Miałem okazję wypowiedzieć się już przy innej okazji na innych łamach na temat afery Amber Gold (aferki – jak chcieliby inni). Z punktu widzenia klientów tej piramidy to z pewnością jest aferka, ale optyka obywatelska nakazałaby mówić o poważnej aferze.
Swoją drogą figura piramidy sugerowałaby, że podstawa jest największa, a gdzieś na końcu jest wierzchołek – punkcik. Dla jasności obrazu trójkąt piramidy dobrze byłoby wpisać w odwrócony trapez o podstawie tożsamej z podstawą piramidy, a którego dłuższy bok równoległy byłby co najmniej na wysokości wierzchołka piramidy. Ten bok musiałby być sporo dłuższy – proporcjonalnie do liczby naciągniętych.
Pewien znajomy – długoletni urzędnik najwyższej w mojej ocenie klasy – z ironicznym uśmiechem zastanawiał się w rozmowie ze mną, jak wygląda lista pierwszych stu lokat w tej piramidzie. Minister finansów w Sejmie wymieniał największe wpłaty na fundusz Amber Gold (największa to 3 miliony), ale ciekawsze byłoby dowiedzieć się, kiedy te pieniądze były wpłacane. Bo jeśli owe 3 miliony były wpłacone na początku i zostały obrócone, a może już wycofane – to chyba mielibyśmy ogon w ręku. A jeśli nie ten ogon, to na pewno inne ogonki, nie mniej interesujące.
Jesteśmy jako państwo (czyli wszyscy obywatele Rzeczpospolitej) na początku wyjaśniania wszystkich aspektów tej niesłychanej kompromitacji wielu organów i urzędów, ale jeśli raport będzie rzetelny, uchroni nas to w przyszłości od wielu innych niespodzianek – choć nie wyeliminuje raz na zawsze oszustów. Bo jak mawiał mój patron na aplikacji sędziowskiej: tylko ktoś budzący zaufanie może być oszustem – bo inaczej nikogo by nie nabrał.

Brzydzimy się zwykłego urzędolenia. Gdzieżbyśmy zniżali się do spraw tak błahych jak obieg dokumentów

Przyznam, że zainteresował mnie pewien mniej istotny na pierwszy rzut oka szczegół w wyjaśnieniach prokuratora Seremeta. Ponieważ od lat zajmuję się różnymi kwestiami organizacji administracji – zarówno w aspekcie strukturalnym, jak i funkcjonalnym – rzuciło mi się w oczy, że prokurator generalny nie czytał osobiście pisma od Komisji Nadzoru Finansowego w tej sprawie, ponieważ pismo to po wpłynięciu do Prokuratury Generalnej zostało od razu przez – jak oświadczył prokurator generalny – dyrektora generalnego przekazane w dół do podległych jednostek.
Otworzyłem stronę Prokuratury Generalnej. Nie ma w strukturze PG stanowiska dyrektora generalnego. To nie ministerstwo, ale jest zespół prezydialny. Informacja na jego temat w przygotowaniu – jak głosi strona. Teoretycznie rzecz biorąc, tam właśnie powinno trafić to pismo, a szef tego zespołu – nawet jeśli nie przekazał pisma z pocztą prokuratorowi generalnemu – powinien mu wpłynięcie takiego wystąpienia ze strony ważnego organu państwowego, jakim jest KNF, zgłosić i uzyskać potwierdzenie własnej dekretacji.
Zespoły prezydialne urzędów pełnią funkcje gabinetów ministerialnych z prawdziwego zdarzenia. Na czele gabinetu powinien stać ktoś w rodzaju alter ego ministra. W przyzwoicie zorganizowanym gabinecie dyrektor dysponuje facsimile podpisu decydenta, w tym przypadku prokuratora generalnego, czyli musi być osobą godną jego zaufania w najwyższym stopniu. Czy to stanowisko zajmuje tam taka właśnie osoba?
Niestety, te proste prawdy ciągle nie są przyswojone. Brzydzimy się zwykłego urzędolenia. Gdzież byśmy się zniżali do tak niskich i błahych spraw jak przyzwoity obieg dokumentów. No i są skutki. A poza tym – jak to pismo wędrowało – po wszystkich szczeblach w dół, a jest ich sporo: prokurator apelacyjny, następnie okręgowy, w końcu rejonowy... i wszyscy po kolei raportowali, że wszystko jest OK. Niesamowite.
Ale co tam organizacja prokuratury, rola gabinetów, istota zespołu prezydialnego itd. Czytam w stenogramie posiedzenia Sejmu początek przemówienia ministra sprawiedliwości i kopiuję z oryginału: „Historia przestępczych działań Marcina P. dobiega końca. (wesołość na sali) Wkrótce sprawiedliwie poniesie on za nie konsekwencje”. Ręce opadają...

Jerzy Stępień, prawnik, były prezes Trybunału Konstytucyjnego