Moda na komercjalizację zapukała do granic parków narodowych. Cieszą się z tego ich dyrektorzy, obawy mają ekolodzy. A zapłaci za to i tak zwykły Kowalski.
Rząd chce dać parkom narodowym większą swobodę finansową. Od przyszłego roku będą one mogły zarabiać na własnej działalności. To, co wypracują, nie trafi do wspólnej kasy państwowej, a zasili ich konta. Ekolodzy martwią się więc, czy zarabianie pieniędzy nie stanie się głównym zadaniem parków narodowych, a ochrona przyrody zejdzie na dalszy plan. Takich obaw nie mają za to dyrektorzy parków, którzy z nieskrywanym optymizmem przyjęli rządowe plany. Obawiają się jedynie, że z czasem komercjalizacja pójdzie zbyt daleko i rząd zlikwiduje im dotacje państwowe. A jest o co walczyć, bo w zeszłym roku parki otrzymały łącznie prawie 90 mln zł.
Zbyt daleko posuniętej komercjalizacji powinni obawiać się także turyści. To prawda – dyrektorzy parków publicznie deklarują, że nie podniosą cen za bilety wstępu. Nie zrobią tego, bo nie mogą. Nie pozwala im na to prawo, które ustala maksymalne ceny biletów. Podniosą za to wszystkie inne opłaty, o których prawo milczy. Więcej turyści będą musieli więc w przyszłym roku zapłacić m.in. za parkingi, biwakowanie, filmowanie. I to też deklarują dyrekcje parków. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby rząd dał im pełną swobodę – także w zakresie ustalania opłat za wstęp na ich teren. Już teraz przecież wybierając się z rodziną na dwa tygodnie w Tatry trzeba zabrać ze sobą sporą sumę, jeżeli chce się pochodzić po Tatrzańskim Parku Narodowym.
Kierownictwo parków powinno jednak pamiętać o tym, że wszystko ma dwie strony. Być może ich optymizm nieco osłabnie w 2013 roku, kiedy trzeba będzie wykazać, jak spożytkowano zarobione środki. Wówczas już bowiem nie będzie tłumaczenia, że dotacja budżetowa była zbyt mała.