Rozmawiamy z TADEUSZEM KOWALSKIM, przewodniczącym zespołu przygotowującego projekt ustawy medialnej - Abonament zostanie zlikwidowany. Środki na działalność mediów publicznych mają pochodzić z VAT płaconego przez sektor medialny. Powstanie też system licencjonowania programów misyjnych. O licencje będą mogły się starać nie tylko media publiczne, ale także komercyjne.
• Zespół przez pana kierowany przygotowuje rewolucję w finansowaniu mediów publicznych. Na czym ma ona polegać?
- Proponujemy likwidację abonamentu, który jest instrumentem archaicznym, trudnym do wyegzekwowania i drogim. Koszty pośrednictwa poczty za zbieranie abonamentu są wysokie - wynoszą kilkadziesiąt milionów rocznie. Zamiast abonamentu proponujemy finansowanie budżetowe oparte na wskaźniku, dotyczącym VAT należnego w działach związanych z produkcją radiową i telewizyjną. Film, radio i telewizja wnoszą pewne środki do Skarbu Państwa poprzez mechanizm vatowski, świadcząc swoje usługi. Część tych środków państwo przeznaczy na realizację usług medialnych.
• Czy będą konieczne zmiany w systemie podatkowym?
- To rozwiązanie w żadnym stopniu nie zmienia systemu podatkowego. Nie stanowi ingerencji w ekonomikę jakiegokolwiek podmiotu na rynku. Nie oznacza również żadnego nowego podatku czy obciążenia.
• Jak rozumieć działalność medialną? Podatki jakich podmiotów będą finansowały polskie media publiczne?
- Chodzi o działalność wymienioną w działach 59-60 Polskiej Klasyfikacji Działalności. Należy zwrócić uwagę na to, że nie wszystkie podatki wypracowywane przez ten sektor zostaną przeznaczone na finansowanie mediów. W sektorze medialnym płaci się również podatek od osób prawnych. Powstają też ogromne podatki związane z prawem autorskim - podatki osobiste twórców. Podatek VAT stanowi więc tylko część podatków podmiotów prowadzących działalność medialną.
• Czy cały podatek VAT płacony przez film, radio i telewizję będzie przeznaczony na finansowanie mediów?
- Nie, tylko wycinek tego podatku będzie wykorzystywany na finansowanie usług medialnych. Jaki to będzie dokładnie procent wpływów państwa z podatku VAT, zdecyduje parlament.
Ustawowe ustalenie stałego współczynnika pozwoli uniknąć dowolności. Nie będziemy co roku ustalać kwot przeznaczanych na usługi medialne. Jeżeli wysokość tego parametru byłaby zależna od corocznej decyzji parlamentu, istniałoby zagrożenie wpływu politycznego.
• Czy dzięki opracowanej przez pana ustawie medialnej zmieni się coś w działalności misyjnej mediów?
- Wydaje się, że tak. Wypracowany przez nas mechanizm kładzie nacisk na to, że nie tyle instytucja, czyli np. Polskie Radio, jest najważniejsza, ale to, co ona robi. Instytucje mają świadczyć określone usługi medialne. To świadczenie wiąże się z tym, że media dostają licencje programowe. Instytucje będą więc występować z propozycją, co chcą zrobić w ramach celów misyjnych, które określa ustawa. Następnym etapem będzie wycena propozycji przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Dopiero potem będzie następować przyznanie licencji. Licencje będą stawiać pewne wymagania, np. programy misyjne nie będą mogły być przerywane reklamami. W pasmach finansowanych z budżetu państwa będzie więcej reklam społecznych. Wreszcie istotne są godziny nadawania. Misja mediów publicznych nie może być spychana na późne godziny nocne.
• Czy możemy się więc spodziewać, że oferta programowa mediów publicznych będzie inna?
- Tak. Przewidujemy istotną zmianę jakościową. Nie będzie to może taka metamorfoza jak we Francji, gdzie obowiązuje całkowity zakaz reklam, ale misja będzie realizowana w inny sposób, niż to było dotychczas. Media przestaną kierować się wyłącznie kryteriami rynku, ale przede wszystkim istotnością społeczną. Co więcej, o licencje będą się mogli starać także nadawcy niepubliczni. Stworzy to mechanizm konkurencji i kontroli efektywności dla nadawców publicznych.
• Czy zmieni się sama definicja misji?
- Tak. Obecnie obowiązująca ustawa zbyt ogólnie definiuje misję. Rozrywka, jak na przykład wszelkie tańce na lodzie lub wodzie, też jest wypełnianiem misji. Musimy więc doprecyzować tę definicję. Obecnie, choć programy o wyższych walorach edukacyjnych i kulturowych można oglądać późno w nocy, statystycznie wszystko się zgadza. W sprawozdaniach nadawców publicznych procentowe udziały różnych kategorii programów misyjnych są zachowane. Programy ważne ze społecznego punktu widzenia powinny znaleźć się w pasmach w porze najwyższej oglądalności. Zmieni się charakter oceny programowej. Dziś głównym kryterium są finanse.
