Przez 20 lat w Polsce nie opłacało się kupować mieszkania na własność ani go wynajmować. Państwo podpowiadało: rzuć pracę, pokaż, jak ciężko ci się wiedzie, zamieszkaj w lokalu komunalnym i płać za wynajem jedną piątą stawki rynkowe.
Gdy już miałeś wróbla w garści, mogłeś na powrót znaleźć zajęcie i zarabiać do woli. Nikt tego nie weryfikował, nikt nie mógł kazać ci się wynosić. Tak mogłeś bez przeszkód dociągnąć do starości, a na łożu śmierci przekazać mieszkanie potomstwu. Bez kredytów i zobowiązań.
Państwo chciało dobrze – zakładało, że wyciągnie pomocną dłoń do najuboższych, nie przewidziało jednak, że chwycą za nią naciągacze, ale przy okazji wymierzyło policzek uczciwym obywatelom, którzy spłacają swoje kredyty i dokładają 800 mln zł do utrzymania czynszówek.
Nowe przepisy to nie rewolucja, ale z biegiem czasu pozwolą wytępić część pasożytów. Byłoby lepiej, gdyby państwo wprowadziło reguły rynkowe wynajmu mieszkań komunalnych i dopłacało jedynie tym osobom, które rzeczywiście potrzebują pomocy. I to przez ograniczony czas, starannie weryfikując, czy ich sytuacja materialna nie poprawiła się na tyle, by zaczęły żyć i płacić samodzielnie.