Wygrany ze Strasburga ponownie musi latami walczyć o sprawiedliwość przed sądami krajowymi. Znów czeka go widmo ciągłych rozpraw, stres i poczucie braku bezpieczeństwa - twierdzi Izabela Lewandowska-Malec.
„Skłaniam się do poglądu, że burmistrz czyni na organ prokuratorski pozaprawne naciski” – to zdanie kosztowało panią wiele, prawda?
Za te słowa sąd nakazał mi przeprosić ówczesnego burmistrza Świątnik Górnych Jerzego Batkę. Musiałam także zapłacić 7,5 tys. zł grzywny, 3 tys. kosztów sądowych i opublikować przeprosiny w mediach. Osiem lat spędziłam, walcząc o sprawiedliwość. W Polsce się nie udało. Przegrałam.
Ale w końcu Strasburg przyznał pani rację. Orzekł, że nie przekroczyła pani dozwolonych granic krytyki. Teraz czeka pani na wypłatę odszkodowania. Co pani czuła, słysząc wyrok?
Ogromną ulgę. Trybunał przesądził, że moje skazanie naruszyło wolność słowa gwarantowaną w artykule 10 europejskiej konwencji praw człowieka. Zasądził mi także prawie 3 tys. euro zwrotu poniesionych przeze mnie kosztów postępowania krajowego i 3 tys. euro zadośćuczynienia. Lecz dalej figuruję w Krajowym Rejestrze Karnym.
W świetle prawa jest pani nadal przestępcą. Czy będzie pani żądać wznowienia sprawy?
Muszę wznowić postępowanie. Dla mnie oczyszczenie dobrego imienia to priorytet. Ale wznowienie nie następuje z automatu. Przede mną długa droga. Trzeba udowodnić potrzebę wznowienia. Konieczny jest profesjonalny pełnomocnik, bo jest przymus adwokacki. Jako prawnik pewnie sobie jakoś poradzę. Ale co ma zrobić zwykły człowiek, nie wiem.
Czy orzeczenie ETPC powinno oznaczać także uchylenie wyroków sądów krajowych?
Chyba tak. Inaczej wygrany ze Strasburga ponownie musi latami walczyć o sprawiedliwość przed sądami krajowymi. Znów czeka go widmo ciągłych rozpraw, stres i poczucie braku bezpieczeństwa.
Ale obecnie znów toczy się z pani udziałem proces karny.
To prawda, toczy się drugi proces. Tym razem prokuratura postawiła mi zarzuty w trybie publiczno-prawnym. Chodzi o to, że po wydaniu wyroku w pierwszej sprawie publicznie stwierdziłam, że się z nim nie zgadzam. Podtrzymuję swe twierdzenia. Za tę uporczywość w głoszeniu poglądów spotkała mnie kara w postaci kolejnego procesu o zniesławienie. Prokuratura oskarża we własnej sprawie, gdyż czuje się pokrzywdzona moimi słowami.
Jak pani ocenia taką demokrację?
Swoboda wypowiedzi to fundament demokracji. A mamy XXI wiek i obywatel za krytykę władzy znalazł się na ławie oskarżenia. To oznacza, że nasza demokracja jest niezmiernie ograniczona. Dopiero dochodzimy do standardów państwa demokratycznego. Niektórym się wydaje, że wystarczy, jak zapiszemy w konstytucji, że Polska jest demokratycznym państwem prawnym. Nie wystarczy. „Jeśli demokracja umiera, to nie z powodu braku ustaw, ale z powodu braku demokratów”.
W lutym ma się ukazać pani książka o demokracji – od czasów staropolskich aż po współczesność. Ten temat to nie przypadek?
W ten sposób starałam się moje nieszczęście przekuć w jakiś względny sukces. To pozwoliło mi przeżyć ten koszmar. Dostawałam anonimy „od życzliwych”, w których sugerowano wyprowadzkę mojej rodzinie. Szykanowano moje dzieci w szkole. Mój przeciwnik procesowy odwiedzał władze UJ i domagał się zwolnienia mnie z pracy.
Jest pani kolejną ofiarą art. 212 k.k. Czy ten przepis w ogóle powinien istnieć?
Uważam, że w sprawach dotyczących krytyki działalności funkcjonariuszy publicznych powinna być całkowicie wyłączona odpowiedzialność karna. Krytyka władzy nie jest krytyką człowieka. W Rzeczypospolitej szlacheckiej to dzisiejsze podejście do wolności słowa byłoby całkowicie niezrozumiałe.