• Jak wysokie kwoty mogą zostać przeznaczone na media?
- To rozstrzygnie parlament. Trudno jest je teraz oszacować. Ja spodziewam się, że kwoty te mogą osiągnąć nie mniej niż miliard złotych.



• Czy dzięki systemowi licencjonowania możliwe będą oszczędności?
- Oszczędności będą wynikały nie tylko z licencji. W ustawie przewidziana jest propozycja reorganizacji mediów - połączenie regionalnych ośrodków telewizyjnych i radiowych w spółki. Spowoduje to mniejsze obciążenie kosztami administracyjnymi.
Licencje, o które będą mogli starać się nie tylko nadawcy publiczni, ale również niepubliczni, stworzą mechanizm konkurencji i kontroli efektywności dla nadawców publicznych. Wyobraźmy sobie, że zamawiamy transmisję pięciu oper rocznie. Nadawca publiczny twierdzi, że potrzeba na to sześciu milionów. Z kolei nadawca prywatny szacuje koszty transmisji na trzy miliony. Nie będzie więc mowy o dowolności. Teraz trudno jest skontrolować zasadność wszystkich kosztów. Skutecznym kontrolerem będzie mechanizm rynkowy.
• Środki na finansowanie mediów z budżetu państwa będą gromadzone w Funduszu Zadań Publicznych. Jak będzie wyglądała jego organizacja?
- Fundusz Zadań Publicznych byłby strukturą wyłącznie do obsługi finansowej licencji. Fundusz otrzymywałby środki i przekazywał Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji informacje, jakimi środkami dysponuje. Archiwa radiowe i telewizyjne, które powstały w okresie Radiokomitetu, przeszłyby do Funduszu. Miałby on również prawa do tej produkcji, która jest finansowana z jego środków. Sprzedaż licencji byłaby źródłem dodatkowych dochodów Funduszu.
Krajowa Rada dzieliłaby jego środki między nadawców, udzielając im licencji. Sam Fundusz zawierałby umowy finansowe. Nie mógłby odmówić podpisania umowy. Nie miałby więc żadnego wpływu na decyzje programowe.
Na czele Funduszu będzie stała trzyosobowa Rada Powiernicza. Dwie osoby będzie powoływać Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, jedną resort kultury bądź skarbu.
• Powiedział pan o zmianach w organizacji ośrodków regionalnych. Jak one mają przebiegać?
- Chodzi o połączenie ośrodków radiowych i telewizyjnych na poziomie regionalnym. One nadawałyby trzy rodzaje programów - lokalne, regionalne, które wymagałyby współpracy z innym takim ośrodkiem, i ogólnokrajowe pasma wspólne. W przypadku telewizji oznaczałoby to, że można utrzymać TVP3, ale stacja zbudowana by była od dołu, nie od góry. Ośrodki same określałyby, kiedy będą realizować pasma wspólne. W radiu byłoby podobnie.
Zwróćmy jeszcze raz uwagę na oszczędności - jeden zarząd, na czele ośrodka jeden redaktor naczelny. Wspólna będzie także administracja, promocja, akwizycja reklam, wspólne biuro etc.
• Nowa ustawa medialna ma wprowadzić istotne zmiany we władzach Polskiego Radia i TVP. Czy dzięki nim unikniemy takiego zamieszania związanego ze zmianą zarządu, jakie ostatnio miało miejsce?
- Myślę, że tak. Wzorem wielu krajów zachodnich wprowadzamy jednoosobowe zarządy. Odpowiedzialność będzie więc wyraźnie określona. Odwołanie jednoosobowego zarządu przez radę nadzorczą jest obarczone bardzo wysokim ryzykiem. Ona musi się dokładnie zastanowić, bo ktoś będzie musiał jednoosobowo przejąć odpowiedzialność. Dziś jest ona nieco rozmyta.
Projekt ustawy medialnej nie rozstrzyga, w jaki sposób mają być powoływane władze spółek. Mówi jedynie, że zarządy powinny być jednoosobowe, a rady mniej liczne.
1 mld zł
wyniesie budżet Funduszu Zadań Publicznych
• TADEUSZ KOWALSKI
profesor na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, kierownik Pracowni Ekonomiki i Zarządzania Mediami, dyrektor Filmoteki Narodowej
Tadeusz Kowalski, przewodniczący zespołu przygotowującego projekt ustawy medialnej Fot. Wojciech Górski / DGP