Ekspresowo wprowadzana specustawa miała zagwarantować podwykonawcom przy budowie autostrad wypłatę należnych im pieniędzy. Ale wychodzi, że zamiast specustawy mamy superklapę – taka pomoc zostanie uznana przez Brukselę za niedozwoloną.
Znów ktoś nie pomyślał, tworząc na polityczne zamówienie prawniczego bubla. A może wiedział, co robi, chcąc tylko na czas trwania Euro zatkać, mówiąc kolokwialnie, buzię przedsiębiorcom i uniknąć skandalu. A potem? Potem się coś wymyśli.
Jedyna sensowna rzecz, jaką należałoby zrobić, to zmienić polskie prawo przetargowe. I wprowadzić wymóg, aby generalny wykonawca był zobowiązany sam wykonać przynajmniej 50 proc. inwestycji. Tak to działa np. przy budowach finansowanych przez Europejski Bank Inwestycyjny.
Wprawdzie z góry eliminuje niezbyt bogate firmy (tu padnie zarzut, że mało która polska przy takich warunkach na budowę autostrad by się załapała), ale trudno.
Bo jak widać na załączonym obrazku, sam wymóg gwarancji bankowych na 10 proc. wartości inwestycji to mało.
Druga sprawa to wyplenienie łańcuszka św. Antoniego – sytuacji, kiedy podwykonawca bierze podwykonawcę, ten następnego i tak w nieskończoność. Podwyższa to cenę inwestycji i powoduje, że kiedy jedna firma ma kłopoty, w ślad za nią plajtują wszyscy.
Pozostaje pytanie, co zrobić z tymi podwykonawcami, którzy przed Euro zostali z ręką w... pustym koncie. Państwo, które było zamawiającym, więc swoją powagą gwarantowało te zamówienia, będzie musiało znaleźć rozwiązanie. Byle zgodne z prawem.