Nikt wtedy nie skazywał szlachcica za krytykę monarchy. W okresie międzywojennym opierając się na przepisach dotyczących zniesławienia wytaczano procesy polityczne. Chodziło o niszczenie przeciwników politycznych, a nie ochronę godności rzekomo zniesławionego człowieka. Władza ma dużo prerogatyw, przywilejów i immunitetów. Obywatel powinien mieć chociaż prawo do krytyki władzy.
Czy rząd polski w Strasburgu podejmował próby ugody?
Nie było takiej propozycji. Choć to świadczyłoby o dobrej woli i chęci naprawienia szkód przez władze.
Jak pani to odbiera?
Liczba skarg nie maleje. O tym wszyscy wiemy. Państwo polskie poza wypłatą odszkodowania i opublikowaniem niektórych wyroków na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości nie robi nic. Zmian systemowych nie ma. Nikt nie czuje się za to odpowiedzialny.



Czego nauczyły panią te sprawy?
To smutna lekcja. Stałam się zdecydowanym przeciwnikiem partii politycznych jako organizmów niedemokratycznych. To paradoks, że mimo tego są one jądrem naszej demokracji. Nauczyłam się też, że w Polsce nie można liczyć na pomoc żadnych powołanych do tego organów.
A kogo w Polsce pani prosiła o pomoc?
Zwracałam się do rzecznika praw obywatelskich. Stwierdził, że nie ma podstaw do skargi kasacyjnej. Prosiłam o pomoc ministra sprawiedliwości, pisałam do posłów, w tym przewodniczącego komisji praw człowieka. Wykorzystałam wszystkie furtki dopuszczalne prawem. I z przykrością stwierdzam, że nie spotkałam się ze zrozumieniem.
Dlaczego jest taka przepaść między wyrokami sądów polskich a wyrokiem Strasburga w pani sprawie?
Nasze sądy zakładały moją złą wolę. A trybunał uznał, że miałam dobrą wolę. Nikt w Polsce nie chciał tego zauważyć. Że nie chodzi mi o prywatę, chęć zajęcia cudzego stołka, tylko o dobro publiczne.
Wyroki Strasburga świadczą niezbyt dobrze także o naszych sędziach?
Na pewno. Sędziowie dostosowują się do systemu. Z uczelni ludzie wychodzą jeszcze z ideałami. Potem trzeba się jednak jakoś dostosować do otoczenia. W gruncie rzeczy moje słowa krytyki dotyczyły nie burmistrza, lecz prokuratury. A sądy chętniej chronią instytucje niż obywateli. Dla mnie przykre było także to, że w pierwszej instancji skazał mnie sędzia, który był kiedyś moim studentem.
Czy za błędne wyroki sędziowie powinni ponosić odpowiedzialność?
Nie chcę posuwać się za daleko. Bo ktoś powie, że jestem nieobiektywna. Jednak jako obywatel uważam, że takie osoby nie powinny pełnić funkcji w strukturze organizacyjnej sądownictwa, np. prezesa czy przewodniczącego wydziału. Przy ich ocenie oraz w procedurze kwalifikacji na określone stanowiska takie porażki powinny stanowić sygnał ostrzegawczy.
Jeśli demokracja umiera, to nie z powodu braku ustaw, ale z powodu braku demokratów
Polskie sądy mają obowiązek stosować prawo międzynarodowe, konwencje, których stroną jest Polska. Dlaczego tego nie robią?
Nie jestem pewna, czy je znają. W swej mowie końcowej przytoczyłam kilka ważnych wyroków trybunału w Strasburgu o zakresie swobody wypowiedzi. Chciałam mieć pewność, że sędzia się z nimi zapozna. Stwierdził jednak, że w mojej sprawie konwencji gwarantującej wolność słowa się nie stosuje. Można odnieść wrażenie, że sądy w Polsce są trochę oburzone, że jakiś trybunał chce im coś narzucać.
Ale skoro decyduje się pani na wznowienie postępowań, to chyba ma pani jeszcze trochę wiary w nasz wymiar sprawiedliwości?
To nie wiara. To konieczność. Sąd, który będzie rozpatrywał moją drugą sprawę, siłą rzeczy weźmie też pod uwagę to, że już jestem skazana. Nie pomoże korzystny wyrok Strasburga. Dlatego muszę doprowadzić do uchylenia orzeczeń skazujących. Wierzę też, że moja sprawa zmieni podejście do wolności wypowiedzi w Polsce.