Pozdrawiam wszystkich 34 internautów – w ten sposób Andrzej Rzepliński, przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, zakończył wczorajszą konferencję poświęconą orzecznictwu TK w 2014 r. Nie oszukujmy się: nie jest to temat, który może wedrzeć się na czołówki gazet i być pierwszą informacją w telewizyjnych serwisach informacyjnych. A gros pozdrowionych słowem prezesa internautów stanowili pewnie dziennikarze.

Mniejsza jednak o doroczne konferencje. Zastanawiać powinno to, ile osób ma możliwość oglądania na żywo merytorycznych posiedzeń trybunału. Podejrzewam, że liczby te nie rzucają na kolana, mimo że wyroki trybunału mają znaczenie dla tysięcy, a czasem i milionów osób. Gdy na szali jest wiek emerytalny, przepisy podatkowe czy kwestie istotne dla całych branż i środowisk, zainteresowanie pracami TK jest ogromne. I wielu z tych, dla których rozstrzygana sprawa jest istotna, nie wystarczy przeczytanie komunikatu po wyroku czy skrótowej relacji w mediach. Ważne bywa i to, jakie pytania były zadawane i jak argumentowały strony.
Aby się jednak z tym wszystkim zapoznać, trzeba oglądać posiedzenie na żywo. Transmitowane jest bowiem w technologii streamingu, którego nie da się zatrzymać, cofnąć, wrócić do oglądania później itd. To sprawia, że przeciętny obywatel, by móc obejrzeć ważną dla niego rozprawę przed TK, powinien wziąć wolny dzień w pracy.
Chwała administracji trybunału, że zdecydowała się na ten gest w stosunku do obywateli i transmituje obrady. Szkoda, że nie robi tego z głową. Przecież transmisje z posiedzeń Sejmu czy Senatu – od plenarnych do podkomisji – również są transmitowane, lecz przekaz jest jednocześnie zapisywany na serwerach. Dzięki temu nawet po wielu miesiącach można odtworzyć np. zapis posiedzenia, na którym przeforsowano jakąś legislacyjną wrzutkę.
Nie mam niestety złudzeń, że ktoś przejmie się moją skromną prośbą i ulepszy sposób transmisji posiedzeń trybunału. Boję się tylko, by śladowa oglądalność prac TK nie zainspirowała kogoś do myśli, że może i z tym streamingiem szkoda zachodu.