Jak powszechnie wiadomo, w życiu nie ma nic za darmo. Także obiecana, a raczej od 10 lat obiecywana obywatelom nieodpłatna pomoc prawna będzie taka tylko z nazwy. Bo choć zwykły Kowalski, otrzymując poradę, nie wyjmie z kieszeni złotówki, to cały system będzie przecież trzeba sfinansować z budżetu państwa.
System nieodpłatnej pomocy prawnej kosztować ma ok. 100 mln zł rocznie, z czego 97 proc. ma zostać przeznaczone na wynagrodzenia dla osób ową pomoc świadczących. I to właśnie pieniądze są powodem, dla którego prace nad ostatnim projektem ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej są przedmiotem tak zażartego sporu. Szeregowi adwokaci protestują, bo nie chcą poświęcać czasu na świadczenie porad za 39 zł/h netto. Zwłaszcza w sytuacji, gdy będą musieli dojeżdżać i nie będą mogli się wyręczyć aplikantem. Dlatego walczą, by ustawa gwarantowała im prawo do wypisania się z tego interesu.
Z drugiej strony władze korporacji adwokatów i radców są przekonane, że większość członków kręcić nosem nie będzie. Dlatego obstają nie tylko przy monopolu na świadczenie porad przez te dwa samorządy, ale także przy tym, by nie było możliwe wyręczanie się aplikantami. Słyszymy, że to w trosce o zapewnienie obywatelom najwyższej jakości usług. I pewnie bym to kupił, gdyby nie fakt, że aplikanci na co dzień wyręczają swoich patronów w sprawach prowadzonych na rzecz swoich klientów. Poza tym czy do wyleczenia kataru potrzebny jest od razu rektor akademii medycznej? Nie oszukujmy się, gros ludzi uprawnionych do korzystania z nieodpłatnego przedsądowego poradnictwa nie zwraca się po poradę w superskomplikowanych sprawach.
Z tego samego założenia wychodzi Ministerstwo Finansów, które z kolei właśnie przeforsowało, aby porad mogli udzielać również magistrowie prawa. Z tego oczywiście zadowolone będą organizacje pozarządowe, które akurat w bezpłatnym poradnictwie prawnym mają spore doświadczenie, ale początkowo zostały odstawione na boczny tor. Coś mi jednak mówi, że ta radość może być przedwczesna, bo następnym krokiem może być zmniejszenie środków przeznaczonych na pomoc prawną albo wręcz zróżnicowanie stawek dla profesjonalnych prawników i magistrów prawa.
Tymczasem obecna kadencja parlamentu zmierza do końca wielkimi krokami, więc czasu na przyjęcie ustawy jest coraz mniej. Dyskusja na temat projektu została zdominowana nie przez spór o to, kto ma z bezpłatnej pomocy prawnej korzystać, tylko kto ma jej udzielać i za ile. Do tej pory bezpłatna pomoc prawna była nieefektywna, bo nie stanowiła systemu. A nie da się stworzyć stabilnego i efektywnego systemu opartego na pracy pro bono. To jest poza sporem. Jednak zamiast wyszarpywać sobie państwowe zlecenia i tworzyć monopole, może warto dać możliwość udzielania porad wszystkim, którzy mają odpowiednie kwalifikacje. Przynajmniej zajmą się tym ci, którzy rzeczywiście tego chcą. Czytaj też B10