Kontrowersje wokół krzyża w sali sejmowej, okoliczności jego zawieszenia, postulaty jego zdjęcia odżywają co czas jakiś przy różnych okazjach, podsycając dyskusję o miejscu Kościoła w życiu publicznym, o relacjach państwo – Kościoły i związki wyznaniowe i budząc niejednokrotnie olbrzymie emocje. Mimo wszystko przypomina to bardziej sezonową burzę w szklance wody niż prawdziwą wojnę religijną. Na szczęście.
Miejmy nadzieję, że traktat westfalski (1648 r.) i pokój oliwski (1660 r.) ostatecznie wojny religijne w Europie zakończyły – w każdym razie nic nie wskazuje na realną groźbę ich ponownego wzniecenia, choć tu i ówdzie pojawiają się zagończycy gotowi do podsycenia chwilowych niepokojów na tym tle. Łatwiej przy tym o nastroje antyklerykalne niż autentycznie antyreligijne. Nietolerancja w każdym wymiarze stała się bowiem już dawno passe. Byliśmy swego czasu pionierami tolerancji religijnej w Europie, budując jej podwaliny od zgody sandomierskiej (1570) przez konfederację warszawską i artykuły henrykowskie (1573) aż do zapomnianego (a wielka szkoda) toruńskiego Colloquium Charitativum (1645), które wpisywało się w ogólnoeuropejską atmosferę sprzyjającą zakończeniu wojny trzydziestoletniej.

W miejscu publicznym krzyż staje się znakiem przynależności do cywilizacji europejskiej. A ta respektuje oddzielenie Kościoła od państwa

Krzyż jest przede wszystkim symbolem i znakiem religijnym – to oczywiste, ale interpretacja tego znaku zależna jest od kontekstu stworzonego przez miejsce jego eksponowania. Krzyż w kościele (świątyni) będzie niósł wyłącznie znaczenie religijne, i to w pełnym wymiarze tych elementów wiary i zbudowanej na jej fundamencie doktryny, które głoszone są w danym Kościele (konfesji). Nawet z tego punktu widzenia możemy dostrzec, jak bardzo zniuansowane są treści, które krzyż pozwala przez interpretację wydobyć. Krzyż w budynku publicznym, a w parlamencie w szczególności, przestaje jednak być wyłącznie symbolem religijnym, przestaje niejako przemawiać sumą znaczeń związanych z jakimś zidentyfikowanym Kościołem. To oczywiste, że w tym miejscu nie jest już wyłącznym znakiem Kościoła katolickiego, nawet przy świadomości, jaką rolę Kościół ten odgrywał w naszej historii i jak dominującą pozycję zajmują w społeczności obywatelskiej jego wierni. Staje się natomiast bardzo wyraźnym znakiem przynależności do kręgu cywilizacyjnego, jaki tworzy Europa od blisko dwóch tysięcy lat – wchłaniając cały dorobek starożytności, ale także wyraźnie zaprzeczając, od pojawienia się pierwszych chrześcijan, pewnym elementom tej tradycji.
„Trybunał Praw Człowieka nie może chorować na historycznego alzheimera” – napisał sędzia Giovanni Bonello w swoim zdaniu odrębnym, ale popierającym wyrok Wielkiej Izby sądu strasburskiego w słynnej sprawie Lutsi i inni przeciwko Włochom. Krzyż w sali sejmowej to także przypomnienie polskiej tysiącletniej historii albo raczej wkroczenia naszej państwowości w krąg cywilizacji europejskiej. A to właśnie ta tradycja (jak żadna inna) wprowadza i respektuje oddzielenie Kościoła od państwa w sferze publicznej, czerpiąc ze słynnego zdania: oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie. Warto o tym pamiętać na co dzień. W czasach PRL krzyż w tej sali był przecież nie do pomyślenia. Wszystko miało być w państwie jednoznacznie cesarskie. Można na krzyż popatrzeć także, zwyczajnie po ludzku, jako na najprostsze przypomnienie tego, że tak wyglądało w czasach rzymskich narzędzie upokarzającego karania w majestacie prawa. A czy współcześnie przeminęła już całkowicie pokusa wprowadzania kar upokarzających, które w zamierzeniu mają za zadanie odedrzeć człowieka w mniejszym lub większym stopniu z ludzkiej godności? Formy upokarzania, i owszem, zmieniają się. Intencje, niestety, pozostają jednak wciąż te same.
Po raz pierwszy krzyż został zawieszony w wolnej już Polsce wcale nie w Sejmie, lecz w sali Senatu – i to nie bezpośrednio po wyborach czerwcowych, ale wiele miesięcy później. Zawiesił go na początku drugiej kadencji Senatu na kotarze za plecami fotela marszałka jeden z najbardziej krewkich senatorów w historii tej izby. Była wprawdzie z tej okazji drobna awanturka, ale spór w tej materii przeciął na szczęście szybko ówczesny marszałek Senatu August Chełkowski, zarządzając zdjęcie krzyża zawieszonego w niefortunnym miejscu i następnie umieszczenie go nad wejściem do izby. I problem zniknął. A Senat był wówczas już mocno spluralizowany.
Nie bez przyczyny więc często powtarza się, że Senat jest izbą rozsądku i refleksji, a przynajmniej zawsze powinien takim miejscem być. I oby tak już pozostało.