Dymisja ministra była potrzebna dla oczyszczenia klimatu. Ustalanie szczegółowej odpowiedzialności za zeszłoroczną tragedię trwa jednak dalej
Po ostatniej dymisji ministra obrony narodowej jeden z naszych tygodników zastanawiał się piórem swego redaktora naczelnego, czy przypadkiem Bogdan Klich nie stanie się kozłem ofiarnym katastrofy smoleńskiej. Kozłem ofiarnym, czyli osobą, na którą zrzucona zostanie wszelka wina za zaistnienie tej narodowej tragedii – po to by uwolnić od jakiejkolwiek odpowiedzialności wszystkich innych. Uważam, że istniejący system polityczno-konstytucyjny na to nie pozwoli.
Złożenie dymisji przez ministra Bogdana Klicha oraz przyjęcie jej przez szefa rządu odbyło się w ramach odpowiedzialności politycznej. Podstawy tej odpowiedzialności, jej zasady i granice nie zostały nigdzie sformułowane. Tworzy je codzienna praktyka w odniesieniu do oceny działań funkcjonariuszy publicznych z wyboru lub powołania.
W zasadzie jedyną sankcją jest tu utrata stanowiska. Ten rodzaj odpowiedzialności nie ma natomiast żadnego związku z kategorią winy. Nie trzeba być winnym w rozumieniu prawa karnego, cywilnego czy chociażby dyscyplinarnego, by odpowiadać politycznie. Nie chodzi tu także o brak należytego nadzoru nad podległymi służbami czy instytucjami. To też jest, oczywiście, podstawa do odpowiedzialności politycznej, ale w pewnych sytuacjach jest po prostu lepiej, by polityk po prostu ze stanowiska odszedł – nawet jeśli nie można mu przypisać żadnej winy, a nawet zaniedbań. Potrzebne to jest czasami tylko dla rozładowania jakiegoś społecznego napięcia bądź w ogóle jakiejś trudnej dla rządzącego ugrupowania sytuacji. Sankcja tej odpowiedzialności, czyli dymisja (inaczej koniec misji powierzonej politykowi), nie uchyla natomiast żadnej innej odpowiedzialności ani jej nie zastępuje.
Kiedy w czasie olimpiady w Monachium w 1972 r. doszło w trakcie odpierania ataku terrorystycznego do śmiertelnego postrzelenia przez policjanta osoby postronnej, podał się natychmiast do dymisji minister spraw wewnętrznych Bawarii. Minister nie ponosił żadnej winy za zaistniały wypadek, z pewnością trudno byłoby mu przypisać jakiekolwiek uchybienia w nadzorze policji, jej szkoleniu itd. Atak terrorystów palestyńskich na zawodników drużyny Izraela spowodował jednak powszechny szok. Było to wówczas zdarzenie bez precedensu, nie tylko Niemcy byli zdezorientowani, napięcie społeczne sięgało zenitu. Dymisja ministra pozwoliła przynajmniej chwilowo to napięcie rozładować, później natomiast w spokojniejszej już atmosferze zbadano wszystkie okoliczności tamtego zdarzenie, ustalając na zimno, kto i czy w ogóle, a jeśli tak, to w jaki sposób, na jakich zasadach, powinien odpowiedzialność ponieść, stosownie do funkcji, rodzaju winy itd.
Moim zdaniem Klich nie stanie się też kozłem ofiarnym, na którego zostanie zrzucona cała wina za katastrofę smoleńską. Przy licznych niedomogach struktur naszego państwa jego organy jednak działają. Działa prokuratura, której zadaniem jest ustalenie wszystkich istotnych okoliczności zdarzeń związanych z katastrofą smoleńską, a przede wszystkim osób za nią karnie odpowiedzialnych. Niebawem przyjdzie czas na rozpoczęcie działalności różnego rodzaju komisji dyscyplinarnych właściwych dla wojska i innych służb administracyjnych naszego państwa. W jakiejś mierze działa już mechanizm odpowiedzialności cywilnej, ponieważ Skarb Państwa rozpoczął ustalanie granic odpowiedzialności majątkowej, czyli cywilnej, a nawet pewną część należnych odszkodowań już wypłacił.
Jeśliby się natomiast w przyszłości okazało, że zdymisjonowanemu politycznie ministrowi albo jakiemuś innemu politykowi, nawet takiemu, który żadnej dotychczas odpowiedzialności w ogóle nie poniósł, należy przypisać inną jeszcze formę odpowiedzialności, na przykład karnej czy cywilnej, to oczywiście odpowiednie postępowania zmierzające do ustalenia podstaw takiej odpowiedzialności wszczęte być muszą. Warto jednak także zapamiętać, że ministrowie (członkowie Rady Ministrów) odpowiadają także konstytucyjnie za naruszenie konstytucji lub ustawy, ale to nie oznacza, że niepociągnięcie ich do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu – co w naszych warunkach jest bardzo trudne do osiągnięcia z uwagi na skomplikowany tryb postępowania parlamentarnego – niweczy możliwość dalszego ich ścigania przed sądem karnym w normalnym trybie. Jeśliby bowiem ustalono, że ich działania naruszyły normę kodeksu karnego, w formie na przykład przestępstwa urzędniczego, to postępowanie karne na ogólnych zasadach toczyć by się musiało aż do chwili ewentualnego wszczęcia postępowania przed Trybunałem Stanu. Taką zasadę Trybunał Konstytucyjny wywiódł z naszego porządku prawnego już przed dziesięcioma laty. W państwie prawa stać się inaczej nie może.