Powoli, bardzo powoli, ale pomimo wielu trudności, oporów i zadawnionych przyzwyczajeń, to i owo w przestrzeni szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości jednak porządkujemy.
Do tego rodzaju kroków „czyszczących” z pewnością można zaliczyć orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie mandatów dwóch prokuratorów w stanie spoczynku, którzy zostali wybrani w ostatnich wyborach parlamentarnych i ku swojemu rozczarowaniu (bo chyba nie zaskoczeniu) szybko posłami być przestali.
Jest to orzeczenie ważne z kilku powodów. Po pierwsze wyjaśnia precyzyjniej istotę prokuratorskiego stanu spoczynku, wpisując się w nurt wyraźnie już wcześniej wyznaczony orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego. TK zajmował się tym specyficznym stanem permanentnej służby wprawdzie w odniesieniu do sędziowskiego stanu spoczynku, ale nie można nie dostrzegać, że oddzielenie urzędu prokuratora generalnego od funkcji ministra sprawiedliwości przesuwa akcenty decydujące o kształcie prokuratury w kierunku jej przyszłej, pełnej niezależności od rządu, i w konsekwencji zbliża prokuraturę do przestrzeni klasycznie rozumianej władzy sądowniczej. Dziś nici łączące prokuraturę z rządem, czyli z czynnikiem z zasady najbardziej politycznym z możliwych, są jeszcze stosunkowo silne. Głównie chodzi tu o budżet, ale miejmy nadzieję, że także ta pępowina zostanie w końcu w nieodległej przyszłości definitywnie zerwana. Podkreślenie, że prokuratorski stan spoczynku nie jest tylko formą specjalnej emerytury, ale nade wszystko dalszą służbą publiczną, podlegającą licznym ograniczeniom także w sferze praw obywatelskich, definiuje status prokuratora w ogóle, a tym samym przestrzeń, w jakiej może się on w miarę swobodnie poruszać. Swoją drogą, na tym przykładzie widać wyraźnie, jak ustawodawca ciągle nie nadąża za życiem. Czy można było przewidzieć jeszcze kilka lat temu, że w stan spoczynku będą przenoszeni czterdziestolatkowie w pełni sił zdrowotnych?

Normę prawną wywodzimy nie tyle z konkretnego przepisu prawa, ile z całego systemu

Orzeczenie Sądu Najwyższego jest bardzo ważne jeszcze z innego powodu. Ukazuje bowiem istotę wykładni ustawy w zgodzie z konstytucją. Nie każda sprzeczna z konstytucją ustawa musi być poddawana uprzedniej kontroli przez TK, a pominięta przy stosowaniu prawa dopiero po stwierdzeniu przez niego niekonstytucyjności.
Możliwe są tu co najmniej dwie sytuacje: z pierwszą mamy do czynienia wówczas, kiedy późniejszy przepis konstytucji jest treściowo identyczny z wcześniej ustanowionym przepisem ustawowym. Działają w tym przypadku proste mechanizmy pozwalające ustalić, co właściwie obowiązuje w danym momencie. Reguła lex posterior derogat legi anteriori kwestię tę tłumaczy już studentowi pierwszego roku prawa. Narzucającą się w pierwszej chwili sprzeczność pomiędzy normą konstytucyjną a przepisem ustawowym (przepisem, a nie normą) można jednak także usunąć, nadając przepisowi ustawowemu w procesie interpretacji taką treść, by wywiedziona z niego norma prawna nabrała znaczenia pozwalającego zasadnie uznać, że tej sprzeczności nie ma. Normę prawną wywodzimy bowiem nie tyle z konkretnego przepisu prawa, ile z całego systemu prawa, używając przepisów różnych aktów prawnych, także z różnych poziomów ich obowiązywania – jako swoistego budulca normy. Sąd Najwyższy w tym przypadku sięgnął – jak się wydaje (nie znamy jeszcze motywów pisemnych) po tę drugą możliwość, zauważając, że konstytucyjny przepis art. 103 ust. 2, w którym mowa o Sejmie, jest przepisem specjalnym w stosunku do ogólnej normy art. 65a ust. 1 ustawy o prokuraturze, w której z kolei mowa o organach państwowych – czyli o elementach struktury zdecydowanie szerszej.
Ci panowie decydowali się kandydować w oparciu o ustawy – ubolewał ostatnio pewien doktor prawa, wyrażając oburzenie, że sprawą tych prokuratorów nie zajął się Trybunał Konstytucyjny. A nie musiałby rozdzierać szat, gdyby wcześniej po prostu przeczytał konstytucję, sięgając jednocześnie do podręcznikowej wiedzy z teorii prawa z pierwszego roku studiów.