Czy ktokolwiek pamięta jakieś problemy związane z prawem wyborczym w tak zwanej minionej epoce? Wszystko było jasne, proste, wyłożone w krótkich żołnierskich słowach i zmierzało do z góry ustalonego celu.
Tymczasem nowo uchwalony kodeks wyborczy z 5 stycznia tego roku to potężny akt prawny (517 artykułów plus przepisy wprowadzające), pięciokrotnie nowelizowany w okresie vacatio legis i budzący wiele poważnych wątpliwości, o czym najlepiej świadczą wyrok Trybunału Konstytucyjnego z poprzedniego tygodnia i jego recepcja. Przybyło w III Rzeczypospolitej wprawdzie kilka nowych organów wybieranych powszechnie (Senat, Parlament Europejski), ale nie ten aspekt zdecydował, oczywiście, o rozbudowaniu prawa wyborczego do takich rozmiarów.
Kodeks stanowi podsumowanie dorobku ponaddwudziestoletniej praktyki i z pewnością będzie wielokrotnie nowelizowany w przyszłości, dopiero bowiem kolejne wybory odsłonią jego rzeczywiste mankamenty i wskażą konieczność jeszcze bardziej szczegółowych regulacji. Taka jest natura procedur demokratycznych, które nakładają się na coraz bardziej skomplikowane życie publiczne. Dość zauważyć, że kwestia jednoczy dwudniowego głosowania, która stała się jednym z głównych punktów ostatniego wyroku, w ogóle nie była zauważona przez autorów potężnego, pięciotomowego, zwanego sejmowym komentarza do Konstytucji RP. Sam fakt, że posłowie głosowali jednomyślnie za przyjęciem takiego rozwiązania, a w chwilę później pokaźna ich część podpisała wniosek do trybunału kwestionujący jego konstytucyjność, i to nie tylko w kilku wybranych punktach, ale w całości, najlepiej świadczy, z jak trudną i kontrowersyjną materią mamy do czynienia.
Orzeczenie TK dotyczyło wielu kwestii nowego prawa wyborczego i zapewne wielokrotnie i na wielu forach będzie krytycznie komentowane. Nie sposób, oczywiście, zająć się w krótkim felietonie nawet tymi najbardziej istotnymi punktami wyroku, ale przynajmniej na jeden z tych najważniejszych chciałbym zwrócić uwagę – tym bardziej że umyka on z pola widzenia dotychczasowych komentarzy.
Chodzi o nową instytucję prawa wyborczego, jaką jest głosowanie korespondencyjne. Kodeks wyborczy czyni tu olbrzymi krok do przodu. Wprawdzie tylko w odniesieniu do osób niepełnosprawnych oraz przebywających za granicą, ale jest to bardzo istotna nowość legislacyjna w ogóle. Osobiście cieszę się bardzo, że w końcu znalazła swoje miejsce także w polskim systemie prawnym, szczególnie że od wielu lat postulowałem jej wprowadzenie. Niezmiernie też cieszy mnie to, że trybunał nie podzielił zdania wnioskodawców, którzy dopatrywali się w głosowaniu korespondencyjnym samych niebezpieczeństw.
To, w jaki sposób głosujemy, jest przecież tylko sprawą techniczną. Konstytucyjne prawo wybierania nie jest prawem do „osobistego głosowania w lokalu wyborczym”. Byłaby to karykatura prawa przeradzającego się w istocie w nieistniejący konstytucyjnie obowiązek. Jako obywatel mam prawo wybierania, a rzeczą organów państwa oraz aparatu wyborczego jest takie zorganizowanie procesu wyborczego, aby moje obywatelskie prawo mogło być optymalnie zrealizowane. W tym duchu wprowadzona została najpierw instytucja pełnomocnika, która w poprzednich wyborach (europejskich) sprawdziła się na tyle, że można było już ją przyswoić na użytek wszystkich wyborów powszechnych. Podobnie będzie z głosowaniem korespondencyjnym, a nowe techniki komunikowania się powinny dać nam także możliwość głosowania przez internet. Skoro na co dzień zarządzamy w taki sposób swoimi finansami, dlaczego nie można byłoby decydować w taki sposób o głosie wyborczym?
Swoją drogą, wyrażając zadowolenie z potwierdzenia konstytucyjności głosowania korespondencyjnego, jednocześnie chcę dać wyraz przeżywanemu paradoksalnie po raz pierwszy we własnym kraju poczuciu obywatelskiej dyskryminacji. A właściwie to dlaczego ci, którzy mieszkają za granicą, mają mieć lepiej?