Słyszę zapowiedzi, że jesienią do Sejmu trafi worek 100 ustaw, które skierują Polskę na ścieżkę reform i wzrostu. Oby tak było, trzymam coraz bardziej zmęczonego ministra za słowo.
FELIETON
Ale chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt tego worka, który może nam umknąć w debacie o reformach. Podczas pamiętnej konferencji „Miasta w internecie” w Zakopanem jedna pani wójt nazwała go biegunką legislacyjną, odnosząc się do ilości i jakości stanowionego prawa w Sejmie. Otóż Sejm w swojej radosnej twórczości uchwala coraz więcej ustaw. Według słów wspomnianej pani wójt rocznik ustaw w 1990 roku miał 20 cm wysokości, a ostatnio 2 metry. Ja sprawdziłem inaczej. W 1990 roku rocznik ustaw miał 92 numery i 547 pozycji (ustaw i rozporządzeń). W 2003 roku, tuż przed wejściem do UE, przeżyliśmy apogeum, rocznik ustaw miał 232 numery i 3243 pozycje, bo dostosowywaliśmy nasze prawo do unijnego. Nie jestem prawnikiem, ale jako ekonomista nie rozumiem, dlaczego nie można było przyjąć jednej ustawy, że przyjmuje się porządek prawny określony w prawie unijnym. Może jakiś prawnik wyjaśni, zapraszam na blog. Natomiast niestety tak nam już zostało i w ostatnich latach roczniki ustaw mają po 230 – 250 numerów i 1600 -1900 pozycji.
Od 2005 roku do marca 2010 roku rządy PiS i PO zatrudniły w sumie 100 tysięcy nowych urzędników – tyle liczy sobie polska armia – którzy kosztują ponad 5 miliardów złotych, czyli tyle, ile rząd chce zarobić na podwyżce VAT. Powiedziałem też o tym w Zakopanem. Na to pani wójt mówi, i słusznie, że to wynika właśnie z owej biegunki legislacyjnej Sejmu. Posłowie sobie uchwalą, ministrowie napiszą rozporządzenia, a urzędnicy muszą pilnować wykonania przepisów prawa, których wiele jest bezsensownych. Jak będzie więcej przepisów, to będzie więcej urzędników. Proste.
Po tym wprowadzeniu warto wrócić do worka 100 ustaw. Jeżeli do każdej będzie po kilka rozporządzeń, to możemy mieć 500 aktów prawnych, które zasilą obecny, i tak już potwornie zagmatwany, obieg aktów prawnych. I trzeba będzie zatrudnić kolejne tysiące urzędników, żeby realizować postanowienia władzy ustawodawczej. Chyba że zamiast nowych przepisów ustawy z owego worka będą miały następujący kształt:
Paragraf pierwszy: unieważnia się następujące przepisy...
Paragraf drugi: ustawa wchodzi w życie z dniem ...
Nie wiem, czy parlamentarzyści mają świadomość opisanych tu efektów swojej działalności. W latach 2005 – 2010 Polska spadła w rankingu jakości regulacji otoczenia biznesu prowadzonym przez Bank Światowy o 20 pozycji, za to jest numerem jeden na liście najbardziej przeregulowanych gospodarek według raportów OECD. W tym czasie powstało ponad 10 tysięcy aktów prawnych (ustaw i rozporządzeń). Zastanówmy się: jeżeli efektem uchwalenia 10 tysięcy ustaw i rozporządzeń jest pogorszenie jakości regulacji otoczenia biznesu, to co by było, gdyby w tym czasie nie uchwalono żadnej ustawy.
Jeden były minister powiedział mi niedawno, że szacowali, iż wejście Polski do UE spowoduje wzrost liczby urzędników o 6 tysięcy. A wzrosła ona o 100 tysięcy. Czyli pozostałe 94 tysiące to efekt biegunki...
Wracając do doświadczenia myślowego. Jeżeli w latach 2005 – 2010 posłowie byliby na permanentnych wakacjach (może poza kilkoma ustawami, które trzeba było uchwalić z powodów międzynarodowych), to może Polska miałaby wyższą jakość regulacji otoczenia biznesu, a liczba urzędników byłaby niższa o prawie 100 tysięcy i nie trzeba byłoby podnosić VAT.
Dlatego trochę mnie martwi ten worek ustaw. Może wystarczyłoby uchwalić kilka – o podwyższeniu i zrównaniu wieku emerytalnego, o reformie KRUS, o reformie emerytur mundurowych i z dziesięć podobnych, które od lat sugerują ekonomiści. A potem posłowie mogliby wyjechać na roczny płatny urlop, a gospodarka i finanse publiczne miałyby się świetnie.