Mamy ostatnio do czynienia ze spontanicznym buntem kolejnych grup interesu. Coraz to nowe środowiska nie czują się wystarczająco reprezentowane w istniejących mechanizmach demokratycznych.
Najpierw doświadczyliśmy protestu lekarzy i aptekarzy przeciw niektórym zapisom ustawy refundacyjnej. „Kryzys pieczątkowy” został przyćmiony nową falą buntu społecznego – sprzeciwem internautów oraz niektórych organizacji społecznych i partii politycznych wobec przyjęcia przez Polskę zobowiązań międzynarodowej umowy przeciwko podróbkom (w tym piractwu i naruszaniu praw autorskich), zwanej ACTA (od skrótu Anti-Counterfeiting Trade Agreement).
Ustawa refundacyjna stanowi niewątpliwie postęp w stosunku do stanu sprzed jej uchwalenia, chociażby przez to, że kładzie kres cenowej wolnoamerykance bijącej w budżet. Jednak liczba jej ewidentnych wad jest przytłaczająca. Wystarczy wymienić choćby bezpodstawne przeniesienie ciężaru weryfikacji uprawnień pacjentów do refundacji na lekarzy, groźbę sankcji finansowych dla aptek za realizację recept niespełniających wszystkich kryteriów. Kryteriów, dodajmy, nieznanych do końca nawet obecnie, bo cały czas nie jest przecież przesądzony ostateczny kształt rozporządzeń do ustawy. Jedną z wielu wad ustawy jest też wprowadzenie bezwzględnego zakazu reklamy aptek.
O absurdalnych ograniczeniach wobec darczyńców dla służby zdrowia, obejmujących np. pompy insulinowe finansowane przez WOŚP, nie ma już co mówić. Ustawa zawiera także inną minę – ograniczenie wydatków na refundację do 17 proc. budżetu NFZ. Co z tego, że w ostatnich latach było to około 19 proc.? Co się stanie w końcu września 2012 roku, gdy nadchodzące przekroczenie tego arbitralnego ograniczenia stanie się nieuchronne? Kolejna nowelizacja ustawy?
Prawdopodobnie wielu z tych absurdów dałoby się uniknąć, gdyby rząd nie zamykał oczu na odmienne opinie, gdyby nie forsował uparcie swojego, jedynie słusznego poglądu. Taka postawa skutkuje wyłączaniem mechanizmów korygujących oraz wczesnego ostrzegania. Pozostają wówczas bolesne korekty ex post.
Nieskuteczność mechanizmów demokratycznych przejawiła się jeszcze wyraźniej w przypadku umowy ACTA. Dlaczego? Ponieważ całość negocjacji nad umową prowadzonych przez Komisję Europejską od 2008 roku była w istocie utajniona. Wstępny projekt upubliczniony został dopiero w kwietniu 2010 roku i nie zawierał ostatecznych rozstrzygnięć co do postanowień umowy. Wskazywał jedynie różne, często rozbieżne warianty zapisu poszczególnych jej postanowień. Nieprawdą jest też, że projekt na tym wczesnym etapie nie budził zastrzeżeń. Kontrowersje były. Dotyczyły nieprzejrzystego trybu negocjacji, o którym krytycznie w swojej rezolucji wypowiedział się Parlament Europejski. Sama treść umowy stała się z kolei przedmiotem gorącej debaty m.in. w środowiskach akademickich.
Kolejne środowiska nie czują się reprezentowane w istniejących mechanizmach demokratycznych
Liczne grupy interesu, w tym biznesowe, internautów, dostawców treści i platform internetowych (nie chodzi więc o środowiska hakerskie), wraz z pojawianiem się kolejnych dokumentów dotyczących ACTA czuły się coraz bardziej zaniepokojone niedookreślonym charakterem projektu. A decydenci byli o tym sukcesywnie informowani.
Duże obawy wywołało, m.in., wykreślenie postanowień umożliwiających stronom umów wyłączenie odpowiedzialności pośredników internetowych. To jedna z kluczowych zasad w unijnym środowisku cyfrowym. Wydaje się, że w tym wypadku nie przeprowadzono rzetelnej oceny negatywnych skutków zapisu dla europejskiej gospodarki cyfrowej, w tym w szczególności dla rozwoju handlu elektronicznego. Konsekwencje takiej krótkowzroczności na etapie negocjacji widzimy dzisiaj, kiedy niezaproszone do konsultacji środowiska muszą wierzyć na słowo politykom, że ich interesy są należycie zabezpieczone. Co w tym dziwnego, że nie chcą?
Zarówno w przypadku ustawy refundacyjnej, jak i w przypadku ACTA zabrakło rzeczywistego dialogu i procesu konsultacji. Tymczasem, aby zachować harmonię społeczną, trzeba rozmawiać, szukać kompromisu, a do wymiany zdań zapraszać wszystkie najważniejsze podmioty, których rozważane projekty dotyczą. Czasami wymaga to uporu i cierpliwości, ale na dłuższą metę zawsze się opłaca. Bo warto ulepszyć demokrację. Na wiele sposobów. Jednym z nich może być przeniesienie części debaty nad zmianami w prawie do internetu. Aktualne wersje nowych aktów prawnych, krajowych i europejskich, powinny być dostępne online wraz z systematycznie aktualizowaną oceną skutków regulacji. PKPP Lewiatan apeluje o to od dawna.

Henryka Bochniarz