Zeszłoroczna decyzja Jarosława Gowina o przyjęciu teki ministra sprawiedliwości wprawiła mnie w konsternację. Chyba jak większość osób, które ukończyły prawo i znają środowisko prawników.
Środowisko hermetyczne, przekonane o swojej wyższości ze względu na znajomość materii, która dla przeciętnego zjadacza chleba jest nie do ogarnięcia. Przyzwyczajone do niezmienności zasad, według których funkcjonuje, i zmienności przepisów, z którymi na co dzień pracuje.
Zastanawiałam się, jak w tym środowisku poradzi sobie człowiek, który nie ma przygotowania prawnego. Wiedziałam, że nie wystarczy fakt, że nowy wówczas szef resortu sprawiedliwości to człowiek ideowy, uczciwy, rozważny, etyczny.
Najrozsądniejszy ruch, jaki można wykonać w takiej sytuacji, to otoczyć się ludźmi, którzy z paragrafami są obeznani (nie tylko z wykształcenia, lecz także doświadczenia) i będą swoją wiedzą służyć w każdej sytuacji.
I Jarosław Gowin to zrobił, stawiając na ludzi merytorycznych w swoim otoczeniu. Ale chyba niektórym z nich za bardzo zaufał. Dał się wpuścić w maliny, żądając akt sprawy Amber Gold bez podstawy prawnej. Skąd mógł wiedzieć, że tej podstawy nie ma, skoro mu nikt o tym nie powiedział?
A że później stwierdził, że „ma w nosie literę prawa, ważny jest ich duch i ważne jest to, że Polacy mają prawo żyć w państwie, gdzie wymiar sprawiedliwości stoi na straży interesów obywateli”?
Cóż, to tak – jak mówi dr Beata Gessel-Kalinowska vel Kalisz z kancelarii Gessel – jakby prawnik uznał, że „wykładnia językowa norm określających sposób wykonywania nadzoru nad działalnością administracyjną sądów jest niewystarczająca i należało w związku z tym sięgnąć do wykładni celowościowej”. Za co tu przepraszać? Za to, że nieprawnik wypowiedział się jak prawnik, tyle że w prostszy sposób?
Jasne jest, że brak dyplomu wydziału prawa nie jest przeszkodą w pełnieniu funkcji ministra sprawiedliwości. I nie uzasadnia takiego stanowiska tylko to, że ten minister wypowiada się, stosując – zapewne intuicyjnie – znane w teorii prawa wykładnie przepisów.
Chodzi też o to, że ten nieprawnik rozmawia z prawnikami, słucha ich argumentów, bierze je pod uwagę przy podejmowaniu decyzji.
Byleby tylko bardziej uważnie korzystał z rad ludzi, z którymi współpracuje najbliżej. Bo jeśli rzeczywiście chce odbudować autorytet wymiaru sprawiedliwości, sam nie może działać na podstawie nieistniejących regulacji.