciu latach. Przy realizacji takich wniosków praca urzędu bywa utrudniona, organ nie może realizować swoich bieżących zadań – przekonuje Pięta.
Miasta jako jeden z głównych powodów, dla których domagają się zmian, pokazują nam dane, z których wynika, że z roku na rok liczba składanych wniosków rośnie. W Warszawie w 2006 r. zarejestrowano ok. 600 pisemnych wniosków, a w ubiegłym roku – ponad 8 tys. Urzędnicy z Krakowa w 2012 r. musieli odpowiedzieć na 1274 pisma, a w 2016 r. na 2,8 tys.
Kilka miast wskazuje, że coraz bardziej problematyczna dla nich staje się nie tylko rosnąca liczba wniosków, lecz także ich zakres. To rezultat szerokiej definicji tego, co w ogóle jest informacją publiczną (wszystko, co dotyczy organów władzy publicznej, informacje związane z wydatkowaniem funduszy i realizacją zadań publicznych czy treść dokumentów wytworzonych przez organy władzy).
– Najbardziej kłopotliwe są wnioski dotyczące spraw wymagających wyszukiwania danych w wielu zbiorach z kilku lat, a następnie ich zestawienie według życzenia wnioskodawcy – mówi Wiesław Sawicki, dyrektor wydziału organizacyjnego Urzędu Miasta w Gorzowie Wielkopolskim. Skrajny przypadek: w Kielcach urzędnicy otrzymali prośbę o informację za okres 17 lat (2000– –2016) w zakresie przekazania wszystkich umów (faktur, rachunków, wszelkich umów, przetargów czy rozliczeń) zawartych przez miasto.
Niewykluczone, że dzisiejsza debata, na którą rząd namówiła strona samorządowa, to pierwszy krok do głębszych zmian. Zapytaliśmy MSWiA, czy podziela argumenty władz lokalnych i zgodnie z ich sugestiami zaostrzy przepisy o dostępie do informacji publicznej. Ministerstwo odpowiedziało, że „resortem wiodącym” w zakresie zaplanowanej debaty jest resort cyfryzacji (MC). – Mamy świadomość, że po 15 latach obowiązywania ustawy pewne korekty z pewnością są uzasadnione – odpowiada nam MC. Podkreśla jednak, że zmiany wymagają szerokiej debaty z zainteresowanymi środowiskami.
– Już w 2011 r. była próba wprowadzenia do art. 1 ustawy o dostępie do informacji publicznej listy przypadków niestanowiących informacji publicznej. Ale to się na szczęście nie udało. Dwa miesiące temu złożyliśmy wniosek do rzecznika praw obywatelskich, gdzie wskazujemy, że ustawa powinna wskazywać tylko tryby dostępu do informacji publicznej, a nie to, czym ona jest – mówi Szymon Osowski z Watchdog Polska.
Jego zdaniem władze lokalne dążą do tego, by nie musiały odpowiadać na część składanych wniosków. – Prawda jest taka, że ludzie po 15 latach funkcjonowania przepisów wreszcie zaczęli korzystać ze swoich uprawnień. Samorządy, zamiast dążyć do ograniczania praw obywateli, powinny się skupić na działaniach związanych z udostępnianiem informacji bez konieczności składania wniosku. Strony internetowe samorządów, zwłaszcza biuletyny informacji publicznej, są często bardzo ubogie. Mało kto prowadzi otwarte rejestry umów, do których każdy mógłby zajrzeć – wytyka nasz rozmówca.
Jego tezę o tym, że warto samemu udostępniać jak najwięcej informacji publicznych zamiast czekać na wnioski, potwierdzają doświadczenia Gdańska. Miasto upubliczniło np. rejestr wydatków, zawierający dane o wszystkich umowach zawieranych przez lokalne władze wraz z wynikającymi z nich wydatkami. Z kolei rejestr wniosków zawiera wszystkie wnioski (zanonimizowane) o udostępnienie informacji publicznej wraz z udzielonymi przez urzędników odpowiedziami. – Dzięki takim działaniom utrzymujemy liczbę składanych wniosków na stałym poziomie – mówi Tomasz Filipowicz z gdańskiego magistratu. W ubiegłym roku władze miasta otrzymały tylko 476 wniosków. O 57 mniej niż rok wcześniej.