Na sali rozpraw od czasów antycznych rządzi prosta zasada – iura novit curia, czyli sąd zna prawo – nie trzeba więc co do tego przeprowadzać postępowania dowodowego. Z założenia sędzia jest najwyższym biegłym w prawie.
Niestety dziś, idąc do sądu, każdy z nas musi brać sprawy w swoje ręce i liczyć się z tym, że będzie musiał udowadniać nie tylko fakty, ale także to, jakie prawo obowiązuje. Gdy sędzia szuka prawa w komputerze, a nie w Dzienniku Ustaw – to daje świadectwo tego, że gdzieś, na jakimś etapie zawodzi cały nasz system kształcenia adeptów prawa. Nasza Temida okazuje się ślepa i to nie w przenośni, tylko dosłownie. Ścieżka dochodzenia do zawodu sędziego wymaga gruntownych zmian. Od lat słyszymy, że profesja sędziego powinna być ukoronowaniem kariery każdego prawnika. Tymczasem łatwiej u nas wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż członkowi palestry objąć stanowisko sędziego w sądzie wyższej instancji.
Może dlatego sędzia, który nie ma za sobą całego bagażu doświadczeń adwokata czy radcy prawnego, przyznaje się, że nie wie, czy ustawa obowiązuje i dopytuje się o to w Kancelarii Sejmu i w prywatnym komercyjnym wydawnictwie. To druzgocąca porażka wymiaru sprawiedliwości. Sędziowie w przedstawionych dzisiaj sprawach nie potrafili przełamać rutynowego myślenia. Zabrakło im nie tylko wyobraźni, zabrakło im przede wszystkim wiedzy. Wiedzy zupełnie elementarnej, że jedynym źródłem prawa w państwie jest Dziennik Ustaw, a nie system informatyczny, nie komputer.