Przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze Muammar Kaddafi może dostać nawet dożywocie.
Czy libijski dyktator Muammar Kaddafi stanie przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze? Kilka dni temu prokuratorzy tego trybunału wszczęli śledztwo w sprawie masakry ludności cywilnej i zbrodni ludobójstwa w Libii. Droga do posadzenia Kaddafiego na ławie oskarżonych nie będzie jednak prosta. Choćby dlatego że dyktatora trzeba będzie najpierw złapać.
Kaddafiemu nie grozi przed trybunałem w Hadze kara śmierci. Mógłby zostać skazany na 30 lat więzienia lub dożywocie – „jeżeli przemawia za tym wyjątkowy ciężar popełnionej zbrodni i właściwości osobiste skazanego” (art. 77 Statutu MTK). Natomiast jego zaufani ministrowie i wojskowi nie mogliby się tłumaczyć, że działali na polecenie rządu albo przełożonego wojskowego.
W ostatnich dekadach do najokrutniejszych zbrodni dochodziło podczas konfliktów wewnętrznych, a nie międzynarodowych. Dlatego do statutu MTK wprowadzono odpowiedzialność karną wobec głów państw, rządów, posłów, ministrów, członków władz samorządowych, urzędników państwowych. Fakt sprawowania oficjalnej funkcji nie może być już podstawą do złagodzenia kary.
Przed 1 lipca 2002 r., a więc dniem, w którym MTK został powołany do życia, nie było to tak oczywiste. Prawo przez długie lata nie radziło sobie z odpowiedzialnością karną legalnie wybranych przywódców i dyplomatów. Społeczność międzynarodowa nie wiedziała, jak dobrać się do skóry zbrodniarzom korzystającym zgodnie z konwencją wiedeńską z immunitetu jurysdykcyjnego w sprawach karnych, cywilnych i administracyjnych.
Po I wojnie światowej wszystko wskazywało na to, że Lloyd George, Georges Clemenceau, a nawet Woodrow Wilson przychylą się do żądań Europy: „Kajzer na szubienicę”. Traktat wersalski przewidywał indywidualną odpowiedzialność karną za pogwałcenie praw i zwyczajów wojennych. Jednak zdetronizowany cesarz niemiecki, którego tłumy widziały już na ławie oskarżonych, uzyskał schronienie w neutralnej Holandii, która nie godziła się na jego ekstradycję.
Kamieniem milowym na drodze do indywidualnej odpowiedzialności karnej rządzących było utworzenie Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze. Admirał Karl Donitz, następca Hitlera, który przez siedem dni stał na czele państwa, został przez trybunał skazany na 10 lat więzienia.
Jednak już cesarzowi Hirohito międzynarodowy trybunał do osądzenia zbrodni wojennych w Tokio oszczędził goryczy oskarżeń i kar.
Pół wieku później niemieccy sędziowie, rozpoznając sprawę Ericha Honeckera, oskarżonego o wydanie rozkazu strzelania do uciekających na Zachód mieszkańców NRD, uznali, że immunitet głowy państwa wygasa po upadku tego państwa. Honecker został oskarżony przed niemieckim sądem, ale nie skazany.
Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze, choć działa od 2002 r., nie wydał jeszcze żadnego wyroku. W 2006 r. stanął przed nim pierwszy oskarżony – kongijski watażka Lubanga, ale do dziś jego proces się nie zakończył. Wszczęcie śledztwa przeciwko Kaddafiemu przypomniało wielu osobom, że Międzynarodowy Trybunał Karny w ogóle istnieje. Jeżeli wysiłki prokuratury zakończą się powodzeniem, pewne jest jedno – Kadafi ocali swoją głowę.
Takich gwarancji nie daje mu krajowy proces karny, bo w budynkach sądów rozlokowały się już komitety rewolucyjne.